Przez to, że deszcz był naprawdę spory, była naprawdę paskudna ulewa, dzieciaki uchroniły się pod jednym daszkiem i czekały, aż trochę przestanie, co dla mnie było trochę głupie. W sensie, Haru nie miał problemu z deszczem, czemu nie mógł wrócić do domu, po parasolkę, albo by nas poinformował... ale jak też tak po dłuższym czasie zastanawiania się, to nawet dobrze, że z nią tam poczekał na mniejszy deszcz. Samotna, śliczna dziewczyna to łakomy kąsek dla tych wszystkich zwyrodnialców kręcących się po mieście. Tak, to jednak bardzo dobrze, że z nią tam został.
Ja z Haną weszliśmy pod parasol, a Haru szedł obok nas, ciesząc się deszczem. Też chciałbym się tak cieszyć wilgocią i chłodem. Wtedy mógłbym jeszcze więcej czasu spędzać z Mikleo, i cieszyć się tym, czym on się cieszy, miałbym więcej wspólnego i ogólnie byłoby lepiej. Czemu to do ciepła mnie ciągnie...? Nie podoba mi się to. Ale niewiele mogę z tym zrobić. Mogę spróbować uzyskać chociażby mniejszą wrażliwość na niskie temperatury, ale nie mam pewności, czy faktycznie to uzyskam.
- Wróciliśmy! – krzyknęła Hana, kiedy tylko się znaleźliśmy w domu. Przy drzwiach przywitała nas zarówno Banshee, jak i Psotka, które to się grzały w domku. Ale one to miały dobrze... oby trochę przestało padać, jak ja będę musiał wychodzić.
-W końcu. Zacząłem się o was martwić – odpowiedział Mikleo, podchodząc do nas ewidentnie zmartwiony.
- Deszcz tak leje, że ledwo drogę było widać, musieliśmy iść powoli – odpowiedziałem, zostawiając parasolkę w korytarzu, aby trochę się osuszyła, nim ją później ze sobą wezmę do pracy, bo nawet jak nie będzie padać, kiedy będę wychodził do pracy, to wolę być ubezpieczony, jak będę wracać.
- Przygotuję wam coś ciepłego do picia. I odgrzeję wam obiad – odpowiedział Mikleo i już po chwili zniknął w kuchni.
Dzieci zdjęły buty, płaszcze i także ruszyły do kuchni. Powinienem z nimi poruszyć temat ich próby nocnej ucieczki, ale widziałem, że są padnięte, dlatego odłożyłem to na dzień kolejny. Ja nie miałem powodu, by jeść obiad, czy coś pić, dlatego udałem się do salonu, zapalając świeczki jednym machnięciem ręki. Jak tylko Mikleo nakarmi dzieciaki, i jak posprzątam, to wtedy chyba mogę kłaść Mikleo spać. W końcu, musi zdążyć zasnąć, nim ja opuszczę noc. Chcę, by miał zdrowy sen, i by się wyspał porządnie, co osiąga, kiedy zasypia przy mnie. To akurat jest niedogodność, której to powinien się pozbyć, tylko mu to w życiu przeszkadza.
- Proszę, to twoja czekolada – odezwał się Mikleo, podchodząc do mnie z parującym kubkiem.
- Nie prosiłem o czekoladę – odezwałem się, marszcząc brwi.
- Wiem, ale chcę, żebyś się rozgrzał – wyjaśnił, podając mi naczynie, a kiedy tylko je przyjąłem, zajął miejsce obok, na kanapie, i wtulił się w moje ramię. – Musisz się porządnie wygrzać, zanim pójdziesz do pracy.
- Dziękuję, ale nie wiem, czy powinienem to pić. Powinienem hartować swoje ciało, a nie je rozpieszczać – odpowiedziałem, ciężko wzdychając. To przeczy naukom, jakie mi wpajał mój demoniczny mentor. Wiele bardzo złych rzeczy można było o nim powiedzieć, no ale wiedzę o walce, o ćwiczeniach, o trenowaniu swojego ciała to on jednak miał.
- Nic złego w jednej czekoladzie I też to niedobrze, by się zmarnowała – odpowiedział, jeszcze bardziej w moje ciało.
- Wszystko w porządku? Taki dzisiaj trochę przylepny jesteś – zauważyłem, przyglądając się mu trochę zaskoczony jego dzisiejszym zachowaniem. Znaczy, zawsze jest taką przylepką, ale dzisiaj miałem wrażenie, że dzisiaj jakoś tak bardziej go do mnie ciągnie.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz