Zmarszczyłem brwi na jego słowa. Czy ja mogłem być głodny? W sumie, nasze dzieci to też anioły, no a wołają, że są głodne mimo, że przecież nie powinny być. Pytanie też, czy one są głodne, czy po prostu przyzwyczajone do regularnych posiłków, bo przecież jedzą normalnie od... cóż, od samych narodzin. Ja, jak się tu pojawiłem ponownie, no to nigdy nie czułem potrzeby zjedzenia czegokolwiek, mimo, że przecież dostałem pokaźny prowiant, który całkowicie oddałem Lucky’emu no i dzięki temu mamy takiego wesołego pieseczka w domu. Znaczy, niekoniecznie w domu, bo teraz to on więcej na podwórku był niż w domu...
- A to anioły mogą być głodne? – zapytałem, szczerze zaciekawiony tym tematem. Bo jednak jestem aniołem, a mimo to wielu rzeczy nie rozumiałem, nie wiedziałem, albo już zapomniałem, bo moja pamięć to coś okropnego było. Nie wiem, czy zawsze ona taka była, czy to po tym powrocie tak mi się stało... nie mam pojęcia.
- Głodu raczej nie możemy czuć, a przynajmniej nie takiego, jaki czują ludzie. Czasem jednak możemy mieć ochotę na jakiś szczególny posiłek, smak... albo po prostu stajemy się przyzwyczajeni do posiłków, jak na przykład nasze dzieci. Ja swojego czasu też regularnie jadałem, by dotrzymać ci towarzystwa, jak byłeś człowiekiem – wyjaśnił, a ja pokiwałem głową na jego słowa, powoli je przetwarzając w głowie. Czyli to był taki jego skrót myślowy, rozumiem... i mam nadzieję, że na przyszłość zapamiętam. Nie no, to dosyć prosta rzecz, na pewno zapamiętam. – Więc masz na coś ochotę?
- Niezbyt, Owieczko. Jak przez te kilka dni leżałeś na górze z gorączką, trochę sobie pojadłem z dziećmi i niezbyt mam ochotę – przyznałem, nie chcąc się do niczego zmuszać. Jakoś tak nigdy mnie do jedzenia za bardzo nie ciągnęło. Oczywiście jadłem, żeby jedzenie się nie zmarnowało. Albo na przykład towarzyszyłem Mikleo w posiłkach podczas jego ciąży. No i też czasem zasiadałem do stołu właśnie dla Mikleo, bo widziałem, że mu przykro jest i smutno, jak mu odmawiałem, a ja nie chciałem, by mu było przykro i smutno.
- Ale na pewno? Mogę ci coś na szybko zrobić. Jak dzieciom kaszkę mannę, albo chleb w jajku, albo... – zaczął, ale szybko mu przerwałem, całując delikatnie jego usta.
- Niczego, poza tobą, nie potrzebuję, Owieczko – wyszeptałem, gładząc go kciukiem jego dolną wargę. – Poza tym, trzeb zrobić jakieś małe zakupy, bo wątpię, czy mamy jakieś jajka – dodałem, zabierając od niego miseczki z kaszką dla dzieci, by postawić je przy krzesełkach. Tylko po co Mikleo zrobił kaszkę, skoro dzieci jeszcze śpią? Może ma nadzieję, że niedługo się obudzą? Nie wiem, ale nie wnikałem. Najwidoczniej czuł, że musi to zrobić.
- To możemy później udać się na zakupy. O, i jeszcze pomyślałem sobie o tym, że może powinniśmy zacząć uczyć dzieci spać osobno? I w większych łóżkach. Bo te już powoli zaczynają być małe – zaproponował, patrząc na mnie z uwagą w tych swoich cudnych, lawendowych oczach. Rany, jakie te oczka cudne miał. Mogłem się w nie patrzeć, i patrzeć, i nigdy nie będzie mi dosyć.
- Cóż, skoro już czujesz się lepiej, to możemy spróbować, bo coś mi się tak wydaje, że przez kilka dni będziemy musieli przy nich spać – odparłem, nie widząc w tym żadnego problemu. Skoro Miki uważa, że to najwyższa pora, by rozdzielić dzieci, no to mu zaufam, on ma w końcu większe doświadczenie przy dzieciach, nie to co ja.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz