czwartek, 24 października 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Nie rozumiałem, czemu Mikleo był aż tak uparty i szczerze miałem nadzieję, że jednak końcu do mojego męża to trafi. I wtedy mnie przeprosi, bo jednak miałem rację. Zasługiwałem na te przeprosiny, wpadłem na genialny pomysł i zamiast mi pogratulować, krzyczy na mnie i się puszy. Ja nie  wiem, czy tak takowego przyjaciela potrzebowałem. Jak na razie mam Banshee, i jakkolwiek by to nie brzmiało, wystarcza mi. Nie licząc oczywiście rodziny, to z nią mam najlepszy kontakt, gatunkowo jest ze mną bardzo blisko, mamy bardzo specyficzną więź i pomimo tego, że jest zwierzęciem, jest inteligentniejsza od większości ludzi, których to spotykam w pracy. Owszem, nie jest humanoidem, ale na razie mi w zupełności ona wystarcza. Zresztą, i tak nie ma tu nikogo, kto mógłby być chociaż potencjalnym kandydatem na mojego przyjaciela. 
Nie miałem za bardzo problemu z tym, by znaleźć dzieci. Dyskretnie ruszyłem za nimi pilnując się, by mnie nie odkryli. Ku mojemu zaskoczeniu, weszli oni do ptaszarni... gdzie oni chcieli wysłać wiadomość? I do kogo? I czemu nam nic o tym nie mówili? Miałe rację, że coś ukrywają, dalej tylko nie wiem, co. I po co. Takim zachowaniem wcale nie sprawiają, że im ufam. Już nie musieli mówić, do kogo nadają wiadomość, ale że w ogóle idą to zrobić... pewnie dlatego stwierdziły, że niedługo wrócą. Cwaniary... zupełnie jak mamusia. To jest dobra, i jednocześnie zła cecha. I w tym przypadku nie wiem, czy to jest aż takie dobre. 
-Nie spodziewałem się ciebie tutaj, a już na pewno nie w taką pogodę – usłyszałem za sobą już znajomy głos, a kiedy się odwróciłem, dostrzegłem tego słodkiego aniołka. – I to drugi raz tego samego dnia. To musi być przeznaczenie. 
- Przeznaczenie? I jak ono by wyglądało? – zapytałem, mimo wszystko zachowując spokój i odstęp. Może sobie być słodziutki, ale ja mu nie ufałem. Taki miły anioł dla demona? Musiałby być jakimś szaleńcem. 
- Przeznaczenie ma różne formy. A nas jakoś ewidentnie próbuje połączyć – wyjaśnił, uśmiechając się ładnie. Za ładnie. 
- Nas, czyli kogo? Nie znam twojego imienia, tak jak ty nie znasz mojego – zauważyłem, nie spuszczając z niego wzroku, chcąc wyczytać z niego jak najwięcej. I, co dziwne, nie posyłał mi żadnych niepokojących znaków. I może to to było najbardziej niepokojące?  
- Przepraszam, mój błąd. Nazywam się Remiel – przedstawił się. 
- Zastanawiam się, co Archanioł robi w tak paskudnym miejscu – postanowiłem zagrać w otwarte karty, trochę mając dosyć tych podchodów. 
- Jedyne, co mam z nim wspólnego, to imię – roześmiał się serdecznie, a ja... nie wyczułem kłamstwa. – Chociaż nie mam pojęcia, dlaczego tak zostałem nazwany. 
- Nie masz? – powtórzyłem, kompletnie nic nie rozumiejąc. Aniołem jest zdecydowanie, co do tego nie mam żadnych wątpliwości, a on mi tu mówił, że nie. 
- Miałem wypadek i nic nie pamiętam. Staram sobie teraz zbudować życie na nowo, i miło byłoby tu nawiązać jakieś znajomości – cały czas mówił szczerze, czym jeszcze bardziej mnie zaskakiwał. Jak tylko odzyska pamięć, może chcieć mnie zniszczyć. Ba, na pewno będzie chciał. Może też jej nigdy nie odzyskać, i to byłoby dla mnie najkorzystniejsze. Trzeba więc będzie pilnować, by ona nie wróciła. I dowiedzieć się, co ją spowodowało. 
- Mógłbyś mi może opowiedzieć więcej przy kawie. Co powiesz na jutro? Jedenasta, dajmy na to? – zaproponowałem, posyłając mu najbardziej czarujący uśmiech, na jaki tylko było mnie w tej chwili stać. Wrogów należy trzymać blisko. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz