Zmarszczyłem brwi, powoli analizując każde jego słowo. Więc tak jak podejrzewałem, wykupiła go nie dlatego, że po prostu była mu coś winna, bała się, że coś wygada. Nie powinienem jej mówić, że go pojmałem... ale z drugiej strony, skąd mogłem wiedzieć, że łączy ją coś na tyle złego z tym człowiekiem, że będzie musiała go zabić? Znaczy, nie ona, tylko ktoś, bo ona przecież sobie rąk nie pobrudzi. Może jednak powinienem na to spojrzeć z innej strony. Czego nie mogłem się dowiedzieć? Co to była za straszna informacja? Musi dotyczyć mnie, babki i jego.
- Jesteś pewien, że mówiła o zamordowaniu go? A nie, na przykład, że musi zniknąć? – dopytałem, patrząc na niego z uwagą.
- A to jest jakaś różnica? – zapytał, marszcząc brwi, a ja kiwnąłem głową.
- Wykwalifikowany alchemik mógłby stworzyć napój, który wprowadza konsumenta w stan głębokiego snu. Jednocześnie też spowalnia pracę serca i spłyca oddech na tyle, że jest to trudne do dostrzeżenia na pierwszy rzut oka i wydaje się, że osoba, która to wypiła, nie żyje. A na następny dzień okazuje się, że w kostnicy brakuje jednego ciała – wyjaśniłem mu, co miałem na myśli. Czy komuś jednak chciałoby się tak z nim bawić? Chyba tylko jeżeli miałby jakieś haki na innych. A wydaje mi się, że ktoś, kto z taką nonszalancją spacerował po mieście, nie starając się nawet kryć, raczej miałby jakieś dowody, by nikt go nie skrzywdził, a wszyscy go bronili.
- Puls mu sprawdzałem, niczego nie wyczułem. Ale możemy powiedzieć o twoich podejrzeniach szefowi, może postawi kogoś na warcie, skoro to tylko jedna noc – zaproponował, a ja kiwnąłem głową na jego słowa. Lepiej dmuchać na zimne, niż później się zaskoczyć, i to w ten taki negatywny sposób. – Nie masz żadnego pomysłu, dlaczego babka mogłaby to zrobić?
- Gdybym miał, nie wspominałbym jej o Buncie – przyznałem, wzdychając cicho. – Potrafiłbyś rozpoznać tego człowieka, z którym rozmawiała wczoraj?
- Raczej nie. Chociaż... nie, chyba nie. Sam nie wiem. Nie patrz tak na mnie, pies inaczej postrzega świat, nie widziałem wyraźnie jego twarzy – dodał, widząc moje niezadowolone spojrzenie. Opcje nam się powoli kurczą, i to mi się tak niezbyt podoba.
- Był jakiś klucz w zarekwirowanych Bunty? – zapytałem, a Haru kiwnął głową. – Możliwe, że otwierałby ten jego dom. Może przechowywał jakieś dowody na winę babki – wyjaśniłem, wstając z krzesła.
- A jak się tam dostaniemy? Przed domem stało dwóch dryblasów. Ich jak się niby pozbędziesz? – zadał bardzo dobre pytanie. Trochę zapomniałem o tych typach. No ale faktycznie, byli tacy. Czego mógłby chcieć człowiek, który całymi dniami stoi na warcie? Towarzystwa, pięknych kobiet na przykład. Albo po prostu ich pokonamy. Ich jest dwóch, nas jest dwóch, jakoś sobie radę damy.
- Pieniędzmi, oczywiście. A czym innym? Idź do szefa, ja pójdę po klucz. Spotkamy się przy wyjściu – odpowiedziałem, opuszczając pokój. Jeżeli nic tam nie znajdziemy... nigdy sobie nie daruję tego, że go nie przepytałem, kiedy miałem ku temu okazję, a zamiast tego rzuciłem się na niego jak idiota. Zachowałem się głupio, bardzo głupio. Dałem ponieść się swoim emocjom, zupełnie jak nie ja... za bardzo emocjonalny się ostatnio staję, a to przeszkadza mi w wykonywaniu pracy. Muszę się ogarnąć, nim popełnię błąd, który być może będzie kosztował życie Haru, a tego bym sobie nie wybaczył.
<Haru? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz