środa, 18 grudnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Miki ewidentnie przesadzał, w końcu co takiego złego mi się mogło stać? Fizycznie to niewiele, poza istotami silniejszymi ode mnie, czyli potencjalnie innymi demonami i co poniektórymi aniołami, nic i nikt nie jest w stanie mnie zranić. Niby ktoś mógłby mnie zauważyć, ale jeżeli ma chwilę zdejmę iluzję wydaje mi się, że miałby problem z poznaniem mnie. Poza tym, ja nigdy nie zostawiam świadków, zawsze wszyscy kończą w piekle, czyli tam, gdzie ich miejsce. Banshee też coraz to lepiej sobie radzi na polowaniach, jak na to, jak młodziutka jest, bardzo dobrze jej idzie. 
– Za bardzo przesadzasz – odpowiedziałem, kiedy się w końcu od siebie odsunęliśmy, by zaczerpnąć powietrza. Że też od niego byliśmy zależni... A może nie byliśmy, tylko po prostu już się do niego przyzwyczailiśmy i się nam teraz po prostu wydaje, że go potrzebujemy do życia? Tak też mogło być. I nawet jeżeli tak naprawdę było, nic z tym faktem już nie mogliśmy zrobić. – Wszystko będzie w porządku. Jak zawsze – dodałem, gładząc łagodnie jego policzek. – Do zobaczenia rano. Banshee, idziemy – dodałem do mojego pupila, który z chęcią ruszył za mną, doskonale wiedząc, co to oznacza. Pewnie jak rano wrócę, zobaczę w oczach Mikleo wyrzuty, zmartwienie, może nawet gdzieś tam będzie się kryło obrzydzenie do tego, co uczyniłem. A ja nie będę w tym widział nic złego. Co złego jest w wyrywaniu chwastów? Ja tam nic takiego nie widzę. 
Dzisiejsza noc jak zwykle była męcząca. W trakcie zmiany zmuszony byłem wyrzucić kilku nieprzyjemnych ludzi, w tym jednego mężczyznę, którego później w środku lasu dorwał mój ogar, a ja miałem przyjemne rozpoczęcie dnia, bo co może być lepszego od spożycia duszy z samego rana? Co prawda, była to dusza przegniła do cna, więc nie smakowała bardzo cudownie, ale zawsze to dodatkowe wzmocnienie mojego ciała i umiejętności, które później być może uratują moich najbliższych. Na to narzekać nigdy nie mogę. 
Nim wróciłem do domu, musiałem udać się z Banshee nad jezioro, by ją trochę z krwi umyć. Mikleo na pewno nie byłby zachwycony, gdybym ją taką wpuścił do domu, a ona teraz przecież nocek na zewnątrz spędzać nie może, jest za zimno jak na nią i się biedna jeszcze by pochorowała.
– No i gotowe – dodałem, także pozbywając się nadmiaru wody za pomocą wysokiej temperatury swoich dłoni. Nie mogłem przecież pozwolić, by za długo stała z mokrą sierścią. – Tak, wspaniale się spisałaś. A teraz wracajmy do domu – mówiłem do niej, drapiąc ją za uszami. Będziemy tam troszkę później niż zazwyczaj, właśnie przez tę kąpiel, dlatego mam nadzieję, że Miki mi to małe spóźnienie wybaczy. Przy odrobinie szczęścia w ogóle nie zauważy, że nie było mnie dłużej, bo sobie jeszcze słodziutko śpi. Gdyby taki scenariusz się wydarzył, mógłbym na chwilę wsunąć się pod kołdrę i do niego przytulić, i po prostu poleżeć przy jego boku. Takie wspólne spędzanie czasu, które polega tylko i wyłącznie na leżeniu, nie byłoby takie złe. Dla mnie najważniejsze było, aby był przy moim boku. Tylko tyle i aż tyle. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz