Strasznie się martwiłem, jak zareaguje, a Banshee mi wcale nie pomagała. Z jednej strony ją rozumiałem, czuła moją niepewność, nawet swego rodzaju strach przed odrzuceniem. Wiedziałem jednak, że nie mogę już tego odkładać. Misaki powinna być w stolicy, otoczona opieką jednego z silniejszych Serafinów, jakie znałem, i mną się nie interesować. Zniknąłem na jakiś czas, uratowałem ich i tyle jej do szczęścia powinno wystarczyć. Czemu musiała tak drążyć?
– No bo... zniknąłem wtedy na chwilę, tak? – zacząłem, drapiąc Banshee za uchem chcąc, by się trochę uspokoiła. Nie chciałem, by z mojego powodu zaatakowała Misaki. Mylnie rozumiała moje emocje.
– Na chwilę? Na rok. Dla mnie nawet dłużej, dopiero teraz cię widzę. Mama mi nie chciała nic powiedzieć, Lailah też upierała się, że powinnam z wami pogadać, bliźniaki też cicho były... Czemu w ogóle zmieniliście miejsce zamieszkania? I czemu tu? Przecież tu jest niebezpiecznie, gdzieś tu musi być jakiś demon... czemu się tak patrzycie po sobie? O co tutaj chodzi? – zadała tysiąc pytań na raz, a ja poczułem się jeszcze bardziej przytłoczony tym wszystkim.
– Po kolei, Misaki. Wpierw tata odszedł na rok, tak? Sorey, kontynuuj, proszę – poprosił Mikleo, zerkając na mnie.
– Zniknąłem, bo aby pokonać Abaddona, potrzeba było pasterza, albo demona, który niegdyś był Serafinem. Pasterza żadnego pod ręką nie mieliśmy, nie chciałem, by któreś z Serafinów stawał się demonem, więc to ja byłem tym, który upadł – wyznałem, spuszczając wzrok zauważając w jej oczach... Nie wiem, co dokładnie, ale nic pozytywnego.
– Tato, ale... czemu? Czemu odrzuciłeś Boga? Nie wierzę, że to były jedyne rozwiązania. Coś jeszcze musiało być – odezwała się, co sprawiło, że poczułem się jeszcze gorzej. Banshee warknęła ostrzegawczo, czując moje pogorszone samopoczucie.
– Może z biegiem czasu byśmy wpadli na coś więcej, ale nie było czasu. Walka to było samobójstwo, mama walczyła z nim i ledwo wtedy przeżyła. Wy byliście w mieście i też groziło wam niebezpieczeństwo. Będąc pod taką presją czasu jedyne, co mogłem zrobić, to działać. Upadłem, przekonałem demona, że jego głupie gadanie mnie do siebie przekonuje, i na rok odszedłem z nim, by mnie trenował, czym dalem czas mamie i ciociom, by przygotowali zabezpieczenia dla miasta i was stamtąd zabrali. Po pokonaniu Abaddona Lailah miała mnie zneutralizować, bym nie czynił więcej zła na tym świecie, jest już go tu wystarczająco dużo, jednakże mama... Mama się nie zgadza z tą moją logiką, przez co jeszcze zatruwam ten świat – wyjaśniłem, dalej nie patrząc się na moją córkę. W takich chwilach, jak ta, jeszcze bardziej czułem, że nie powinno mnie tu być. Że powinienem wykonać swoją robotę i po prostu dać się zabić. Zrobiłem to dla rodziny, obroniłem ją, zawiodłem chyba wszystkich... znaczy, jeszcze z najbliższych o tym, co się ze mną stało, nie wie tylko Merlin. Chociaż, on chyba się tym zbytnio nie przejmuje. Nasza relacja zawsze była chłodna, co nie oznacza, że go nie kochałem. Zawsze bym go obronił, niezależnie od ceny, jaką bym musiał ponieść. To samo zresztą tyczy się wszystkich dzieci, i oczywiście mojego wspaniałego męża.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz