Skoro Haru chciał zostać na dworze, to nie zamierzałem go zmuszać do powrotu do domu. Co więcej, skoro pogoda stała się po całonocnej burzy całkiem ładna, to ja także z niej skorzystam. Lepsze to niż siedzenie w domu, gdzie w sumie trochę roboty jeszcze miałem, ale to zawsze można zrobić wieczorem. Albo jutro, bo przecież dzień wolny mam. A dzisiaj mogę sobie chyba pozwolić na dzień wolny i spędzenie go całkowicie z moim pieskiem, któremu przecież cały czas może grozić niebezpieczeństwo ze strony babki, która ostatnio jakaś taka dziwnie markotna chodzi. Znaczy, zawsze chodzi markotna i narzeka na wszystko, zwłaszcza na to, że nie mam dziedzica i mam sobie dzieci zrobić, no ale teraz była jakaś taka cicha. I unikała mnie, i to od dnia, w którym jej powiedziałem, że pochwyciłem Buntę. Ma to ze sobą jakiś związek? Wielce prawdopodobne, tylko nie potrafię go dostrzec.
Wróciłem do domu, by przebrać się w nieco wygodniejsze ubrania, ale też jednocześnie szykowne i z klasą. Tak jak wczoraj wieczorem mu mówiłem, chciałem dzisiaj wziąć go na spacer. On i Koda się wybiegają, Ignis także się wybiega, i wszyscy będą szczęśliwi. A przynajmniej taki miałem plan. Na dzisiejszy spacer założyłem luźną, ciemnofioletową koszulę z wiązaniem z przodu, który zawiązałem niedbale, i do tego podobnie luźne, czarne spodnie, co by mi się wygodnie w siodle siedziało, a włosy tylko zaczesałem dłonią, nie za bardzo bawiąc się w ich utrwalanie. Jak się rozwalą, a to się stanie na pewno, to trudno, nikt przecież poza Haru mnie nie będzie widział. No i jeszcze służba i rodzina, ale oczywiście do nich też się już przyzwyczaiłem. Tylko przy babce muszę pilnować się, by być idealnym, bo strasznie tego u mnie pilnowała. Na moje szczęście unikała mnie dzisiaj z niewiadomego dla mnie powodu, więc o to mogę być spokojny.
- Chcesz mi towarzyszyć na przejażdżce? – spytałem go, kiedy kierowałem się w stronę stajni. A Haru, oczywiście, poszedł za mną, jak to pies miał w zwyczaju. W odpowiedzi usłyszałem dwukrotne szczekanie. Tak więc osiodłałem swojego wierzchowca, poszedłem jeszcze po Kodę i wraz z dwoma pieskami opuściłem tereny swojej posiadłości, kierując się nad jezioro, nad którym jako dziecko spędzałem bardzo dużo czasu. – Możecie się teraz wybiegać. Tylko pamiętaj, by nie wbiegać w żadną wodę, bo znów będziesz myty – poleciłem, w sumie głównie Haru, bo Koda to już sobie biegał od jednego krzaka do drugiego.
Mój Haru był jakoś tak trochę z początkowo nieprzekonany, i raczej trzymał się blisko mnie, ale po chwili dał się ponieść swojemu psiemu ja. I bardzo dobrze, niech zużyje ten nadmiar energii, który na pewno posiada, jak to każdy pies. Ufając w pełni obu ich nosom postanowiłem na nich nie czekać, tylko ruszyć dalej przed siebie, bo w razie czego przecież mnie odnajdą po zapachu.
Kiedy dotarłem do jeziora, pozwoliłem mojemu wierzchowcowi na posilenie się zieloną trawką, a samemu usiadłem w cieniu drzewa, opierając się o jego pień i po prostu wpatrując się w taflę jeziora, od czasu do czasu odwracając się w stronę lasu, po którym biegały psiaki, ewidentnie świetnie się bawiąc. Po dłuższym czasie zwierzaki w końcu do mnie wróciły, a Koda przy okazji trzymał w pyskach wielką gałąź, ewidentnie z siebie zadowolony.
- A twój patyk gdzie? – spytałem złośliwie Haru, nie potrafiąc się oprzeć kąśliwej uwadze. Przecież on wie, że ja się z nim tak tylko drażnię, jak to miałem w zwyczaju od... cóż, od praktycznie początku naszej znajomości.
<Haru? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz