czwartek, 5 grudnia 2024

Od Mikleo CD Soreya

Od razu ciężkie westchnięcie wydostało się z moich ust, co on w ogóle opowiada? Przecież jest moim mężem to naturalne, że będę się o niego martwił, nawet jeśli on sądzi inaczej.
– Wiesz, zawsze będę się o ciebie martwił nie dlatego, że muszę, bo wcale robić tego nie muszę, robię to dlatego, że cię kocham i chcę być pewien, że jesteś zdrowy, bezpieczny i przy moim boku szczęśliwe – Wykorzystałem chyba ostatnie dźwięki mojego gardła, które pozwoliły mi cokolwiek powiedzieć, bo następnego słowa powiedzieć już nie umiałem, moje gardło zdecydowanie odmówiło mi już posłuszeństwa.
– A zdecydowany nie powinieneś, nie ma co marnować nerwów ani nadwyrężać swojego biednego organizmu na kogoś, takiego jak ja – Słysząc jego słowa, uderzyłem go lekko w głowę, marszcząc przy tym brwi, jasno pokazując mu, że tak to on mówić przy mnie nie będzie. – No co, za co? – Mruknął, pusząc przy tym swoje policzki, zachowując się trochę jak małe dziecko, którym w duchu chyba nawet był.
Nie mając siły ani możliwości odpowiadać opuściłem dom trochę zły na męża za to, co mówi. Kiedy on w końcu zrozumie, że jest wart tyle samo, co ja? Bez względu na to, czy jest demonem, jest więcej wart niż niejedna istota żyjąca na tym świecie, jest dobry, choć czasem ciężko mu tę dobroć pokazywać i jest ciepły, łagodny, uczciwy. Jest cały mój i za to uważam go za bardzo dobrego człowieka, a raczej już nie człowieka, a demona, bo gdybym nazwał go człowiekiem, raczej nie byłby z tego powodu zadowolony.
– Hej, nie ignoruj mnie – Burknął, chwytając moją dłoń, nie dając mi zrobić ani jednego kroku więcej.
Odwróciłam głowę w jego stronę z trudem, przełykając ślinę, nim byłem w stanie odpowiedzieć.
– Nie ignoruje, znasz moje zdanie… W tej sprawie – Wychrypiałem, tym swoim zachrypianym głosem.
Sorey westchnął, chwytając moją dłoń, ciągnąć mnie w stronę jeziora, z czego bardzo się cieszyłem.
Na Boga jak dobrze, że mnie tu zabrał, potrzebowałem tego miejsca jak niczego innego.
– Śmiało wskakuj – Zaprosił mnie gestem ręki do wody, a ja bez zastanowienia ruszyłem do wody, zanurzając się w jej odmętach.
Nie potrzebowałem nawet zbyt wiele, aby poczuć się dobrze, tak niewiele, a daje tak wiele.
Opadając na samo dno jeziora, mogłem odprężyć się, całkowicie, porzucając na chwilę codzienność, troski wiążące się każdym nowym dniem i ból, który powoli przemijał z czasem spędzonym nad jeziorem.
Nie chciałem opuszczać wody, czując się w niej, jak ryba, część mojego wewnętrznego ja, mogłaby przebywać w wodzie całe życie i gdyby nie to, że czeka na mnie mąż i niedługo dzieci, które wrócą do domu. Chyba nigdy nie opuściłbym jeziora.
I właśnie ta obecność mojego męża przypominała mi o opuszczeniu jeziora i powrocie do męża.
– Trochę sobie tam posiedziałeś, dobrze się już czujesz? – Od razu wstał z mostu, podchodząc bliżej mnie, kładąc dłonie na moich mokrych ubraniach od razu, krzywiąc się z tego powodu.
– Czuję się bardzo dobrze trochę tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło – Przyznałem, jednym gestem ręki, osuszając się z wody, aby mój mąż nie musiał znosić mokrego materiału na moim ciele.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz