poniedziałek, 9 grudnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Na te słowa się łagodnie do męża uśmiechnąłem, naprawdę nie mając mu tego za złe. Nie jemu. On dzisiaj nie robił nic takiego, by zachęcić tych wszystkich ludzi do kontaktu z nimi. Tak właściwie, to nie potrafię ich zrozumieć. Gdybym nie był z Mikim, byłby to ktoś dla mnie obcy, i zauważyłbym go na ulicy, nie czułbym się na tyle pewnie, by do niego zagadać. Przecież on jest taki piękny, dobry, cudowny, no i ja... Pomyślałbym, że to nie ma prawa się udać. Dalej zastanawiam się, dlaczego Mikleo jest ze mną, kiedy to kompletnie na niego nie zasługuję. I chociaż tłumaczył mi to nie raz, jego wyjaśnienia kompletnie do mnie nie trafiają. Nie mają żadnego logicznego sensu, wychodzi na to, że do niego logika nie trafia, co trochę dziwne jest, bo przecież taki mądry z niego aniołek... 
– Skoro ty nie możesz nic z tym zrobić, może ja powinienem... – zacząłem się głośno zastanawiać, co zaskoczyło Mikleo. 
– A co ty byś mógł z tym zrobić? – spytał, delikatnie marszcząc brwi. 
– Może wyłupywać oczy każdemu, kto na ciebie spojrzy. Wyrywać język każdemu, kto tylko śmie się do ciebie odezwać w ten paskudny sposób. I obcinać dłonie każdemu, kto cię będzie próbował dotknąć w brudny sposób. To im wtedy powinno dać do myślenia – odpowiedziałem całkowicie poważnie. Jeżeli zacznę działać tak brutalnie, drastycznie, wtedy już nikt nie pomyśli, że zagadywanie czy chociażby myślenie o moim Mikim w taki sposób będzie dobrym pomysłem. Niech znają swoją wartość. Mają w sobie za dużo pewności siebie, i nie mam pojęcia, skąd się to u nich bierze. 
– Myślę, że takie drastyczne rozwiązania nie są konieczne. To tylko ludzie, nawet nie wiedzą, co czynią – uspokoił mnie Miki, kładąc dłoń na policzku co sprawiło, że od razu cała uwaga moja była tylko i wyłącznie na nim, na chwilę porzucając myśli o cięciu rąk, wyrywaniu języków i tym podobnych. W tej chwili to Miki był dla mnie najważniejszy. – Nie będę tak często z tobą wychodził. Albo będę jeszcze bardziej stanowczy następnym razem – obiecał, na co uniosłem brew. On i stanowczość? To razem to się raczej nie zgrywa, już go znam na tyle, by to stwierdzić bez problemu. 
– Uwierzę, jak zobaczę – stwierdziłem, na razie tę konkretną obietnicę traktując z przymrużeniem oka. Zdecydowanie najbezpieczniej będzie, jak zawsze będę przy nim, by odganiać natrętnych, zbyt pewnych siebie adoratorów. I wyrywać lepkie rączki, do tego też sprawdziłbym się świetnie. – To co, skarbie? Zabieramy się za te lody? – zapytałem, zerkając na produkty, na które oczywiście poszło sporo pieniędzy, jednakże jakoś tę dziurę w budżecie załatam. Nie, żeby była jakoś bardzo duża, ale poszło pieniędzy więcej, niż początkowo zakładałem. Może kiedyś popracuję troszkę dłużej, albo przyjdę wcześniej. To się jeszcze okaże, na razie nie mamy żadnych pilnych wydatków, a ochota mojej Owieczki na zimne lody była najpilniejszym wydatkiem. Jeżeli ten przysmak ma mu zapewnić dobry humor, to ja go stworzę. Jakoś. Jeszcze tak nie do końca wiem, jak, no ale coś tam widziałem na ulicach, coś pamiętam, więc zaraz się zobaczy, co można z tego stworzyć. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz