Westchnąłem ciężko na słowa Mikleo. On naprawdę jest niemożliwy... ja tu się staram, robię wszystko, by miał możliwość odpoczynku, odetchnięcia i wypoczęcia, bo w końcu potrzebuje aż sześciu tygodni, by wyzdrowieć. A sześć tygodni to mnóstwo czasu. Aż za mnóstwo. Przecież to półtora miesiąca, ja nie wiem, jak ja sobie dam radę z tym moim Mikim, jeżeli on się będzie w ten sposób zachowywać. Ja tu oszaleję, a on razem ze mną. A może przesadzam i nie będzie tak źle...? Co ja gadam, przecież ja z nim utrapienie będę miał i ta sytuacja doskonale to obrazuje.
- No już, dzieci, dajcie mamie spokój. Tłumaczyłem wam, że mama musi teraz dużo odpoczywać, bo ją bardzo rączka boli – odpowiedziałem, chcąc zabrać dzieci od Mikleo, nim nie będą chciały od niej w ogóle odejść. Przecież wtedy... wtedy Mikleo to się od nich nie odpędzi. I na pewno z tą ręką coś mu się stanie. Któreś z dzieci go chwyci za tę złamaną rękę. Albo będzie się nimi opiekował i przypadkiem tej ręki użyje, bo na przykład będzie chciał odruchowo złapać jedno z dzieci. No tyle rzeczy się może wydarzyć... i to złych rzeczy. Dlatego najlepiej dla Mikleo byłoby, gdyby siedział grzecznie i nic nie robił. Czemu on tego nie potrafił zrozumieć?
- Ale ja chcę do mamy – burknął Haru, pusząc swoje poliki.
- Mamusia będzie tu z tobą, skarbie. Po prostu nie mogę używać jednej ręki, wiesz? – odpowiedział łagodnie Mikleo, gładząc Haru po białych włoskach.
- A dasz papu? – dopytał, wpatrzony w Mikleo jak w obrazek. Tak jak podejrzewałem, nasze dzieci bardziej stęskniły się za mamą i teraz do niej będą lgnąć, zwłaszcza, że usłyszał, że teraz mama nie może się za bardzo nimi zajmować. Nie wiem, jak to jest, ale kiedy dzieci słyszą, że czegoś nie mogą robić, to automatycznie chcą to robić jeszcze bardziej. Zupełnie jak Mikleo. Widać, że bardziej wdały się w mamę, i to nie tylko z zachowania, ale z charakterku.
- Damy papu – odparł z wielkim uśmiechem na ustach.
- Miki – burknąłem, patrząc na niego spod przymrużonych oczu.
- Oj, przecież ja go tylko nakarmię. A ty nakarmisz Hanę. Jedną ręką nakarmić dziecko jeszcze potrafię – uśmiechnął się do mnie uroczo chyba myśląc, że mnie tym przekupi. I może by to dało radę, gdyby nie fakt, że widziałem jego unieruchomioną rękę doskonale i czułem się z tego powodu niezwykle źle, bo doskonale wiedziałem, że to moja wina. Jestem naprawdę beznadziejny.
- Jak cię tylko któreś przypadkiem złapie... – zacząłem, burcząc cicho pod nosem. Przecież to tylko kwestia czasu, kiedy usłyszę głośne „au”. I oby tylko skończyło się tylko na bólu, a nie na... no nie wiem, przemieszczeniu tej złamanej kości i ponownym jej nastawieniu. Raz jakimś cudem mi się udało to zrobić, ale drugi raz? Mogę nie dać rady.
- Wszystko będzie dobrze, nie musisz się aż tak o mnie martwić – odpowiedział Mikleo, a dzieci mu tylko zawtórowały.
- No niech ci będzie. Ale jak tylko nakarmisz dzieci, to masz się iść położyć – odpowiedziałem niechętnie, jeszcze trochę na niego zły. Ja chcę tylko jego dobra, a on robi wszystko, by sobie zaszkodzić, czemu on taki upierdliwy musi być?
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz