niedziela, 19 listopada 2023

Od Mikleo CD Soreya

Nie byłem pocieszony, nie byłem też zadowolony, ale rozumiałem, rozumiałem, że musi zająć się dziećmi, dlatego nie odezwałem się, kiwając delikatnie głową, niech już mu będzie, poczekam sobie, aż do mnie przyjdzie.
- Śpij sobie spokojnie - Wyszeptał, całując mnie w policzek, nim wyszedł z pokoju.
Ziewnąłem cicho, trzęsąc się z zimna, nakryłem porządnie pierzyną, powoli odpływając do krainy snów.
Spałem, jak zabity nie budząc się ani razu i pewien nadal bym spał, gdyby nie Sorey, który wybudził mnie ze snu, znów delikatnie mnie poszturchując.
- Miki, otwórz oczy - Wyszeptał, a ja zrobiłem to, o co mnie poprosił, patrząc na niego zaspanym wzrokiem, nie do końca wiedząc, co działo się wokół mnie.
- Tak? - Zapytałem, zaspany podnosząc się do siadu, przyglądając uważnie zaspanym wzrokiem mojemu mężowi.
- Przyniosłem ci zioła, jak się czujesz? - Dopytał, kładąc dłoń na moim czole, sprawdzając moją temperaturę. - Co się dzieje? - Westchnął, sam nie wiem, czy pytanie kierował do mnie, czy do siebie, a może tak tylko sobie mówił, nie wiem, nie potrafię wyłapać, do kogo to kierował, za bardzo zmęczony byłem i nic do mnie nie dochodziło.
- Dobrze, czuję się dobrze - Przyznałem, uśmiechając się do niego łagodnie, starając się wyglądać, jak najbardziej zdrowo o ile to w ogóle było możliwe, raczej ciężko jest udawać zdrowego, gdy się nim nie jest, tylko dlaczego jestem taki rozpalony? Przecież nic mi nie jest, zdrowy jestem tylko strasznie rozgrzany, a to pewnie dlatego, że przebywam w jednym miejscu pozbawionym wolności, a to zawsze źle na mnie działało czy jednak powinienem mu o tym mówić? Może i tak tylko co to zmieni? Raczej nic, Sorey wciąż będzie się martwił, chcąc abym odpoczywał, a ja wciąż będę siedział w domu, z dala od świata bo przecież może być teraz dla mnie zbyt niebezpieczny.
- Tak? Szkoda tylko, że tak dobrze nie wyglądasz, gorączka się wciąż utrzymuje, a ja nie wiem co mam robić - Powiedział, a jego głos brzmiał na naprawdę przejętego i zmartwionego tym drobnym faktem.
- Sorey daj sobie spokój, nic mi nie jest to tylko skutek uboczny przebywania w jednym miejscu, przejdzie mi, gdy ręka wyzdrowieje, a ja znów będę mógł normalnie funkcjonować - Wytłumaczyłem, kładąc rozgrzaną dłoń na jego policzku.
- Chcesz mi powiedzieć, że to moja wina? - Podpytał, zmartwiony tym faktem jeszcze bardziej.
- Twoja wina? A gdzie ja przepraszam, bardzo powiedziałem, że to twoja wina? - Zapytałem, nie rozumiejąc jego słów, czy ja mu w którymś zdaniu powiedziałem, że to jego wina? No nie, chyba że to pominąłem lub, co gorsza zapomniałem, że w ogóle to powiedziałem, ale nie raczej tak być nie było.
- Gdybym nie zamknął drzwi, wtedy na pewno byś nie wyskoczył przez okno to moja wina - Przyznał, wywołując u mnie łagodny uśmiech.
- Nie kotku to tylko i wyłącznie moją wina, gdybym nie wyskoczył z okna, nic by się nie stało, to wina tego, że wyłącznie moich pomysłów ty w niczym nie zawiniłeś - Zapewniłem, zmęczony musząc się położyć, nic tak mi nie doskwierało nawet ból, jak zmęczenie, które nie chciało odpuścić.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz