Miałem serdecznie dosyć płaczu naszych dzieci, który był tylko dlatego, że Mikleo nie chciał się ugiąć, by kupić im jakiegoś pluszaka, albo dwa. W końcu co to za wydatek kupić im po jeszcze jednej zabawce? Co prawda, Miki mi powiedział, że mają ich mnóstwo, ale przecież są już duże, i mogły im się tamte stare zabawki znudzić, to przecież normalne też, mnie też czasem nudzą pewne rzeczy... Mikleo jednak nie chciał słuchać żadnych argumentów z mojej strony. I teraz musimy słuchać płaczu dzieci, który naprawdę wwiercał się w głowę, przynajmniej mnie.
- A może jednak... – zacząłem, ale Mikleo nie dał mi dokończyć.
- Nie – powiedział krótko, ale stanowczo.
- No ale...
- Nie, Sorey, po prostu musi im to przejść. Nie mogą dostawać tego, czego chcą, bo później będą nie do wytrzymywania – powiedział, niewzruszenie wykładając zakupy na stół. Jemu naprawdę ten płacz nie przeszkadza? Ja już mam dosyć. Koty to chyba też wszystkie pouciekały z domu, poza Śnieżką, która dołączyła do płaczu dzieci miaucząc przeraźliwie i patrząc nas z pretensją, jakby ochrzaniała nas za to, że nic z tym nie robimy.
- Teraz też są nie do wytrzymania – mruknąłem cicho, pomagając mu przy tych zakupach.
- Teraz nie są takie złe, uwierz mi – stwierdził, na co się lekko załamałem. Skoro teraz nie są takie złe, a ja mam dosyć, to jak bardzo złe muszą by, kiedy są złe? Nie wiem, czy chcę się przekonywać.
- Moja boląca głowa mówi co innego – wymamrotałem, pocierając skronie.
- Skoro masz mi tak marudzić, to wyjdź na dwór, ja sobie z nimi poradzę – mruknął, nie do końca zadowolony. Normalnie bym tu został, pomógłbym mu, ale przez te krzyki na niczym nie potrafię się skupić. Nawet to wykładanie produktów z toreb jakoś tak upośledzenie robię, tak więc więcej mu przeszkadzam niż pomagam.
Dlatego z tego powodu opuściłem dom i usiadłem na schodku, masując skronie. Tutaj było troszkę lepiej, aczkolwiek dalej mogłem je słyszeć. Rany, co je tak dzisiaj naszło? Przecież zazwyczaj były bardzo spokojne, i kochane, i miłe, rzadko płakały, a już na pewno nie płakały z takiego powodu. Może były niewyspane? W końcu, wczoraj bardzo późno poszły spać, i mimo, że wstały dzisiaj całkiem późno, mogły być jakieś takie nie w sosie. Ewidentnie.
- Hej, Lucky – odezwałem się do pieska, który podszedł do mnie, kiedy tylko mnie zauważył. – Pewnie na spacer chcesz, co? A to w sumie nie jest taki głupi pomysł. Może któryś z krzykaczy z nami pójdzie. I przestanie krzyczeć – mówiłem do niego, gładząc go po łebku. – I cię jeszcze może wykąpiemy, co? Ale to później, po spacerku. Chodź, weźmiemy smycz i zobaczymy, czy już się trochę dzieci uspokoiły.
Wszedłem do środka i faktycznie, coś tak cicho było. Pięć minut posiedziałem na dworze i już tak spokojnie się zrobiło... no ale lepiej dla mnie, chociaż, głowa dalej mnie bolała. I pewnie jeszcze troszkę mnie poboli. Jak po spacerze mi nie przejdzie, dopiero wtedy poratuję się jakimiś ziołami czy coś w ten deseń.
- Dzieci już się uspokoiły? Może je wezmę na spacer? – zapytałem, wchodząc do salonu, gdzie znajdował się mój mąż wraz z bliźniakami, którym zdecydowanie trzeba było umyć buzie przed wyjściem. O ile będą chciały ze mną wyjść, bo jakieś takie trochę niezadowolone się wydawały.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz