Jakoś tak dla mnie uważałem, bym był jakoś bardzo przystojny. Byłem... Nienajgorszy, to przyznać musiałem, ale czy od razu najprzystojniejszy? Też bym nie powiedział. Mój kochany Miki jest po prostu przekochany i uprzejmy. Chyba nie ma drugiego anioła, który byłby tak przekochany, jak on. Nie wiem, wielu aniołów nie poznałem, ale nie muszę ich poznać, by to wiedzieć.
– Mało więc wychodzisz do ludzi, skoro wydaje ci się, że jestem przystojny – skwitowałem, uśmiechając się do niego delikatnie, ale zaraz po tym skupiłem się na jedzeniu. Nie chciałem niczego przypalić, bo tylko zmarnowałbym jedzenie, a szkoda i jedzenia, i czasu. Jeszcze dzieci nam zaczną marudzić, że chcą jeść, a jedzenia żadnego nie będzie, i będą nam płakać, a ja mam serdecznie dosyć ich płaczu. Dopiero na spacerze cały ten ból mi przeszedł, i absolutnie nie chciałbym, by on wracał. Nie jest to nic przyjemnego.
- A po co mam wychodzić do ludzi, skoro tak cudownego męża mam przy sobie? – kontynuował dalej w tym samym tonie.
To już takie troszkę dziwne było. Znaczy się, prawił mi komplementy, nie raz, nie dwa, ale teraz tak jakoś trochę dążył do tego, bym przyznał mu rację. Ale gdybym przyznał, że jestem najprzystojniejszy, to bym skłamał. A anioły nie mogą kłamać. Tak jakby. Chociaż, Miki jest tak mądry i cwany, że wie, jak kłamać nie kłamiąc. Ja nie za bardzo wiem, jak to robić. Znaczy się, Lailah kiedyś mi troszkę tłumaczyła, jak to robić, bo nie mogłem przyznać się do tego, że idę wraz z nią po naczynie dla demona, ale nie czułem się z tym dobrze, dlatego wolałbym to unikać tak długo, jak tylko mogę.
- By zobaczyć, że są ludzie cudowniejsi ode mnie. I przystojniejsi także – wyjaśniłem, mieszając sos, by się nie przypalił.
- Kiedy ktoś mówi ci komplement, to się dziękuje, a nie neguje – odparł, chyba troszkę niezadowolony.
- Po prostu uważam, że troszkę przesadzasz, wiesz? Ale jestem bardzo wdzięczny za twoje słowa, chociaż i tak uważam, że i tak jesteś piękniejszy – powiedziałem, po czym ucałowałem go w czółko. – Możesz wyciągnąć talerze? Bardzo proszę.
- Trzy czy cztery? – dopytał, podchodząc do szafki.
- Trzy. No chyba, że ty nie chcesz, to wtedy dwa – wyjaśniłem, nie za bardzo wiedząc, skąd mu się tam cztery wzięło. Chyba liczył mnie, ale już mu mówiłem, że ja to rzadko cokolwiek jadłem. No chyba, że zrobiłem porcję także dla Mikleo, a on nie chciał zjeść, no to wtedy musiałem zjeść ja, by się nie zmarnowało.
Mikleo nie wydawał się zachwycony tym pomysłem, ale wyciągnął trzy talerze, na które już po chwili nałożyłem odpowiednie porcje. Mój mąż posadził dzieci na normalnych krzesłach, nie tych malutkich, dziecięcych, i wraz z nimi zaczął jeść. Oznaczało to, że mogłem je zanieść na strych... bo jak na razie wszystko wskazywało na to, że im nie przeszkadza tak za bardzo siedzenie na takich zwykłych krzesłach. I super, bo dzięki temu więcej miejsca będzie w kuchenni i nie będę się o nie zabijał.
Ja zająłem się sprzątaniem, a Mikleo zajął się dziećmi, które wyglądały na całkiem żywe. Dlatego więc bardzo zdziwiony byłem, kiedy po kilkunastu minutach mój mąż wrócił do mnie, przytulając się do moich pleców. Tak szybko by mu odpuściły? Nie wydaje mi się, w końcu to była ich ukochana mamusia, jej by tak szybko nie puściły.
- Stało się coś? – zapytałem, odwracając się do niego.
- Dzieci już śpią – oznajmił, co mnie mocno zaskoczyło.
- Już? Na pewno? Nie są chore przypakiem? Przecież to nie jest ich pora snu – zauważyłem troszkę przestraszony, że coś faktycznie negatywnego było na rzeczy.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz