czwartek, 12 grudnia 2024

Od Mikleo CD Soreya

Chwila dla siebie zawsze była przeze mnie mile widziana, bo kto by się nie cieszył z czasu sam na sam z mężem, którego kocha i z którym chce spędzić resztę swoich dni.
– Mamy czas i co chcemy z nim zrobić? – Zapytałem, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej, uśmiechnąłem się zadziornie.
Oczywiście wiedziałem, że do niczego nie dojdzie, bo zakład wciąż między nami jest, natomiast sam przecież powiedział, że możemy się podrażnić to nic złego, tym bardziej że obaj to lubimy.
Sorey chwycił mnie w pasie, przyciągając bliżej, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, a nim się zorientowałem, popchnął mnie na ścianę, odwracając do siebie tyłem, wgryzając się w moją skórę, jedną ręką, przyciskając moje dłonie do ściany drugą, wślizgując pod moją koszulkę, aby drażnić moją zimną skórę stojącą się coraz bardziej rozgrzaną, mimowolnie, wywołując u mnie cichy jęk podniecenia.
Nie tak miało to wyglądać drań jeden, wszystko robi specjalnie, a ja później i tak z nim przegrywam.
Mąż uwolnił mnie z uścisku po kilku minutach, oblizując swoje wargi z widocznym zadowoleniem malującym się na jego twarzy.
– Czyżby ktoś się tu podniecił? – Widziałem ten złośliwy uśmiech na jedno twarzy, gdy obserwował moją czerwoną twarz i błyszczące z podniecenia oczy.
– Jesteś okropny – Mruknąłem, pusząc swoje policzki, czując zażenowanie swoim zachowaniem, jestem za bardzo podatny na niego i za bardzo mu uległy, robię, co chce i kiedy chce, oddając mu się w całości, a on, jak moja trucizna rozprzestrzenia się po całym moim ciele, biorąc więcej i więcej, a ja jak posłuszna owieczka spełniam każde jego nawet najmniejsze życzenie.
Mój mąż, nie przestając się uśmiechać, zbliżył się do mnie, kładąc dłoń na mojej szyi, dociskając mnie do ściany, wszystko robiąc tylko po to, aby mnie drażnić.
– Jestem demonem to, co mówisz, bardzo mi schlebia, chcę, abyś mnie za takiego uważał – Wymruczał, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, który chętnie odwzajemniłem, pragnąc jego ust.
– Chcesz, abym uważał cię za okrutnika? – Wyszeptałem, patrząc mu prosto w oczy, wciąż świetnie bawić się w tę jego grę.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, całując w nos, mając ochotę coś powiedzieć i zapewne by to zrobił, gdyby nie dzieci, które właśnie zjawiły się w domu, coś tak wcześnie, zbyt wcześnie jak na to, kiedy mieli się zjawić.
– A wy co tu tak wcześnie robicie? – Sorey, który już zdążył mnie uwolnić, skupił całą swoją uwagę, którą ja poświęciłem naszym dzieciom również, nie rozumiejąc, dlaczego tak wcześnie znalazły się w domu.
– Odwołali nam ostatnie zajęcia, nauczyciel jest chory, a więc wypuścili nas wcześniej – Hana odezwała się jako pierwsza, tłumacząc się swojemu tatusiowi.
– Mam nadzieję, że to jest prawda, nie chcę potem dowiadywać się, że uciekacie ze szkoły – Dzieci od razu zaczęły się tłumaczyć, mając respekt przed swoim tatą, a to dobrze, bo chociaż przed jednym z rodziców muszą mieć.
– Dobrze, już dobrze, chcecie może zjeść obiad? – Przerwałem ich tłumaczenia, wierząc im, bo dlaczego też bym miał nie wierzyć? Gdyby faktycznie uciekli, nie wróciliby do domu, wiedząc, że w nim jesteśmy, a przynajmniej tak mi się wydaje.
– Chętnie – Obaj odpowiedzieli w tym samym momencie, co często im się zdarzało, jak to już bywało u bliźniaków.
– Idźcie umyć ręce, a my zaraz wszystko przygotujemy – Poleciłem, co nasze dzieci wykonały, prawie że natychmiast bez najmniejszej dyskusji.
– Zostaw, ja to przygotuję, ty już dość dziś zrobiłeś – Usłyszałem głos Soreya, który nie chciał pozwolić mi niczego więcej już zrobić.
– Hej, chcę pomóc, nie będę siedział i patrzał – Mruknąłem, zdecydowanie niezadowolone z powodu jego zachowania, nie chcąc tylko siedzieć i patrzeć, kiedy mogę coś robić.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz