wtorek, 19 marca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Trochę tak nie za bardzo przejąłem się tym, co powiedział Mikleo. W końcu, co to za niebezpieczeństwa mogą na mnie czekać? Nie licząc oczywiście tych z własnej głupoty, no bo na to nic poradzić nie mogę. Nikt nie może w sumie. No a jak chodzi o całą resztę... okradnie mnie ktoś? No raczej nie ma z czego, nie noszę przy sobie pieniędzy, ani nic wartościowego, poza oczywiście moją obrączką, której za nic nie oddam, no ale taka obrączka to dosyć mała jest, niewidoczna, więc nikt mnie nie napadnie. W końcu, ani ja bogaty, ani potrzebny. Moja krew jednak nic nikomu nie daje. Żadna inna część ciała też nie. Ja nawet leczyć nie potrafiłem, ledwo sobie radziłem z prostym rozcięciem, a z czymś takim sobie poradzi każdy człowiek. 
- Na szczęście jestem beznadziejny i nic mi się nie stanie, no chyba, że sam z własnej winy się wywalę i sobie twarz rozwalę, no ale na moją głupotę nie da się nic poradzić – wyjaśniłem, uśmiechając się delikatnie do mojego najlepszego na świecie męża. 
- Sorey, dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło – odparł, ciężko wzdychając. 
- Może i nie chodziło, ale tak tylko rozwiewam wątpliwości, jakby jakieś powstały. Dobra, uciekam, bo nie chcę się spóźnić, tylko wcześniej wyjść i do was wrócić – odpowiedziałem, uśmiechając się do niego łagodnie. 
- Po prostu na siebie uważaj, tylko o to proszę – powtórzył, na co uśmiechnąłem się łagodnie. Jakie to kochane, kiedy się on o mnie martwił. 
- Ja tam się o siebie nie martwię, tylko bardziej o was, powodzenia w usypianiu ich. A wy też bądźcie miłe dla mamy, i słuchajcie się jej – dodałem do moich szkrabów, które właśnie podeszły się ze mną pożegnać. W tym tygodniu to już ostatni raz, więc tak źle nie jest. Jeszcze tylko dwa tygodnie. 
Tak więc pożegnałem się z rodziną, pożegnałem się z tymi zwierzakami, które chciały się pożegnać, i znów poszedłem do mojej cudownej pracy. Może trochę przesadzam, w końcu nie było w niej aż tak źle, ostatnio tylko trochę takich ciężkich rzeczy musiałem sam poprzenosić, co nie było fajne, ale teraz z tego co zauważyłem, mam nieco mniej rzeczy, i szybciej wychodzę, co też jest całkiem spoko. Czyli jednak wychodzi na to, że szef całkiem spoko jest. No i bardzo dobrze, bo gdyby nie był, to ja bym taki przyjemny nie był. 
Dzisiejszej nocy miałem trochę cięższe rzeczy, owszem, ale było ich mniej, więc się pospieszyłem z tymi skrzyniami pomimo tego, że kręgosłup tak mi trochę dawał znać, że jest na granicy. Za chwilę będę leżał w cieplutkim i mięciutkim łóżku, więc jakoś ten ból pleców zniosę. Na pewno zniosę. W końcu, jak teraz to wszystko poprzenoszę, będę mógł wrócić do domu. Jak wrócę do domu, zobaczę Mikleo. Jak zobaczę Mikleo, będę szczęśliwszy i będę chwilowo mógł się wtulić w jego ciało. I jak wstanę, i go zobaczę, będzie tylko on, i ja, i nikt inny. Może poza naszymi zwierzakami. Ale to się wtedy drzwi zamknie. 
W końcu udało mi się wykonać całą pracę i wrócić do domu. Moje ciało było trochę zmęczone, i obolałe, zwłaszcza plecy, więc zdecydowałem się finalnie tylko na przebranie się w rzeczy do spania. Kąpiel wezmę później, jak wstanę. Mam nadzieję tylko, że Mikleo nie będzie na mnie o to zły. Nie robię mu tego na złość, po prostu strasznie zmęczony jestem. No i miałem nadzieję, że sobie grzecznie spał, bo dzisiaj musiał być wyspany, i gotowy do akcji. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz