Nie byłem do końca przekonany, czy z moim Mikim jest wszystko w porządku, nie licząc tej złamanej ręki, oczywiście. Jakiś taki smutny był, i jednocześnie ciepły. Smutek jeszcze mogłem zrozumieć, w końcu miał złamaną rękę, więc nie mógł za bardzo się ruszać i musiał przyzwyczaić się do tego, że teraz więcej będzie musiał odpoczywać i mniej robić, a on przecież lubił robić, więc ciężko będzie mu się tak przestawić. No ale to, że jest ciepły... też ma związek z tym? Albo ja trochę przesadzam? Sam nie wiem. Chciałem za nim pójść, upewnić się, że mój Miki czuje się dobrze, być zrobić mu jakiś okład chłodny... ale nim gdziekolwiek się ruszyłem, usłyszałem dzieci, które głośno wołały „mama”. Teraz też czeka mnie bardzo ciężka praca. Zająć się dziećmi tak, by nie przeszkadzały mamie.
- Mamusia jest zmęczona, i musi odpoczywać – odpowiedziałem, powstrzymując maluchy przed wejściem na górę.
- Chce do mamy – mruknął niezadowolony Haru.
- Ja też – dodała Hana, podobnie jak jej brat pusząc poliki. Teraz, jak na nie tak patrzę, to Miki jak się patrzy. Tylko w Hanie się te oczka troszkę wyróżniają... ale też miło, że cokolwiek ma po mnie. Nawet jak to tylko jedno oczko jest.
- Mama do was przyjdzie, jak odpocznie. A teraz może pójdziemy na dwór, co? Pobawimy się z Luckym. Lucky bardzo się za wami stęsknił i chciałby się z wami pobawić – zaproponowałem wiedząc, jedyne, co je może odciągnąć od mamusi, to właśnie zwierzaki.
I miałem rację, na imię naszego pieska od razu się ożywiły i straciły zainteresowanie mamą, na co odetchnąłem z ulgą. Przed wyjściem na dwór przygotowałem maleństwom wodę w bukłakach, jakby chciały oczywiście się napić i dopiero po tym wyszedłem z nimi na dwór. Normalnie jeszcze może bym im przygotował jakieś przekąski czy coś w tym rodzaju, ale jeszcze zostało sporo mięsa z wczorajszego obiadu. Może jednak zdecydowałem się na przygotowanie zbyt dużej ilości mięsa? Mogłem zrobić coś innego, mniejszego, na przykład perliczkę, albo jakąś przepiórkę... no nic, przynajmniej zwierzaki wydają się być zachwycone, zwłaszcza Lucky, któremu przypadają kostki.
Spędziliśmy na dworze troszkę czasu, aż do późnego popołudnia, a potem musiałem przygotować im obiad, bo dzieciaki wołały jeść. I że dziadek mówił nam, że one nie potrzebują jeść... niech mi więc wytłumaczy to zjawisko.
Na moje szczęście nie miałem dzisiaj dużo do zrobienia, bo to co najważniejsze i najdłuższe zrobiłem wczoraj. Teraz tylko wystarczyło podgrzać ziemniaki i kurczaka, dorobić świeżej sałatki i obiad był gotowy. I jak nakładałem dzieciom zacząłem się zastanawiać, czy może Mikleo nie zanieść...? Chociaż, może lepiej nie. Wczoraj mu proponowałem i mi odmówił, a skoro dzisiaj jest to samo, to pewnie też nie będzie chciał. Ale i tak muszę go odwiedzić, przynieść zioła, zobaczyć, jak się czuje...
- Jedzcie ładnie, tatuś zaraz wróci – powiedziałem do naszych maluchów i poszedłem na górę, wraz z ziołami zaparzonymi w kubeczku. Zapukałem do sypialni, ale jako, że nikt mi nie odpowiedział, wszedłem cicho do środka. – Hej, Miki. Przyniosłem ci zioła – odezwałem się, podchodząc do niego. Postawiłem kubek na stoliku i położyłem dłoń na jego czole, które było rozgrzane. A to mnie mocno zaniepokoiło. – Jesteś rozpalony, Owieczko. Wszystko w porządku? Może powinienem ci przynieść jakiś okład? Albo przygotuję ci zimną kąpiel – zaproponowałem lekko spanikowany, kiedy Mikleo w końcu otworzył swoje oczy i przyglądał mi się nieprzytomnie.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz