poniedziałek, 9 grudnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Oczywiście od samego początku doskonalenie wiedziałem, do miał na myśli, jednak nie mogłem się powstrzymać od drażnienia się z nim. I tak do niczego by przecież nie doszło, mieliśmy przecież zakład i nie wiem, jak on, ale ja go przerywać nie zamierzałem. To, co mnie czeka po jego zakończeniu, było o wiele bardziej przyjemne niż to, co mógłbym mieć teraz. Tak, zdecydowanie lepiej będzie poczekać i później doprowadzić go na kraniec świadomości. 
– Wiem, skarbie, co miałeś na myśli. Obawiam się jednak, że sezon na takie przysmaki już się skończył. Teraz prędzej dorwiesz gdzieś grzańca, może czekoladę gorącą, coś, co człowieka rozgrzeje. I to wieczorem. Z rana jest tylko zwykły targ – wyjaśniłem spokojnie, trochę mając wiedzy na ten temat. W końcu wieczorem przechodziłem przez te główne ulice, i widziałem, co się święci. Jak był ten festyn owszem, coś jakieś lody, waty cukrowe i inne takie bardziej słodkie, letnie przekąski jeszcze były. A teraz? Nie dość, że tych budek, straganów jest mało, to nie mieli nic, co by interesowało Mikleo. 
– A tak strasznie miałem na nie ochotę... – mój mąż westchnął ciężko, strasznie niepocieszony tym faktem. A mi było bardzo źle na to patrzeć. 
– Możemy spróbować zrobić własne – zaproponowałem, nie chcąc, by chodził taki smutny. Skoro miał ochotę na lody, to ja mu te lody zdobędę chociażby z samego piekła. 
– Własne? – spytał, delikatnie marszach brwi. – Ale z czego? Mamy takie składniki? 
– Mamy ten krem czekoladowy, więc czekoladowe czysto teoretycznie moglibyśmy spróbować zrobić. Ja zaraz pójdę kupić trochę śmietanki, może jeszcze jakieś takie dodatki bardziej smakowe, może jakieś owoce... Podgrzejemy to wszystko, zmieszamy, a później ty to swoimi mocami ochłodzisz. Może coś z tego fajnego wyjdzie – zaproponowałem, gładząc jego całe szczęście chłodny policzek. Ludzie pewnie do tego wykorzystywali swoje dziwne, magiczne urządzenia do chłodzenia tychże lodów, no a my mamy magiczne rączki mojego męża. Czemu by ich nie wykorzystać?
– To brzmi całkiem zabawnie. Mogę iść z tobą na miasto? – spytał z nadzieją, i jak miałbym na to powiedzieć nie? Powinienem, owszem, bo i po co on miał tam pójść? To miały być szybkie zakupy, a on zanim się ogarnie, ubierze, no to też minie czasu troszkę. Ale też, czy mi się spieszy? No, tak nie do końca. Był ranek, cały dzień przed nami, więc chyba sobie możemy pozwolić na wspólną wizytę. 
– Możesz, tylko bardzo proszę, szybko się ogarnij – poprosiłem, na co mój mąż uśmiechnął się szeroko i ucałował mnie w policzek, po czym szybciutko zniknął w łazience. 
Ja nie miałem nic do zrobienia, dlatego cierpliwie czekałem na mojego męża, w międzyczasie ścieląc łóżko. Skoro mogłem zrobić coś pożytecznego, to ja z wielką chęcią się za to zabierałem. Byłem stworzony do paskudnych rzeczy, więc naprawdę dobrze jest zrobić coś dobrego. Pewnie dla wielu innych demonów jestem pośmiewiskiem, ale czy mnie to interesowało? Niekoniecznie. Byłem szczęśliwy, mając męża przy sobie, zapewniając bezpieczeństwo moim dzieciakom, żyjąc życiem prostym, bez czynienia zła. A wręcz przeciwnie, pozbywając się pewnych ludzkich chwastów czynię ten świat lepszym. I gdzie moja nagroda za to? Zamiast tego, mojemu mężowi zabierane są moce i skrzydła. To mi ci nagroda. 
– Wyglądasz pięknie. Chodź, uczeszę cię – zaproponowałem, dostrzegając mojego męża w drzwiach do sypialni. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz