sobota, 7 grudnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Owszem, mogli nic takiego nie mówić, ale wcale to nie znaczyło, że tak nie myśleli. Przecież byłem obok, także mogli mieć na tyle taktu, że o tym nie wspominali. Najlepiej będzie, jak dam im przestrzeń, na którą zasługują. Byłem bardziej, niż pewien, że moja obecność by tam wszystko popsuła. Byłoby niezręcznie, dziwnie... nie, nie, Mikleo się tam doskonale bawił, był wesoły, był szczęśliwy, czemu mam to niszczyć? Byłbym okrutny, gdybym to zrobił. 
- Bo jesteście kochanymi aniołkami. Zresztą, pojawię się i zaraz ten dobry humor się ulotni. Nie, nie, zacznę się powoli do pracy ogarniać, a wy się tu bawcie dobrze. Jak Lailah czuje taką potrzebę, może zostać na noc, mnie i tak tu nie będzie – stwierdziłem, chwytając za tacę i idąc do salonu. Już w kościach czułem, że nawet ta krótka chwila będzie nie do końca miła dla aniołów, ale się będę starać, by im jej nie zniszczyć. 
- Sorey... – zaczął, a ja, jako że jeszcze byłem blisko niego, szybko ucałowałem jego usta. 
- Tak brzmi jedno z moich imion. Może wyjmij jakieś przekąski, coś słodkiego powinniśmy tutaj zawsze mieć – powiedziałem, uśmiechając się łagodnie i po tym już udałem się do salonu. 
Tak jak podejrzewałem, kiedy tylko pojawiłem się w salonie, rozmowy znacznie ucichły. Mimo tego przyjaźnie się uśmiechnąłem, życzyłem im smacznej herbaty i wróciłem do kuchni, mijając po drodze Mikleo. I to była moja zguba, bo Mikleo, zamiast grzecznie pozwolić mi wrócić do bezpiecznego kąta, chwycił mój nadgarstek i pociągnął w stronę salonu. Tak mnie tym  zaskoczył, że nawet się nie broniłem, a potem było już na to za późno. 
- Miki, nie wiem, czy to taki dobry pomysł. Chyba powinienem stąd iść... – szepnąłem cicho do niego, czując na sobie badawcze spojrzenie Lailah. Trochę nie chciałem patrzeć jej w oczy, odrobinę obawiając się, co w nich dostrzegę. Może kiedy byliśmy przyjaciółmi, ale teraz? Teraz sam nie do końca wiem, jak to wygląda między nami. 
- Już nie przesadzaj, tylko siadaj i spędzaj z nami czas – odpowiedział, wskazując miejsce obok Hany. 
- Zapraszamy – odezwała się Lailah, ale sam nie wiem... zaproszony się tutaj nie czułem. A może nie chciałem się czuć zaproszony? Ciężko mi było stwierdzić. 
Nie mając za bardzo wyjścia zająłem to miejsce, czując się tu odrobinkę nie na miejscu. Same anioły, pełne miłosierdzia, współczucia, no i ja, demon zemsty, który miłosierny zdecydowanie nie jest. Słuchałem z uwagą, o czym rozmawiali, co tam robiły dzieciaki przez ten wolny czas, samemu siedząc cicho. Nie odczuwałem potrzeby zadawania pytań, odzywania się, a oni też nie wciągali mnie w rozmowę. I po co ja tutaj byłem? Lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby mnie tu nie było, no ale Mikleo musiał mnie tutaj zaciągnąć. Że też to zrobił z zaskoczenia... 
- Zbieram się już, trzeba iść do pracy – odezwałem się nagle dostrzegając, że już powinienem się ogarniać. – Siedźcie sobie, rozmawiajcie, byleby nie do późna, jutro szkoła, a ty, Lalilah, możesz zostać na noc, jeżeli wolisz wyruszyć za dnia– odpowiedziałem, nachylając się do Mikleo, by pocałować go w policzek na pożegnanie. W końcu będą mogli miło spędzić razem czas, beze mnie, czyli tak, jak być powinno. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz