wtorek, 10 grudnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Więc w ten sposób... Zerknąłem na lody, które nam zostały. Trochę ich jeszcze było. Pytanie tylko, co się z nimi stanie. To nie jest jedzenie, które można sobie z powrotem schować do szafki i wyjąć za kilka godzin, to się rozpuści i wtedy wątpię, że zamrożone ponownie znów będzie dobre. Zresztą, nawet w formie rozpuszczonej cieczy mogą się już popsuć. Sprzedawcy mieli takie śmieszne, magiczne skrzynki, najpewniej zasilane magią, w których to trzymali, a my czegoś takiego nie mamy. I nawet nie wiem, czy możemy mieć. W końcu, mój mąż nie posługuje się taką zwykłą magią, nie jestem więc przekonany, czy on może jakoś jakkolwiek zaklinać przedmioty. Na pewno jest jakaś różnica pomiędzy magią ludzką, a magią anielską... 
– No i co my teraz zrobimy z tą resztą? – spytałem, cicho wzdychając. Przyznać muszę, trochę szkoda by mi było tego wyrzucać. Nie dość, że najprawdopodobniej wyszło smaczne, bo mój mąż zjadł aż tyle, to jeszcze trochę to drogi biznes. Sama śmietanka wcale nie jest taka tania... no i te dodatki, owoce, kiedy nie jest sezon, też kosztują horrendalne pieniądze. 
Czy ja brzmię jak człowiek? Chyba odrobinkę. Prowadzę za bardzo ludzkie życie. Z dwojga złego, lepsze to ludzkie życie przy boku męża niż szwędanie się po świecie w celu zawarcia jak największej ilości kontaktów, albo walki w imieniu jakichś tam generałów w piekle. Wystarczy mi, że raz na jakiś czas pochłonę duszę jakiegoś pojebańca, którego ciało później zje Banshee. Symbioza idealna pomiędzy nami występuje. Na razie nie zauważyłem, aby ktoś się dopytywał, szukał, czy tęsknił za osobami, którym odebrałem życie, a to zwiastowało tylko o jednym; dobrze zrobiłem. Uniemożliwiłem rozprzestrzenianie się dalszego choróbska zwanego zepsuciem i najprawdopodobniej sam uratowałem wiele istnień, które takie jedno życie mogłoby pochłonąć. 
– Dzieciaki też przyjadą dopiero za jakiś czas... – mój mąż westchnął ciężko, niepocieszony zbliżając do siebie na powrót pojemnik. 
– Nie jedz na siłę. Żadna z tego przyjemność, to po pierwsze, a po drugie jeszcze się pochorujesz – odparłem, zabierając od niego resztkę lodów. 
– No ale co, wyrzucimy je? Chyba, że ty je dokończysz – zaproponował, na co pokręciłem głową. 
– Nie mogę uzależniać się od takich trywialnych błahostek. Tak się zastanawiam... nie możesz zaklinać przedmiotów? – dopytałem wiedząc, że zamiast domyślać się najlepiej dowiedzieć się od samego zainteresowanego. W końcu, kto zna się lepiej niż on sam? Zwłaszcza, jak chodzi o umiejętności. Tyle już lat na świecie jest, musiał je przecież poznawać, testować...
– Zaklinać przedmioty? – zapytał, na co kiwnąłem głową. 
– No wiesz, zakląć coś, by trzymało niską temperaturę. Jakiś może właśnie pojemnik, skrzynkę, pomieszczenie... pomieszczenie może nie, nie mamy nic takiego, co moglibyśmy przeznaczyć na coś takiego, a szkoda, bo takie wiecznie chłodne pomieszczenie mogłoby przedłużyć termin wielu produktów... nieważne, na razie chodzi mi tylko o to, by te lody się nie zmarnowały. Zauważyłem, że sprzedawcy mają takie specjalne skrzynie pokryte runami i jak je otwierają, bucha z nich wręcz taki chłód. A nie mam pojęcia, czy anioły mogą w podobny sposób za pomocą swojej magii zaklinać przedmioty, więc się po prostu dopytuję – wyjaśniłem mu swój punkt widzenia, czekając cierpliwie na jego odpowiedź w tej kwestii. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz