Czułem się paskudnie, kiedy Mikleo wyjaśnił mi, skąd się to wszystko wzięło. Wiedziałem, że jestem beznadziejny w tym całym byciu mężem i rodzicem naraz, ale wychodzi na to, że z powodu mojego strachu o to, że coś stanie się Mikleo, no to faktycznie stała się mu krzywda. I co ja teraz z nim mam zrobić? Skoro nie może siedzieć w zamknięciu, to może wyciągnę go z tego zamknięcia? Zabrałbym go nad jezioro. Tylko pytanie, czy da radę o własnych siłach tam dotrzeć. Nie jest to jakoś bardzo daleko, ale skoro on teraz nie ma nawet siły, by stać, to co dopiero tam dotrzeć? Ja nie za bardzo będę mógł mu pomagać, bo będę musiał mieć oko na dzieci. Gdybym jakimś cudem miał trzecią rękę, to dałbym sobie radę... ale nie mam. Niestety. Może kiedyś rozejrzę się za zaklęciem, które mi to zapewni.
Wzdychając ciężko oparłem się o fotel. Teraz to ja dopiero mam zagwozdkę, co by tu zrobić jutro. Chociaż, chyba za bardzo wybiegam w przód. Wpierw oczywiście powinienem zmienić okład na jego czole, umyć kubek, posprzątać na dole, zwierzakami się zająć... wypadało też wziąć Lucky’ego na spacer, ale nie wiem, czy to dobry pomysł, podczas kiedy Miki nie jest w stanie nic zrobić. Dzieci mogą się obudzić, nikt do nich nie przyjdzie, przestraszą się, będą próbowały wyjść z łóżeczka, zrobią sobie krzywdę... nie, lepiej dla nich będzie, jak zostanę w domu. Gorzej dla Lucky’ego, bo przecież potrzebuje dużo ruchu... chyba, że jutro udałoby mi się zabrać nas wszystkich nad to jezioro? To byłoby dobre rozwiązanie, pod warunkiem, że Miki da radę wstać. A jak nie... to może zostawię go tu samego? A dzieci i pieska wezmę na spacer. Mikleo i tak praktycznie przespał cały dzień, więc jak jego zostawiłbym samego, nic złego się wydarzyć nie powinno. Czysto teoretycznie.
Zrobiłem to, o czym pomyślałem wcześniej, czyli najpierw podziałałem przy Mikim; zmieniłem mu okład, poprawiłem poduszki, musiałem mu bardzo ostrożnie zaaplikować maść na złamaną rękę i, o dziwo, nie nawet się obudził, otworzyłem okno, by się tutaj wpadło świeże powietrze. Potem zszedłem na dół i zabrałem się głównie za sprzątanie i zajmowanie naszymi zwierzakami, które po powrocie dzieci aż tak bardzo nie były złaknione towarzystwa. Najwidoczniej nasze pociechy bardzo dobrze się nimi zajmują.
Po jakichś dwóch godzinach sprzątania, w tym szybkiej kąpieli, mogłem się położyć spać. Najchętniej padłbym jak długi do łóżka, ale nie mogłem się tam przecież położyć, bo łóżko zajęte było przez Mikleo. Dlatego też wziąłem sobie jakiś kocyk, opatuliłem się nim, usadowiłem się najwygodniej, jak tylko mogłem w tym fotelu nie do końca wygodnym do spania, i zamknąłem oczy.
Mikleo obudził mnie po... sam nie wiem, ilu, godzinie? Może trzydziestu minutach. Zmęczony przetarłem twarz, musząc się bardzo szybko obudzić, bo przecież trzeba było zająć się moim Mikim kochanym, który tak cierpi tylko i wyłącznie z mojej winy.
- Co się dzieje, Owieczko? – zapytałem cicho, chwytając go za zdrową dłoń.
- Zimno mi – wymamrotał, sam chyba na wpół śpiąc.
Słysząc jego słowa puściłem jego dłoń, wstałem z fotela, odłożyłem koc na bok i poszedłem zamknąć okno.
- Teraz lepiej? – spytałem, wracając na swoje miejsce.
- Przytul mnie – poprosił, na co westchnąłem ciężko.
- Miki, wiesz, że nie mogę, bo ci krzywdę zrobię... – zacząłem niepewnie, gładząc go po poliku.
- Na chwilkę – nie odpuszczał. No i co ja miałem zrobić? Powiedzieć mu „nie”? Brzmiał i wyglądał tak, jakby mi się tu miał zaraz rozpłakać...
- Na chwileczkę – przyznałem w końcu, ciężko wzdychając, i powoli zająłem miejsce obok niego. – Tylko uważaj na swoją rękę – poprosiłem, delikatnie obejmując go w pasie, by przypadkiem nic mu nie zrobić.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz