Obrażony na męża za to, że patrzy na mnie tylko przez te przeklętą rękę i on jeszcze śmie mi mówić, że jestem bledszy niż zazwyczaj, nie jestem bledszy, jestem po prostu blady, tak jak to bywało zawsze, miło jednak, że potrafi mi powiedzieć tylko tyle, aż mogę się cieszyć, że go mam.
Naburmuszony czekałem na rozłożenie przez męża kanapy kładąc się na niej z dziećmi, gdy tylko było już to możliwe. Maluchy położyły się obok mnie, podając mi książkę, która nosiła tytuł „Karolcia”, książka opowiadała o małej dziewczynce, która mieszkała z rodzicami i ciocią, jak każde dziecko codziennie mierząc się z własnymi problemami i dylematami, raczej optymistycznie podchodzi do każdego kolejnego dnia.
Książka była bardzo przyjemna i szybko mi się ją czytało, maluchy zasnęły, a ja z uśmiechem ucałowałem maluchy w czoła, dostrzegając Soreya, który właśnie wszedł do salonu.
- Miałeś wypić zioła - Burknął w moją stronę, podchodząc do kanapy, zerkając na dzieci które spały wtulone w moje ciało.
- Tak miałem, ale wiesz, są rzeczy ważne i istoty ważniejsze od tych ważnych rzeczy - Wytłumaczyłem od razu czując na sobie krytyczne spojrzenie męża, no cóż, przecież dobrze wiedział, że dzieci bez czytania nie zostawię, a skoro już zasnęły, mogę napić się tych okropnych ziół, nawet na zimno dla nie nie miało to większego znaczenia.
- Jesteś strasznie nieodpowiedzialny - Odezwał się biorąc Hane, aby zapewne ją, jako pierwszą zanieść do ich pokoiku gdzie wciąż razem spali, swoją drogą chyba musimy coś zacząć z tym robić, dzieci są już coraz to większe i powinny spać w swoich pokoikach, może, gdy moja ręka wróci do zdrowia, porozmawiam z mężem na ten temat, a na razie muszę akceptować to, że będzie mi matkować.
- No i kto to mówi - Prychnąłem, nie specjalnie przejmując się jego narzekaniami.
- Twój mąż, który na tym świecie jest zdecydowanie krócej niż ty, a i tak wpada na mniej głupich pomysłów niż ty, będąc starym aniołem - O nie tego było już za wiele, starym aniołem? Ja nie byłem stary, nie miałem nawet tysiąca lat, aby nazwać mnie dorosłym a co dopiero starym.
- Nie jestem stary - Syknąłem, patrząc na niego, obrażony za to, co do mnie powiedział, wszystko może o mnie powiedzieć i się nie pogniewam, ale gdy mówi mi, że jestem stary to już zdecydowana przesada.
Sorey zaniósł naszą córkę do pokoiku, na piętrze wracając do mnie po małego Haru.
- Miki, wiesz dobrze, że nie o to mi chodziło - Zagadał, widząc mój zdenerwowany wyraz twarzy, który mówił więcej niż tysiące słów, które tak dobrze znał.
- Już ja wiem, o co ci chodziło - Mruknąłem, pijąc te okropne zioła, nie zaszczycając go spojrzeniem. Sorey westchnął ciężko, zabierając ode mnie chłopca, dając mi spokój no i bardzo dobrze nie mam ochoty z nim rozmawiać, bo jeszcze mi powie, że gadam jak stary człowiek albo zachowuje, się bóg wie ja, grr jak on mnie czasem denerwuje.
Obrażony po wypiciu tych okropnych ziół położyłem się na kanapie, przytulając do siebie śnieżkę, która głośno mruczała z zadowoleniem, przynajmniej ona chce się ze mną przytulać, bo na męża nie mam co liczyć przez najbliższe dni, a nawet tygodnie...
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz