Pokiwałem spokojnie głową na jego słowa, ciesząc się, że Haru tak poważnie podchodzi do tej sprawy i mimo wszelkich przeciwności losu, stara się wejść w mój świat. Domyślam się, że to dla niego trudne, nigdy nie był uczony takich rzeczy, a jednak się stara. Widzę to, i doceniam oczywiście.
– Na dokładne rozejrzenie się potrzeba dnia, lub dwóch, a to i tak optymistyczny wariant. Któryś weekend trzeba na to poświęcić. I to nie jeden. Raz możemy rozejrzeć się sami, drugi ze specjalistą. Wpierw jednak porozmawiaj z wujem – odpowiedziałem, powoli sobie to wszystko planując. Tylko, kiedy...? Ostatnio z czasem u mnie ciężko, a będzie jeszcze gorzej, kiedy będziemy się starać o dziecko.
– Wujem się zajmę. Ten weekend? – zapytał, przyglądając mi się z uwagą.
– Nie wiem, czy pamiętasz, ale w sobotę mam wyjście. Dwa bankiety miałem mieć w tym tygodniu, jeden z nich wypada w teraz w środę, a w sobotę drugi. Najwyżej zostaniesz w rezydencji, ja pojadę sam – zaproponowałem, na co Haru cicho westchnął, chyba trochę tym nie pocieszony. – Przed staraniem się o dziecko muszę pozałatwiać pewne sprawy, bo później nie będę miał kiedy tego zrobić. I tak pewnie czasem będę musiał poprosić o pomoc Suzue, by była moją przedstawicielką. Najlepiej byłoby, gdybyś był to to ty, ale wiem, że w niektórych aspektach nie dałbyś po prostu sobie rady, i też nie chcę cię narażać na stres.
– Zawsze mogę pomóc – odpowiedział chętnie Haru, na co się łagodnie uśmiechnąłem.
– Wiem. Doceniam. I wykorzystywać to będę. Po prostu już teraz komunikuję ci, że jak muszę gdzieś iść, to nie mogę tego przesunąć. Mocno muszę się spiąć, by się ze wszystkim wyrobić... Gdybyśmy tyle czasu przeze mnie nie stracili na miesiącu miodowym, teraz nie musielibyśmy się tak gonić – zauważyłem, wpatrując się w swoje dłonie. Miałem do siebie żal, że tak późno wtedy wyruszyliśmy. Wpierw byłem chory, później jeszcze osłabiony byłem przez atak, a na sam koniec Haru uparcie twierdził, że muszę wydobrzeć, nim wsiądę na konia. Żeby chociaż czas ten miło nam mijał, ale nie, i to musiałem zepsuć. Po tej myśli poczułem jeszcze większe przygnębienie. Jeżeli coś złego się dzieje, z reguły to moja wina. Może jakiegoś pecha przyciągam? Albo to ja jestem chodzącym pechem. – Ogarniemy to w ten weekend, ty zostaniesz, ja pojadę, w następny już byśmy przyjechali z kimś, kto zna się na remontach. Mam sprawdzoną osobę do takich działań, skontaktuję się z nią i umówię nam wizytę na przyszły tydzień. Jakoś to zepnę, by wszystko się zgadzało – dodałem, patrząc na niego z determinacją. Teraz będę żyć w ciągłym biegu, ale zasługuję na to. Tak się ociągałem, że muszę ponieść konsekwencje tego.
– Nic się nie stanie, jeżeli ze mną nie pójdziesz – odpowiedział spokojnie, na co pokręciłem głową.
– Muszę cię wspierać i chcę cię wspierać. I będę cię wspierać. Pomogę ci się dowiedzieć czegoś o twojej rodzinie, pomogę ci ten remont zaplanować i będę przy tobie, kiedy tylko mnie będziesz potrzebować – wyznałem, mówiąc całkowicie poważnie. Jakoś tak to zrobię, zaplanuję, że się wyrobię ze wszystkim. Najwyżej przypłacę to snem, albo... nie, mogę to tylko snem przypłacić. Cóż, wyśpię się po śmierci, albo na starość, jedno z tych dwóch na pewno.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz