piątek, 13 grudnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Trochę nie rozumiałem, czemu mój mąż był aż taki chętny do pracy. Przecież to była chwilka roboty, rozłożyłbym talerze, do nich obiad i koniec. Ja to zaraz uczynię, a on w tym czasie sobie może zająć miejsce i cierpliwie poczekać, dając mi tym samym być dobrym mężem i ojcem, chociaż przez kolejne chwile. 
– To tylko chwila, w tym samym czasie możesz troszkę odpocząć i zrelaksować się – zaproponowałem, na co tylko napuszył policzki.
– O, przygotuję nam picie – zaproponował nagle i nim zdążyłem coś zrobić, jakoś zaoponować, on już działał. Ech, i co ja z nim mam... 
Już nic nie powiedziałem, tylko spokojnie zająłem się obiadem. Skoro ma taką potrzebę, to niech sobie działa, chociaż ja tam mam swoje zdanie w tym temacie. Jako, że dzieciaki przyszły wcześniej, niż planowałem, ogień mogłem już wyłączyć i powoli rozkładać jedzenie. Może dusiło się trochę wolniej niż zakładałem początkowo, ale tak czy siak powinno być dobre, a przynajmniej taką miałem nadzieję. 
– Smacznego – życzyłem moim aniołom, kiedy wszystkie trzy talerze zostały przeze mnie zapełnione, a następnie zabrałem się do sprzątania. Trzeba było w końcu to wszystko pomyć, a później jeszcze nakarmić psiaki, które cierpliwie czekały na jedzenie. Banshee też była niecierpliwa, a to oznaczało jedno, dzisiaj w nocy czeka nas polowanie. Nie będę tylko o tym Mikleo mówić, niech nie wie, będzie mu się lepiej spało, chociaż czasem chciałbym od niego usłyszeć pochwałę w tym zakresie. Wyrywam chwasty, zabijam najgorszych z najgorszych, a on zachowuje się, jakbym zabijał niewinnych. Z jednej strony rozumiem, że morderstwo to morderstwo dla niego, ale z drugiej dla mnie jest różnica pomiędzy zabiciem niewinnego dziecka a faceta, który chce to dziecko skrzywdzić przy najbliższej okazji.
W pewnym momencie Banshee, która do tej pory grzecznie warowała przy mojej nodze, podniosła się nagle, zjeżyła sierść i wyszczerzyła kły, cicho warcząc. Ktoś zbliżał się do domu, ktoś, kogo ona uważała za wroga, a dla niej wrogami są aniołowie, zatem albo to jeden z nich, albo Misaki. Gdybym się pocił, na pewno poczułbym zimny pot na plecach. Ale że ona już by tu była? Tak szybko? Nie wiem, czy byłem gotowy się z nią spotkać. O ile to w ogóle jest ona, może to być przecież jakiś inny anioł, który tylko przechodzi, albo przelatuje, albo... 
Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, Psotka podbiegła do nich, chętna przywitać się z gościem, bo najpewniej wyczuła znajomy zapach, a Banshee potrząsnęła łbem, szczekając krótko strasznie niezadowolona z tego, że w żaden sposób nie reaguję, podczas kiedy ona już jest gotowa do obrony. 
– Otworzę – zaproponował Miki, chyba widząc i czując moją małą panikę, która się we mnie gotuje na samą myśl spotkania z córką. Nie oponowałem już zastanawiając się, jakby stąd zniknąć i gdzie się ukryć, by Misaki nie musiała mnie widzieć. Czemu nie mogła żyć po prostu swoim życiem, jak każda dorosła osoba? – Uspokój tylko Banshee, nie chcę, by kogoś zaatakowała – dodał, nim zniknął w korytarzu. 
– Słyszałeś pana. To nikt groźny, nie musisz się tak stroszyć – poprosiłem łagodnie, głaszcząc jej łeb. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz