Nie rozumiałem, skąd w Mikim w ogóle się taki pomysł pojawił. Jeszcze nigdy nie poszedłem na spacer do miasta bez żadnego konkretnego powodu. Bo i czemu bym miał? Było tam mnóstwo ludzi, zwierząt i innych bodźców, które rozpraszałyby i Lucky’ego, i dzieci... zdecydowanie jak mogę, to unikam miasta. Zresztą, las jest lepszy. Ładnie pachnie, panuje cisza, jest świeże powietrze, a zamiast trajkotania ludzi słychać trajkotanie ptaszków, a to jest zdecydowanie lepszy dźwięk, i przyjemniejszy.
- Dada, tam – zawołała Hana, pokazując mi stronę, w którą chciała iść, czyli do miasta. Oj nie, nie, nie ma mowy, że ja tam pójdę.
- Nie, nie, idziemy do lasu. Lucky też tam idzie – powiedziałem spokojnie, wskazując ruchem głowy na las, który zachęcał swoją zielonością i cieniem. Chociaż, ja bym słoneczkiem nie pogardził, dla mnie słoneczko jest zawsze mile widziane, no ale nie dla innych, dla innych takie słońce jest niebezpieczne. Nie wiem jeszcze, jak to z dziećmi jest, bo ich żywioły dalej są nieokreślone, dlatego lepiej dla nich, jak jednak nie będą za długo przebywać w słońcu.
- Ja chcę tam! – krzyknęła, na co westchnąłem ciężko. Chyba rozumiem, co Miki miał na myśli, ale ja nie zamierzałem zmieniać swoich planów.
- Albo idziemy do lasu, albo wracacie do mamy – postawiłem im ultimatum, a na moje słowa dzieciaki zaczęły płakać... znów. A jeszcze wcześniejszy ból głowy mi nie przeszedł...
Nie mając więc innego wyjścia wziąłem dzieci na ręce i wróciłem z nimi na podwórko, wołając do siebie Lucky’ego. Psiak nie był zbytnio zachwycony, ale posłusznie do mnie przyszedł, ewidentnie zawiedziony tym, że daleko nie poszliśmy. Zaraz to nadrobimy... zaraz. Wpierw muszę jakoś zająć się tymi krzykaczami, bo zaraz ta głowa to mi chyba eksploduje. Dzisiaj naprawdę są nie do wytrzymania.
- Już wróciliście? Co się stało? – zapytał Mikleo, kiedy postawiłem nasze dwa wyjce na ziemi.
- Dzieci chciały iść na miasto, a ja nie, i postawiłem im ultimatum, że albo idziemy na spacer do lasu albo wracają do domu, no i chyba domyślasz się, jaki był koniec – wyjaśniłem, ciężko wzdychając. Jak to jest, że przez tyle lat były najukochańszymi aniołkami na świecie, a dzisiaj takie z nich diabły, że mam ochotę je komuś oddać.
- Domyślam... zostaw je tutaj, poradzę sobie z nimi – odparł Miki, tylko na nie zerkając.
- Ale jesteś pewien? Mogę zostać i ci z nimi pomóc – zaproponowałem, nie chcąc go zostawiać z nimi samego. Znaczy, trochę chciałem, bo serdecznie miałem ich dosyć, ale to były także moje dzieci i musiałem się nimi opiekować, czy mi się to podobało, czy nie. A teraz mi się nie podobało.
- Jestem pewien, zabierz w końcu Lucky’ego na spacer, doczekać się nie możemy – odpowiedział, na co szczerze się ucieszyłem. Podszedłem więc do niego i przytuliłem się do niego mocno, całując go w policzek.
- Dziękuję – wyszczerzyłem się do niego, a następnie zawołałem po raz kolejny tego dnia Lucky’ego do siebie, ale tym razem naprawdę już zabierałem go na spacer. A jak wrócę, zajmę się całym domem, łącznie z dziećmi, by Miki sobie mógł odpocząć. Zasługuje na odpoczynek, i ja mu to zapewnię.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz