niedziela, 5 listopada 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Czemu on musiał być dla mnie taki okrutny? Przecież ja chcę mu tylko pomóc, teraz już to mogę zrobić, czyż nie? Czuję się już lepiej? I to znacznie lepiej. Na oczy widzę bardzo dobrze, szumu żadnego nie słyszę, więc po co mam tam leżeć? Mogę pomagać i robić jakieś lekkie prace. Jedyne, co było ze mną nie tak, to po prostu byłem strasznie słaby, i jeszcze zmarznięty, no ale to przecież nie było nic strasznego, mogłem z tym normalnie funkcjonować i w końcu robić coś więcej niż po prostu leżeć na kanapie, od której tylko bolały mnie plecy. Jak przez mgłę pamiętałem, jak się zachowywałem, i raczej nie byłem najlepszym mężem. Raz chyba spadłem ze schodów. I coś jeszcze mówiłem o tym, że Mikleo mnie nie kocha. Tak, naprawdę najlepszym mężem przez ostatnie dni nie byłem... ale teraz mogę to nadrobić. Wręcz muszę to nadrobić. Czemu Mikleo mi na to nie pozwala? Ciężko pracował przez te dwa dni, na pewno jest zmęczony, więc skoro jest zmęczony, to czemu nie może mi dać zająć się domem? Powolutku bym się przecież wszystkim sam zajął. Bardzo powolutku, no ale na pewno bym się wszystkim zajął. 
- Ale ja ci chcę pomagać – burknąłem, siedząc na tym krześle, bo przecież jak będę robił cokolwiek innego, bo mnie wyrzuci z kuchni. A nie chcę, by mnie wyrzucił z kuchni, muszę mu pomagać.  
- Skoro chcesz się mnie pomagać, to masz się mnie słuchać – powiedział trochę bardziej stanowczo. Czemu on jest taki stanowczy? I zły? Przecież ja tu się staram dla niego. 
- Ale pozwolisz mi sobie pomagać? – spytałem z nadzieją, patrząc na niego błagalnie. 
- Pozwolę. Ale masz się oszczędzać. Zaraz ci dam ziemniaki do obrania i pokrojenia w kostkę – powiedział, krzątając się po kuchni. Ale że w kostkę? Kostka mi nigdy nie wychodziła. 
- Ale musi być kostka? Jak będzie rąbanka, to się nic nie stanie? – zapytałem, rozglądając się za nim. 
- Nic się nie stanie – obiecał, stawiając na stole ziemniaki w koszyku, pojemnik na obierki oraz garnek, do którego mam wrzucić już obrane ziemniaki. – Najpierw obierz i zobaczymy, ile czasu ci to zajmie. 
- W ogóle sprawdziłeś, co u Hany? Wczoraj miałem wrażenie, że jakoś tak trochę dziwnie się zachowywała – zacząłem, zabierając się za cierpliwe obieranie warzyw, które mi wskazał. 
- Zachowywała się normalnie, po prostu martwiła się o swojego kochanego tatusia, który nie czuł się najlepiej. Jedynym chorym dzieckiem tutaj jesteś ty – wyjaśnił, a ja na jego słowa napuszyłem policzki. 
- Wcale nie jestem dzieckiem – burknąłem, nie do końca zachwycony z powodu jego słów. Ja wiem, że uczę się żyć na tym świecie od nowa od naprawdę niedawna, no ale dzieckiem? Nie jestem dzieckiem. Jestem duży. A dzieci nie mogą być duże. 
- Kocham cię, Kaczuszko – odparł, całując mnie w czubek głowy. 
- Gdybyś mnie kochał, nie nazywałbyś mnie dzieckiem – wymamrotałem, tak leciutko na niego obrażony. Ja tu się staram dla niego pomimo zmęczenia i zimna, a ten mnie dzieckiem nazywa. Nieładnie tak z jego strony.
- Przepraszam, Sorey, nic złego nie miałem na myśli, ja tylko tak się droczę, przecież wiesz, że cię kocham – odpowiedział, stawiając deskę na stole tuż obok mnie i zaczynając zabierać się za krojenie ziemniaków w kostkę idealną, co ja bym chyba w życiu nie uczynił. 
- Jeszcze zastanowię się ad tym, czy ci wybaczyć – burknąłem, delikatnie pusząc policzku, trochę na niego za to dziecko obrażonym będąc. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz