Zaskoczony wpatrywałem się w męża, którego zarys ledwo widziałem w świetle księżyca. To... było możliwe? Czemu ja się dowiaduję o tym dopiero teraz? Nie, żeby było mi jakoś bardzo źle podczas tyc pełni, ale jeżeli ma się pod opieką dzieci, albo jest się dopiero po chorobie, no to tak troszkę było problematyczne zapanować nad wszystkim naraz. Chwila nieuwagi i Mikleo już mi gdzieś uciekał, po czym wracał następnego dnia cały poobijany i pokaleczony, albo łamie sobie rękę wyskakując przez okno... no, to było problematyczne. Czy chciałbym, aby Mikleo nie przechodził już więcej przez tę pełnię? Raczej tak. Lepiej mi z nim tak na co dzień, jak jest raczej spokojny, chociaż też bardzo momentami nieposłuszny. Tylko skoro to jest taki wspaniały pomysł, to gdzie był haczyk? Bo domyślam się, że takowy istniał. Bo jeżeli by nie istniał, to pewnie Mikleo byłby już po rytuale.
- Jakie są tego konsekwencje? – zapytałem, odwracając się do niego przodem, poświęcając mu tym samym całą moją uwagę.
Nie wiem, czy to dostrzegał, bo było tu naprawdę ciemno, i nic dziwnego, było bardzo późno. Aż dziw, że dzieciaki jeszcze nie spały. Lailah nie udało się położyć ich spać? To mnie dziwiło, przecież zawsze miała na nie taki dobry wpływ, powinna być w stanie to zrobić. Chyba, ze widział, że mama wychodzi i czekały cierpliwie, aż wróci. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było, w końcu dzieci znacznie bardziej związane były z matką, niż z ojcem, i tak chyba było od zawsze i tak już pozostanie. Przynajmniej Hana już nie jest we mnie tak wpatrzona, jak kiedyś miało to miejsce, a to wielki plus. Będąc wpatrzona w mamę na pewno bardziej wyjdzie na ludzi, niż gdyby miała być wpatrzona we mnie.
- Jakby ci to powiedzieć.. jestem taki trochę wyprany z emocji. I mało żywy. I psychicznie też czułem się nie najlepiej. Poza tym, Lailah mówiła mi, że drugi raz mogę tego nie przeżyć... – zaczął, na co od razu zareagowałem.
- Jak to drugi raz? – spytałem, koniecznie musząc mu powiedzieć. A potem powiem mu, że ja jestem na nie. Nie tylko chodzi mi o to, że może umrzeć, chociaż to też jest powód, który przemawia do mnie na nie, ale sądząc po jego wypowiedzi, jeżeli by się udało, byłby bez charakteru. Czasem na niego narzekałem, owszem, ale uwielbiam jego charakter. Nie mówiąc już o tym, że przecież sam po takim rytuale czułby się źle... czemu w ogóle wpadł na taki pomysł? Jeden plus, ale dwadzieścia minusów. No, może nie dosłownie dwadzieścia, ale na pewno zdecydowanie więcej w tym pomyśle negatywów niż pozytywów.
- Kiedyś, jak byłeś człowiekiem, a ja miałem w sobie demona, zdecydowałem się na ten rytuał. Nie podobał ci się za bardzo ten pomysł, ale, jak się domyślasz, nie przejąłem się tym za bardzo. Żeby efekt się utrzymał, trzeba regularnie go powtarzać, no i jakoś stało się tak, że go nie powtórzyłem – wyjaśnił, ciężko wzdychając.
- Mam nadzieję, że tym razem się mnie posłuchasz, bo ja dalej jestem na nie. Nie chcę cię tracić. I dosłownie, i w przenośni. Bo z tego, co mówisz, wychodzi na to, że nie będziesz sobą, a ja nie chcę, abyś nie był sobą. Kocham cię za bycie sobą. Nawet jak momentami jesteś taki troszkę męczący – powiedziałem szczerze mając nadzieję, że tym razem mnie posłucha, bo ja wolę już przeżywać z nim te pełnie. To tylko jeden dzień w miesiącu, z tym da się jakoś żyć.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz