czwartek, 5 grudnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Czułem się troszkę lepiej, kiedy Miki odpowiedział mi, że mu się poprawiło. Nie chcę przecież, by cierpiał on za bardzo, mam z tego chwilową satysfakcję, owszem, ale później ona znika, kiedy tylko widzę, jak mój mąż musi wstać, albo siadać, albo chodzić, albo coś powiedzieć... to już wtedy takie przyjemne dla mnie do oglądania nie jest. 
– Czemu pozbyłeś się wody ze swojego ubrania? Przecież czułbyś się z nią znacznie lepiej – zapytałem, zauważając ten drobny ruch z jego strony, tak całkowicie dla mnie niezrozumiały. Po co ma sobie życie utrudniać, skoro trochę wody mogło mu je ułatwić? 
– Jak to po co? Żebyś ty nie musiał czuć dyskomfortu, kiedy będziesz mnie do siebie przytulał – wyjaśnił, na co pokręciłem z niedowierzaniem głową. No tak, głupi ja. Mogłem się tego domyśleć, że jak robi jakąś głupotę, robi to dla mnie. W końcu, taki on właśnie jest, zbyt dobry na ten świat. 
– Ja z tym dyskomfortem przeżyję. No ale jeżeli tobie ma to życie utrudniać... – zacząłem, ale Mikleo od razu uniemożliwił mi dalszą wypowiedź, stając na palcach i łącząc nasze usta w pocałunku. Jakie to było urocze, że tak bardzo stara się, by to dosięgnąć moich ust, a nie daje mi znać, bym to ja się schylił. 
– Daj spokój, mi to do szczęścia nie jest potrzebne, ja mam swoje szczęście przy sobie – wyznał, uśmiechając się pogodnie. Co za... moje małe kochanie. – Wracajmy, dzieciaki pewnie wrócą przed twoją pracą – odpowiedział, na co się zaskoczyłem. 
– Już? Dzisiaj? Mija już tydzień? – zapytałem zaskoczony, nie spodziewając się, że te. Czas aż tak szybko ucieka. Przecież tak niewiele czasu mieliśmy na siebie... 
– Tak skarbie, mija tydzień, jutro idą do szkoły. Gdyby nie nasze niesnaski z początku tygodnia, mielibyśmy więcej czasu dla siebie – zauważył, na co westchnąłem cicho. No tak... ale zasłużył sobie. Mnie się nie grozi, bo się odgrażam, i to zdecydowanie bardziej efektownie, niż on mi grozi. 
– Gdybyś mi nie groził, nie byłoby takiego problemu. Ale racja, wracajmy, dzieciaki pewnie nie wzięły swojego zapasu kluczy – kiwnąłem głową, po czym chwyciłem jego dłoń i ruszyłem w stronę naszego małego zakątka. Osobiście nie miałbym problemu zostać tu jeszcze dłużej, jeżeli Mikleo odczuwałby taką potrzebę. Znaczy, owszem, najprzyjemniej mi tu nie było, zimno to było okropne, jednakże znacznie ważniejsze od mojego dyskomfortu było dobro mojego męża. A skoro on tego zimna potrzebuje do szczęścia, jestem w stanie to znieść. To nie jest w końcu nic aż tak wielkiego, a może jeszcze udałoby mi się przyzwyczaić i byłbym bardziej niezniszczalny? Warto było to rozważyć. 
Kiedy tylko weszliśmy do domu, od razu nabrałem jakiejś takiej ochoty na rozpalenie kominka, albo napicia się czegoś ciepłego, jednakże powstrzymałem się. Moje ciało musiało sobie z tym poradzić samo, by stało się silniejsze, nie mogę mu zapewnić żadnych wspomagaczy. 
– Już są blisko – odpowiedziałem w pewnym momencie, czując jasną obecność Lailah, której to aura była znacznie silniejsza i bardziej przytłaczająca od aury naszych dzieci. Muszę przyznać, spotkanie z kobietą mnie trochę martwiło, w końcu jakby nie patrzeć, byliśmy teraz naturalnymi wrogami, a ona dodatkowo mogła zacząć uważać, że mam na dzieci zły wpływ, co najpewniej jest prawdą. Nie chciałbym jednak, by mi je zabrała. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz