poniedziałek, 2 grudnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Słowa mojego męża odrobinkę mnie zaskoczyły, ale i także ucieszyły. Jako anioł powinien bronić swojego Boga, jak ślepa marionetka, którą to właśnie aniołowie byli, a on myśli, dostrzega nieprawidłowości w słowach swego stwórcy, co dobrze o nim świadczy. Dobrze, że tylko Lailah tego nie słyszy. Ona wydawała się kimś, kto ślepo podąża za swoim panem. Poniekąd nie winię za to aniołów, mózgi mają prane od samego początku, i dopóki nie zdarzy im się tragedia, w której to im nie pomoże, albo dopóki ktoś nie zacznie im tłumaczyć tego wszystkiego, wątpię, by otworzyli wcześniej oczy. A to my jesteśmy najgorsi... Znaczy, jesteśmy, ale tego nie ukrywamy. W zależności od naszej domeny, każdego z demonów będzie ciągnąć do czegoś innego, na swoje szczęście moja domena jest nawet szlachetna. Zemsta jest dobra, jest potrzebna, niektórzy ludzie zasługują na karę, zwłaszcza ci, którzy nie zamierzają się zmieniać i nie widzą niczego złego w swoim obrzydliwym postępowaniu. Tych ludzi mi nie będzie szkoda, i w imieniu ich ofiar zawsze chętnie wymierzę sprawiedliwość. Od Boga jej nie dostaną. Wręcz przeciwnie, w jego mniemaniu należy przecież nastawić drugi policzek, jak cię krzywdzą. Największa głupota, jaką można zrobić. Okażesz słabość, i tu zginiesz. Zawsze znajdzie się jednostka, która to zauważy i wykorzysta cię do cna. 
– Szkoda, że większość twoich pobratymców ślepo za nim podąża. Gdyby nie to, może dałoby się z nimi dogadać – odpowiedziałem, co bardzo zainteresowało Mikleo. 
– Wierzysz, że anioły i demony mogłyby jakoś żyć razem? – zapytał zaskoczony, na co pokiwałem głową. 
– Wierzę. My żyjemy, prawda? Moglibyśmy pozbywać się tych osobników, którzy to do nawrócenia się nie nadają. Tak, mój drogi, są tacy. Dobrych i nawróconych, czy też takich, którzy mają szansę na nawrócenie możnaby zostawiać. Niestety, to tylko marzenie. Aniołowie widzą w nas tylko wrogów, których to trzeba jak najszybciej zniszczyć, w imię swego Boga. Demony są zbyt zachłanne, i po prostu wredne. Trzeba by naprawdę dobrego przywódcy, by nad nimi zapanować, a jak na razie nasz Pan daje nam wolną rękę, byleby niszczyć w jego imieniu. Z tego, co mi kiedyś Abaddon opowiadał, nie każdemu się to podobało. Jego podbicie kraju miałoby przekonać niektóre demony do stanięcia po jego stronie – przedstawiłem mu swoje zdanie, nagle mimowolnie ziewając. Co to się teraz ze mną dzieje...? 
– Gdybyś ty był przywódcą, może to marzenie mógłbyś ziścić – zaproponował, na co zaśmiałem się cicho. 
– Nie chciałbym. Po pierwsze, zdobycie tronu wiązałoby się z wieloma wyrzeczeniami, po drugie, musiałbym panować nad bandą degeneratów, i po trzecie, jako moja rodzina bylibyście w niebezpieczeństwie. Zresztą, moim marzeniem jest wasze szczęście i bezpieczeństwo. Nic innego nie potrzebuję, a jak tamci chcą się bić, niech się biją. Póki jesteś tutaj przy mnie, nic innego się dla mnie nie liczy – powiedziałem zgodnie z prawdą, gładząc jego policzek. Zostałem demonem, by go chronić, i po to dalej żyję. I tak uważam, że najlepszą ochroną byłaby moja śmierć, no ale skoro on tego nie dopuszcza do świadomości, no to postaram się go chronić przed sobą samym także. I całą resztą świata także, oczywiście. 


<Owieczko? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz