Myślałem, że zostałem sam na długie godziny w tym niezbyt ciepłym przybytku, ale po kilku minutach od wyjścia Haru usłyszałem ciche drapanie w drzwi. Zaciekawiony, co to może być, otworzyłem drzwi i do środka wbiegł ewidentnie głodny Koda. Haru tak bardzo się spieszył, że zapomniał o swoim psie. W sumie, to lepiej dla mnie, nie miałem wielkiej ochoty wracać do domu mimo. Na szczęście Damą zajmuje się Suzue, więc o nią mogę być spokojny. Bardzo się polubiły i nic w tym dziwnego, Dama jest takim małym, futrzastym i wdzięcznym aniołkiem, którego można głaskać, i głaskać, i zawsze jest wdzięczna. Przekochane maleństwo.
- Twój pan się spóźnił do pracy i jeszcze niczego do jedzenia nam nie przygotował – powiedziałem do psiaka, głaszcząc go po łbie. Psy też były zabawne. Mówisz do nich nieważne, co, a one merdają tymi swoimi ogonkami i cieszą się z każdego słowa, ważne tylko, aby utrzymać odpowiednią intonację. – Już ci coś zrobimy – dodałem, kierując się do kuchni.
Ze zrobieniem jedzonka dla Kody nie miałem wielkiego problemu. Gorzej było ze mną, bo gotować nie potrafiłem, dlatego zdecydowałem się na zrobienie tylko kawy. Powiedzmy, że utożsamię się z Haru, który dzisiejszego dnia nawet kawy nie wypił. Czemu dzisiejszego dnia zaspał? Nie poszliśmy przecież bardzo późno spać, nic także nie robiliśmy, więc zaspać nie powinien, a mimo to spóźnił się mocno. Oby też nie miał żadnych problemów. Ja osobiście nie miałbym żadnego problemu z tym, by go utrzymywać, na to mnie stać, ale coś tak czułem, że Haru by się na to nie zgodził. Nie lubił, kiedy dawałem mu pieniądze za rzeczy, które zużywałem ja, więc co to by było, gdybym go utrzymywał... Zresztą, znając jego bez pracy by mi się zanudził. Wiem, bo ja się nudzę.
W oczekiwaniu na Haru czytałem książkę skulony w fotelu, bo tam świeciło słońce i było najcieplej, a Koda grzecznie spał przy moich nogach, troszkę grzejąc mi stopy. Kiedy Haru spóźniał się już półgodziny zorientowałem się, że pewnie musi odrobić te dwie godziny. Czyli jak wróci, będzie już późno i na pewno będzie zmęczony. I znów nic nie zje. Jak ten człowiek dożył trzydziestki, to ja naprawdę nie mam pojęcia.
Postanowiłem więc zatroszczyć się o potrzeby swoje, jak i jego, i kupić coś na mieście, bo przecież nic tu nie ugotuję. Ogarnąłem się więc, ułożyłem włosy i zawołałem do siebie psa z zamiarem wzięcia go na spacer. Przyda mu się troszkę ruchu. I mi też.
Cała ta operacja zajęła mi trochę ponad godzinę, nim wróciłem do tego zimnego domu z świeżym, gorącym obiadem, bardzo kusił mnie swoim zapachem. Nie chciałem jednak jeść bez Haru, dlatego zdecydowałem się na niego poczekać. I zrobić sobie coś ciepłego do picia, bo przecież umrę tutaj z zimna.
- No w końcu – odezwałem się zadowolony, kiedy usłyszałem otwierające się drzwi. – Zmarzłem tutaj.
- A myślałem, że się stęskniłeś – odparł, zamykając za sobą drzwi.
- Stęskniłem się też, owszem, ale znacznie bardziej zmarzłem. I zgłodniałem. Zorganizowałem nam obiad, stosunkowo niedawno, więc powinien być jeszcze ciepły – wyjaśniłem, podchodząc do niego, by chwycić go za koszulkę i przyciągnąć do siebie, by ucałować go w usta. – Coś ciekawego? Ten nowy nie naraził cię na niebezpieczeństwo? – dopytałem, przyglądając się mu z uwagą i może lekkim zmartwieniem. Dzisiaj znów przed wyjściem ani nic nie zjadł, ani się nie napił, i mógł być taki trochę osłabiony.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz