No i tyle byłoby, jak chodzi o odpoczynek Mikleo... a przecież już mi spał na ramieniu. Może nie zasnął, no ale było blisko. A skoro było blisko, to znak, że był zmęczony. Ja bym się powoli zajął dziećmi, trochę bym się z nimi pobawił, jakoś je zajął swoją osobą, a mój Miki przez ten czas by sobie mógł spać, no ale nie, po co się mnie słuchać... nie byłem z tego do końca zadowolony, no ale co miałem zrobić? Nie przywiążę go przecież do łóżka i każę odpoczywać. Przywiązywać to ja go mogę, ale podczas seksu, za jego zgodą, oczywiście.
Poszliśmy więc do dzieci, które bardzo ucieszyły się na nasz widok. Mikleo wziął na ręce Haru, który wyciągał rączki w stronę mamy, więc ja musiałem wziąć do siebie Hanę, która od razu oplotła drobne dłonie wokół mojej szyi. Kiedy tylko zeszliśmy po schodach, Miki od razu postawił naszego synka na ziemi, wyraźnie dając mu znać, że nie będzie go nosił dłużej, niż to konieczne. Ja tam nie miałem takiego problemu i póki mi w plecach nic nie strzyka, no to mogę moje maluchy na rękach nosić. Ale tylko jedno na raz. Dzieciaki były całkiem duże, przez co utrzymanie ich obu jednocześnie graniczyło z cudem, zwłaszcza, że jeszcze lubiły się trochę na tych rękach pokręcić. Gdyby były spokojne, nie miałbym z tym żadnego problemu.
Hanę odłożyłem dopiero w salonie, a ta od razu zaprowadziła mnie do swoich zabawek chcąc, bym się z nią pobawił. No i co, miałem jej odmówić? Nie miałbym serca, by powiedzieć jej „nie”, dlatego usiadłem grzecznie na dywanie, biorąc do rąk zabawki, które mi podała. Po chwili dołączył do nas Haru, i Miki, i tak całą rodziną siedzieliśmy w salonie, spędzając wspólnie chwile, a kiedy zaczęło się ściemniać, jednym ruchem zapaliłem świeczki, co zafascynowało dzieci. I z tego powodu przez jakiś czas na przemian gasiłem i zapalałem świeczki, ku uciesze naszych dzieci. Tym to naprawdę niewiele do szczęścia potrzeba.
Po jakimś czasie Mikleo zniknął na chwilę w kuchni, na co nie zwróciłem na początku uwagi. Zorientowałem się dopiero w momencie, w którym to Miki wyjrzał z kuchni oznajmiając, że kolacja gotowa i prosząc dzieci, by posprzątały zabawki jednocześnie każąc mi trzymać się od tego z dala. Nie rozumiałem tylko, czemu. Przecież dzieci mogłyby w tym czasie pójść jeść, a ja tu raz dwa bym posprzątał. No ale widząc jego krytyczne spojrzenie nic nie robiłem cierpliwie czekając, aż dzieci wszystko posprzątają.
Kiedy wszedłem do kuchni przypomniałem sobie, czego nie zrobiłem, a co zrobić miałem, otóż zaniesienie krzesełek dziecięcych na strych. No nic, zrobię to później, teraz jest ciemno i jeszcze bym się gdzieś zabił po drodze, znając moje szczęście.
- Miki? – zacząłem cicho obserwując, jak nasze maluchy pochłaniają kolację.
- Hmm? – mruknął Mikleo, odwracając głowę w moją stronę.
- Bo ja tak sobie coś teraz przypomniałem... no bo dzieci muszą iść do szkoły, no nie? Ale to będzie bezpieczne? I mówię tu o innych dzieciach, nie o tych naszych. Bo jak zaczną poznawać swoje żywioły, i nie będą nad sobą panować, to mogą kogoś niechcący skrzywdzić. No ale też je trzeba jakoś nauczyć i pisać, i czytać, i liczyć... a ja sam ledwo sobie radzę z pisaniem – przypomniałem mu, zmartwiony troszkę tym drobnym faktem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz