Nie byłem zbyt zadowolony z tego, że mój mąż tak po prostu olał ten temat. Co, jeżeli ten człowiek chce go skrzywdzić? Albo któreś z naszych dzieci? Coś musiało być na rzeczy, skoro ciągle się odwracał, pewnie podświadomie czuł, że z tym człowiekiem jest coś nie tak, no to coś jest ewidentnie nie tak. I nie można tego bagatelizować. I tak wydaje mi się, że najlepiej będzie, jak on zostanie domu, a ja będę odbierać i zaprowadzać dzieci do szkoły. Nie za bardzo wiem, gdzie jest ta szkoła, ale się nauczę. W końcu, dzieci wiedzą. I jak mnie Miki kilka razy odprowadzi. Ze mną może wychodzić, bo będę w stanie go ochronić.
Jeszcze mu tego nie mówiąc, ruszyłem za nim. Najlepiej go postawić przed faktem dokonanym. I porozmawiać z Alishą na ten temat. Jestem pewien, że ona zrozumie moje zmartwienia. Na pewno razem dojdziemy do jakiegoś rozwiązania. Znacznie łatwiej byłoby, gdyby mój Miki także był z nami, a nie się stawiał. Czemu on się stawiał? Czemu nie może mnie posłuchać? Przecież ja chcę tylko i wyłącznie jego dobra i dobra dzieci. Gdyby wszystko było w porządku, on mógłby sobie spokojnie chodzić do pracy i odprowadzać dzieci, ale w takiej sytuacji lepiej dmuchać na zimne.
Znalezienie dzieci trochę nam zajęło, bo co chwila służące podawały nam różne informacje. Na początku jedna z nich pokierowała nas do zamku, do ich gigantycznego pokoju z zabawkami, ale ich tam nie było. Później byliśmy kierowani do jadalni, do sypialni, do ogrodu, do stajni aż w końcu zaleźliśmy ich na padoku z Cynamonkiem. Na początku byłem trochę zdenerwowany, bo bałem się, że znów ktoś je porwał, bo przecież wtedy też nikt nie wiedział, gdzie są i obszukaliśmy cały zamek i nic to nie dało. Dzisiaj na szczęście wszystko było w porządku. Podejrzewam, że nasze dzieci faktycznie były w tych wszystkich miejscach, tylko tak trochę żeśmy się mijali. My już doskonale wiedzieliśmy, ile one miały energii i jak szybko potrafiło im się coś znudzić. A że zamek duży, łatwo można się było wyminąć.
- Mama! – odezwały się nasze małe szkraby, kiedy tylko ujrzały ukochaną mamę, i jak najszybciej do niej podbiegły. Nie chcąc im przeszkadzać w tej chwili, przywitałem się z królową, która w cieniu altanki coś tam sobie czytała. I czy mi się wydaje, czy ona jakoś tak nieco gorzej wyglądała? Na zmęczoną. I jeszcze tak trochę chorą. To mnie trochę niepokoiło, a przecież nie powinno, bo tak z logicznego punktu widzenia, było to tak trochę normalne. Alisha jest człowiekiem, a ludzie chorują. Nie tylko ludzie, swoją drogą, no ale u ludzi takie choroby są znacznie bardziej niebezpiecznie.
- Jak się czujesz? – zapytałem grzecznie, zajmując krzesełko obok niej.
- Całkiem dobrze, tylko trochę zmęczona jestem. Ale postawiłam, że trochę przypilnuję te szkraby – odparła, uśmiechając się do mnie łagodnie. Miałem wrażenie, że nie mówi mi całej prawdy. To mnie już trochę męczyło. I dało do myślenia. Czemu nikt mi nic nie mówił i traktował jak idiotę? Może jestem większym idiotą, niż ustawa przewiduje? Najwidoczniej, bo innego wytłumaczenia nie mam.
- Jestem w szoku, że za nimi nadążasz, bo ja mam z tym wielkim problem – odpowiedziałem rozbawiony, zerkając, jak nasze dzieci po przywitaniu z mamą znów uciekają do konika. Po kim one mają tyle energii? Bo na pewno nie po mnie. I po Mikim tym bardziej.
- I dlatego od nadążania nad nimi są młode i pełne energii pokojówki, ja jestem tylko od pilnowania i prezentów. Dzień dobry, Mikleo – przywitała się z moim mężem, który też do nas podszedł. Więc pora idealna.
- Właśnie, Mikleo dzisiaj zauważył, że ktoś nas śledził, i stąd moja prośba, by na jakiś czas sobie zrobił wolne od pracy, bo nie wiem, czy to nie o jego chodzi i nie wiem, czy jest w niebezpieczeństwie – odezwałem się zmartwiony, ignorując oburzone spojrzenie Mikleo.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz