niedziela, 30 czerwca 2024

Od Haru CD Daisuke

Jego słowa mnie zaciekawiły i wygląd dodawał, odrobię tajemniczości, kusząc mnie swoim pięknem.
Oblizując wargi, ruszyłem w stronę ukochanego, przyciągając go do siebie, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, kładąc dłonie na jego ramionach, powoli zdejmując go z ramion, gdy to moim oczom ukazało się ciało idealne a do tego wszystkiego strój, który naprawdę niewiele zakrywał, a to dość szybko w tej chwili było w stanie mnie podniecić, byłem zdecydowanie za bardzo wyposzczony, z powodu czego tak strasznie go pragnę.
- Mogę zrobić z tobą wszystko, co chce? - Dopytałem, aby upewnić się, że naprawdę nie zrobię przypadkiem niczego, na co nie dałby mi zgody, a chcę zrobić z nim wiele naprawdę wiele i to bardzo niegrzecznych rzeczy.
- Tak, możesz zrobić ze mną, co tylko chcesz - I to mi wystarczyło, abym mógł zakosztować jego ciała.
Nie będąc zbyt delikatnym, rzuciłem go na łóżku, uśmiechając się do niego zadziornie, wyciągając potrzebne mi rzeczy do unieruchomienia mojego pięknego męża.
Kajdankami przykułem go do łóżka, a chustą związałem jego oczy, aby nie mógł na mnie patrzeć, w zamian mógł poczuć wszystko, co najlepsze.
Obdarowałem jego ciało swoimi ustami, dłońmi drażniąc każdy kawałek jego ciała, pomijając te najbardziej intymne, bardzo chcąc, aby ta przyjemność została przez niego dobrze zapamiętana.
Zajmowałem się nim tak długo, jak tylko mój zdrowy rozsądek mi pozwalał niestety i on w końcu postanowił przestać działać, zgodnie z ludzkimi zachowaniami, pozwalając ponieść się swoim zwierzęcym emocją, które oj pozwoliły mi jeszcze lepiej zdjęć się ukochanym, który starał się być cicho, co nie do końca mi wychodziło, na początku zamykałem mu usta własnymi, ale gdy i to nic nie dało, musiał pozwolić sobie na jęki mieszane z krzykiem podniecenia, co prawda jego gardło może mieć rano problem z wydawaniem dźwięków a ciało trochę boleć no ale co zapamięta z przyjemności i co dostanie w zamian, pozostanie tylko i wyłącznie w jego pamięci, a ja już dopilnuję, aby pozostało wszystko, co najlepsze.
Naturalnie uwolnić go też musiałem, w końcu nie tylko jedna pozycja została dla nas stworzona, a ja czekając tak długo na niego, chce zabrać to, na co sobie zasłużyłem, dając mu coś w zamian, aby i on nie pożałował.
Kochaliśmy się do rana, póki nasze ciała nam na to pozwalały, korzystając z tych cudownych chwil, sam na sam.
Zmęczenie jednak kiedyś nadejść musiało, prowadząc nas do krainy snów, które pozwoliły nam zregenerować siły na kolejny dzień.

Obudziłem się późnym popołudniem, czując się fantastycznie, byłem szczęśliwym mężem cudownego panicza, zaspokoiłem swoją umysł i ciało, a obok mnie leżał ten, którego wybrałem sobie na męża, czy może być coś jeszcze piękniejszego?
Mój panicz wciąż spał, a ja podziwiałem jego piękną twarz, która promieniała w blasku promieni słonecznych, ależ on jest piękny, teraz każdy może mi zazdrościć cuda, które mam przy sobie.
Głaszcząc jego miękkie włosy, podziwiałem twarz, którą będę mógł już podziwiać każdego poranka aż do śmierci.
Daisuke otworzyłem oczy, kilka minut później wyglądając na również wypoczętego i zrelaksowanego.
- Witaj mój cudowny panie, jak się czujesz? Jest coś, co mogę zrobić, aby cię uszczęśliwić? - Mając dobry nastrój, mogłem zrobić wszystko dla mojego ukochanego, aby ten zawsze był przy mnie szczęśliwy.

<Paniczu? C:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Martwiłem się o Soreya i o to, co może się wydarzyć, miał rację, informując mnie o braku możliwości powrotu do domu, a i zapewne jego wygląd może przerazić ludzi, no właśnie wygląd może da się z nim coś zrobić.
Mormon wiele powiedział mi o demonach trochę z własnej woli a trochę pod przymusem, dzieliliśmy jedno ciało i jeden mózg ciężko było nam nie słyszeć swoich myśli, nie poznać sekretów i nie dzielić wspólnych emocji, właśnie dzięki temu, jak bardzo się skupie znajduje odpowiedź na problem Soreya, który po częściej też mnie dotyczy. Jeśli on coś komuś zrobi, a dowie się o tym Lailah, nie obronie go po raz drugie a zabić też jej go nie pozwolę. Nikt mi go nie odbierze już nigdy.
Przygotowując gorącą czekoladę, rozmyślałem nad jego demonicznym wcieleniem i wiedzą, jaką posiadałem, może coś wyniknie z tej wiedzy, a przynajmniej taką mam nadzieję.
Z dwoma kubkami gorącej czekolady ruszyłem do sypialni, po drodze napotykając Psotkę, która wesoło merdała ogonem, gdy tylko mnie zobaczyła szkoda tylko, że w taki sam sposób nie reaguje na Soreya, to wciąż jej pan tylko odmieniony, oby to się wkrótce zmieniło, bo naprawdę nie wiem, jak źle może to znieść.
- Gorąca czekolada jest już przygotowana, proszę napij się - Podałem mu napój, skupiając na chwilę jego uwagę na sobię, nim znów odwrócił ode mnie swój wzrok, zabierając kubek z moich dłoni. - Wszystko dobrze? Dlaczego na mnie nie patrzysz? Jesteś zły na mnie za co? - Zapytałem, zmartwiony tym, co mógłbym mu złego uczynić, nieświadomie lub świadomie.
- Nie jestem zły, jestem sam, nie wiem zawiedziony, a może zmartwiony tym, co robisz, nie widzisz, że jestem demonem? Maszyną, która może cię zabić? Nie jestem już dawnym stroną, nie zapanujesz nade mną i oboje dobrze to wiemy, po winieneś pozwolić Lailah mnie zabić tak byłoby najlepiej - Mimo, że mówił do mnie, nie patrzył mi w oczy, a to sprawiało mi ból, chciałem, aby na mnie patrzył, potrzebowałem tego, potrzebowałem jego bliskości po roku jego nieobecności.
- Dlaczego na mnie nie patrzysz? - Zapytałem, na chwilę pomijając temat, który obojgu nam do końca nie odpowiadał, tu akurat nie potrafiliśmy się dogadać.
- Nie chcę, abyś patrzył w moje oczy, które cię przerażając - Zupełnie go nie rozumiałem, nie czułem do niego odrazy i nigdy czuć jej nie będę, dlaczego on uważa inaczej?
- Sorey skarbie spójrz na mnie, to fakt twoje ciało i oczy trochę mnie przeraziły, ale to już minęło, teraz myślę, że są one bardzo ładne, podobają mi się i chcę na nie patrzeć każdego kolejnego dnia - Mimo moich słów Sorey nie odwrócił się w moją stronę, a to sprawiło mi przykrości, nie zrobiłem przecież niczego złego, nie chciałem jego krzywdy, dlaczego więc czuję, jakbym zrobił mu coś złego?
Spuszczając głowę w dół, zacisnąłem dłonie na kubku, tracąc ochotę na wypicie napoju.
- Sorey, jeśli uważasz, że zrobiłem coś złego tylko dlatego, że chciałem, abyś był przy mnie i czujesz, że nie chcesz przy mnie być, zrób proszę, co uważasz, za słuszne, aby być szczęśliwym - Odstawiłem kubek z gorącą czekoladą, tracąc na nią ochotę, opuszczając naszą sypialnię, dając mu odetchnąć i przemyśleć kilka spraw, bo właśnie tego potrzebował. A ja w tym czasie zabrałem ze sobą Psotkę na spacer, aby również przemyśleć sobie wiele innych spraw.

<Pasterzyku? C:>

Od Daisuke CD Haru

 Od razu pokręciłem z niedowierzaniem głową, słysząc jego słowa. Z jednej strony go rozumiałem, będąc przecież w takiej samej sytuacji, co on, no, może trochę lepszej, bo jak mnie bolało, to o seksie za bardzo nie myślałem. Z drugiej, mamy gości, których trzeba zabawiać. Może to i nasze wesele, ale o dobro gości trzeba było dbać, zwłaszcza, że jeszcze tacy trochę za mało podpici są, by nie zauważyć naszej nieobecności. Jeszcze trochę musimy tu posiedzieć. 
– Jeszcze zdążymy się sobą nacieszyć – wyszeptałem, poprawiając jego włosy. Trochę mu się roztrzepały, kiedy tańczył i ze mną, i z tą małą, i z innymi. Zresztą, szczerze wątpiłem, by ta fryzura długo na nim wytrzymała, no ale jak już jest blisko, to poprawię. 
– Ale chciałbym już teraz – wymamrotał, trochę jak takie dziecko. 
– Ja też. Ale jak grzecznie poczekasz, to dostaniesz ładną nagrodę – obiecałem, poprawiając tym razem jego strój, w którym wyglądał cudownie. Muszę mu więcej takich strojów kupić, i zabierać go na bankiety, by mi wszyscy zazdrościli tak cudownego męża. Musiałbym tylko pilnować, by nikt się wokół niego nie zakręcił, bo wcale bym się nie zdziwił, gdyby ktoś próbował. 
– A jaką to nagrodę? – dopytał zachwycony, już chyba sobie wyobrażając nie wiadomo co. I w sumie bardzo dobrze. Lepiej, by się nakręcił, i później się nie mógł doczekać. 
– Bardzo ładną. Ale wpierw będziesz musiał pomóc mi zdjąć to, co mam na sobie teraz, bym mógł założyć twoją nagrodę – odparłem, uśmiechając się zadziornie. 
– Nie musisz nic zakładać, wystarczy, że zostaniesz bez tych ubrań, ja będę zachwycony – zaproponował, przenosząc jedną ze swoich dłoni wprost na moje pośladki. Normalnie nie mam nic przeciwko takim zachowaniom z jego strony, ale tu jest dużo ludzi, którzy raczej nie powinni wiedzieć takich rzeczy. 
– Twoja nagroda w niczym nie będzie ci przeszkadzać – obiecałem, zabierając jego dłoń ze swojego tyłka. – A teraz zachowałbyś się może jak dżentelmen i zaproponował mi taniec? Albo lampkę wina? 
– Co tylko sobie mój panicz życzy – odpowiedział uradowany, chwytając moją dłoń i ciągnąc mnie w stronę parkietu. 
Bawiliśmy się świetnie, aż do późnych godzin, kiedy to większość gości albo udało się na spoczynek do rezydencji, bo każdemu oczywiście zapewniłem pokój, albo dalej siedzieli i się bawili, i to było oczywiście panowie przy kieliszkach. Było ich jednak niewielu. Haru więc w pewnym momencie chwycił mnie za nadgarstek i dyskretnie odciągnął mnie od wszystkich, do naszej sypialni. A kiedy już znaleźliśmy się sami, Haru zamknął za nami drzwi i popchnął mnie na nie, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Także chciał dobrać się do mojego ciała, ale tak jakby uniemożliwiał mu to gorset. I aby się go pozbyć, musiał go rozwiązać, więc odwrócił mnie plecami do siebie i zabrał się za sznurówki. Zbyt niecierpliwie i chaotycznie, ale w końcu odrzucił tak nielubianą część garderoby, i odwrócił mnie znów do siebie, by pozbyć się koszuli. 
– Oj nie, nie, kochany mężu, teraz chwilkę sobie poczekasz – odezwałem się, kiedy niemal pozbył się kilku guzików na dobre. 
– No ale... – zaczął niezadowolony, ale nie pozwoliłem mu dokończyć, łącząc nasze usta w pocałunku.
– Pięć minut. I będę cały twój. I będziesz mógł zrobić ze mną do tylko chcesz, i wykorzystać takie akcesoria, jakie tylko chcesz – obiecałem, uśmiechając się łagodnie. 
To go trochę zachęciło, dlatego go wyminąłem, zabrałem z szafy zawiniątko oraz szlafrok i zamknąłem się w łazience. Wybrałem dla Haru specjalną bieliznę, chociaż, czy to można było nazwać bielizną? Bielizna zakrywała miejsca intymne, a ten strój je odkrywał, pozostawiając do nich dostęp bez potrzeby zdejmowania; był skórzany, pełen pasków podkreślających talię, klatkę piersiową i ramiona, ze złączeniami pod postacią metalowych kółeczek oraz drobnymi dodatkami pod postacią dekoracyjnych łańcuszków. Założenie tego było nie lada wyzwaniem, by odnaleźć się w tych paseczkach, dlatego miałem nadzieję, że Haru to doceni. Założyłem na swoje ramiona szlafrok, owinąłem się nim i wyszedłem na spotkanie z Haru. 
– Teraz, mój mężu, możesz odpakować swoją nagrodę – odparłem, pokazując mu się świetle księżyca i uśmiechając się do niego zadziornie. 

<Piesku? c;>

Od Haru CD Daisuke

 Zostałem łagodnie obudzony przez mojego pięknego panicza, którego twarz potrafiła rozpromienić każdy mój nowy dzień, niewiarygodne, że ktoś taki jak on pokochał kogoś takiego jak ja, a do tego wszystkiego chcę zostać moim mężem, ja to mam jednak szczęście.
- Dzień dobry skarbie jak ty pięknie dziś wyglądasz - Przywitałem się z moim najpiękniejszym na świecie darem od Boga.
- Dzień dobry - W delikatnym pocałunku złączył nasze usta, pozwalając mi poczuć ten cudowny ich smak. - Już za kilka godzin będę wyglądał jeszcze lepiej - Dodał, tajemniczo się do mnie uśmiechając, a to było bardzo ciekawe, bo czy można wyglądać jeszcze lepiej? Najwidoczniej mój panicz może mnie jeszcze bardziej zaskoczyć.
- W to akurat nie wątpię - W odpowiedzi uśmiechnąłem się szeroko, powoli podnosząc z mięciutkiego materacu, rozciągając swoje zastygłe mięśnie, gotów do najważniejszego dnia w moim, a raczej naszym życiu.
Nie mogąc marnować już więcej czasu, na rozmowy skierowałem swoje kroki w stronę łazienki, gdzie dokładnie zająłem się swoim ciałem, pilnując, aby każdy jego kawałek był czysty i pachnący.
Czas pędził nieubłaganie i nim się obejrzałem, oboje staliśmy na ślubnym kobiercu, gdzie obiecaliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską, zakładając obrączki na swoje palce, stając się małżeństwem.
Małżeństwem jak to pięknie brzmi, od teraz mam już męża i nic tego nie zmieni, nie pozwolę na to nigdy.
Po złożeniu wieczystej przysięgi nadszedł czas na nasz pierwszy taniec, który wyszedł nam naprawdę pięknie, wszystko było tak, jak sobie tego zaplanowaliśmy.
Goście świetnie się bawili, a to było bardzo ważne, ale nie najważniejsze, w tym dniu to my byliśmy tam najważniejsi, to w końcu nasz dzień i to my mamy bawić się najlepiej.
- Wszystko jest tak, jak sobie tego zaplanowałeś? - Zapytałem, tańcząc z moim świeżo upieczonym mężem.
- Oczywiście, że tak nawet pogoda nie miała prawa się popsuć - Widać było, że był szczęśliwy, a to było dla mnie najważniejsze.
- Bardzo mnie to cieszy - Wyszeptałem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, który został nam przerwany przez małą słodką kruszynkę, która chwyciła moje spodnie.
- A którzy to do nas przyszedł? - Uśmiechając się do Lan, chwyciłem ją w swoje ramiona, uśmiechając się do niej ciepło.
- Mogę z tobą zatańczyć wujku? - Słysząc jej pytanie i nazwanie mnie wujkiem, poczułem wielką radość w sercu, to takie słodkie.
- Wybacz mi mój kochany, ale tak uroczej damie nie mam serca odmówić - Ostatni raz ucałowałem jego słodkie usta, porywając małą kruszynę do tańca.
Taniec z Lan był świetną zabawą, dając mi chociaż trochę zaspokoić moje pragnienie posiadania potomstwa.
Miło było również się z nią bawić, na chwilę zapominając o własnym weselu.
Lan dość szybko padła trafiając w ramiona taty, pozwalając mi na powrót zająć się moim ukochanym.
Zanim jednak udało mi się dotrzeć do ukochanego, napiłem się trochę z kolegami, mając ochotę na drobne szaleństwo.
Nie chcąc za dużo wypić, dotarłem do mojego panicza, mając ochotę na spędzenie trochę czasu z ukochanym mężczyzną, przytulając się do jego pięknego ciała.
- Jak się bawisz? - Mój panicz odwrócił się w moją stronę, kładąc dłonie na moich ramionach.
- Dobrze, chociaż mógłbym się bawić jeszcze lepiej wraz z tobą z dala od gości - Wyszeptałem, uśmiechając się do niego zadziornie.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Oczywiście dla Mikleo wszystko było takie łatwe. Gdyby tylko wystarczyło nam zmienić miejsce zamieszkania, świat byłby piękniejszy. Obawiałem się jednak, że to nic nie da. Nie dość, że śmierdzę piekłem na kilometr, to wyglądam, jakbym się wygrzebał prosto z czeluści piekielnych. Musielibyśmy znaleźć miejsce, w którym to demony są akceptowane, byśmy byli bezpieczni. Znaczny, bym ja bym bezpieczny, bo oni beze mnie są bezpieczni, no ale Miki'emu chyba nigdy nie przyjdzie do głowy, by mnie zostawić. I nieważne, co bym nie powiedział, on mnie nie zostawi. 
Nic nie odpowiedziałem wiedząc, że to nie ma sensu. Mikleo mnie nie zostawi, a więc teraz muszę dopilnować, by był bezpieczny. Może nie będę jego kochanym Soreyem, ale będę mścił się na każdym, kto chociażby krzywo na niego spojrzy, no jest to najcudowniejszy anioł na świecie i zasługuje na najcudowniejsze zachwianie przez każdego człowieka na tej ziemi. 
– Chcesz może coś słodkiego? – spytał nagle, co mnie zaskoczyło. Coś słodkiego? Próbowałem sobie przypomnieć smak słodyczy, ale nie potrafiłem. Jedyny smak, jaki potrafiłem sobie przywołać, to metaliczny posmak krwi. Oj, krwi to przez ostatni rok miałem naprawdę dużo krwi. Na tyle dużo, że wyparłem całkowicie inne smaki, nawet jeżeli wcześniej dobrze je we znałem. 
– Nie wiem. Nie pamiętam, jak to smakuje. Ale chyba nie, nie potrzebuję jedzenia, ani picia – odpowiedziałem po chwili zastanowienia. Według Abaddona, nie powinienem się uzależniać od ludzkich, przyziemnych rzeczy, bo właśnie takie drobnostki mogą być moją słabością. A skoro chcę chronić mojego męża przed całym tym światem, nie mogę nie żadnych słabości. Mikleo jest moją słabością, podobnie jak moje dzieci. Więcej słabości nie potrzebuję. 
– Więc ci przyniosę gorącą czekoladę. Bardzo ją kiedyś lubiłeś – przypomniał mi, czego w sumie nie musiał. 
– Tak, wiem, to pamiętam, ale nie mogę sobie przypomnieć, jak ona smakuje. I chyba nie chcę. Bo jeżeli mi znów zasmakuje, to stanie się to moją słabością. A muszę być w jak najlepszym stanie, by ci pomóc, i obronić – wyznałem, patrząc przez okno. Nie chciałem na niego patrzeć, by go nie peszyć i nie przerażać. Moje oczy do najpiękniejszych nie należały. Wcześniej miałem nienajgorsze te oczy, taki rubin, który Mikleo się podobał, ale teraz? Teraz kolor tęczówek przypomina ciemnoczerwoną krew, a białka przybrały kolor czarny. To nie mogło dobrze wyglądać. Dlatego im mniej będę na niego patrzył, tym lepiej dla niego. 
– Gorąca czekolada to żadna słabość, tylko zwykły napój. A skoro nie pamiętasz smaku, to najwyższa pora sobie przypomnieć. Będę twoim przewodnikiem w tym nowym życiu, ale jeżeli nie będziesz chciał i próbował, nic z tego nie wyjdzie – odezwał się, na co westchnąłem cicho. Osobiście, nie widziałem w tym sensu, ale też wiedziałem, że mój mąż się nie podda, a ja bardzo nie chcę mu sprawić przykrości. 
– Postaram się – odezwałem się, w końcu się dla niego poddając. Niech już ma, skoro to sprawi, że się będzie lepiej czuł. 
Mikleo ucieszył się, ucałował mnie w policzek i zszedł na dół, zostawiając drzwi otwarte. Psotka nieśmiało zaglądała do środka, patrząc na mnie nieufnie, ze zjeżoną sierścią. Ale wyrosła na piękną psinkę... odezwałem się do niej łagodnym głosem, ale w zamian otrzymałem tylko warczenie, dlatego zostawiłem ją w spokoju i wróciłem do wyglądania przez okno. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Gdzie były dzieci? No tak trochę go tu nie było i nie wie, że nasza cała rodzina ukrywa się od roku w Azylu, gdzie były bezpieczne i to zdecydowanie bardziej bezpieczne niż tu.
- Znajdują się w Azylu, pamiętasz? Wysłałeś każde z naszych dzieci do dziadka, aby ten w razie czego był w stanie ich ochronić - Wytłumaczyłem, przez cały ten czas patrząc mu prosto w oczy, do których powoli już się przyzwyczaiłem, nie były wcale aż takie złe, z każdą minutą stawały się coraz to przyjemniejsze dla okna.
- Może i lepiej, nie wiem, czy chciałbym, aby mnie takiego zobaczyli - Jego zdanie trochę mnie zaniepokoiło, uparcie twierdzi, że dzieci będą przerażone jego widokiem, chociaż tak naprawdę wcale tego nie wie, oczywiście ja byłem przerażony, ale nie jego wyglądem a tym, co uczynił, byłem przerażony jego czynami, z którymi już się pogodziłem, teraz i tak już niczego nie cofniemy, a jedyne co zrobić musimy to wspólnymi siłami zadbać o jego zdrowie psychiczne i zachowania, które mogą być czasem zdecydowanie nieodpowiednie.
- Sorey przestań, przecież już ci coś mówiłem, na ten temat to twoje dzieci zrozumieją to, co uczyniłeś i dlaczego wyglądasz tak, a nie inaczej - Uspokoiłem go, a raczej taki był mój cel, nie chciałem w końcu, aby patrzył na siebie krytycznym okiem. Ja rozumiem, że będzie teraz bardzo ciężko, ale damy radę jakoś to przetrwać. - Zresztą niedługo sam się przekonasz, gdy tylko dojdziesz do siebie, ruszymy do Azylu, a tam, gdy już spotkasz nasze dzieci, chętnie zechcesz wrócić z nami tu do domu - Dodałem, może i trochę naiwnie uważałem, że wszystko będzie dobrze, ale kochałem go i bardzo nie chciałem, aby stało się inaczej..
- Miki, nie możemy wrócić, nie to ja nie mogę tutaj już wrócić - Jego zdanie trochę mnie zaskoczyło, dlaczego mielibyśmy tutaj już nie wrócić? Co takiego się wydarzyło?
- Dlaczego? - Zapytałem, chcąc wiedzieć, co takiego kryje się w jego umyśle.
- Owieczko proszę pomyśl, jeśli tu wrócę, a ludzie zobaczą mnie jako demona, to wiesz, że będą próbowali mnie zabić. A co jeśli skrzywdzą was dlatego, że jesteście moją rodziną? Nie mogę na to pozwolić. I właśnie dlatego nie mogę już tu wrócić - Nie pomyślałem o tym, a powinienem, to faktycznie mogło zagrozić całej naszej rodzinie.
- Masz rację, powinienem był o tym pomyśleć wcześniej. - Wstałem z jego kolan, a nawet i z łóżka zaczynając chodzić po pokoju, zastanawiając się, co teraz powinienem uczynić.
- Powinieneś mnie zostawić, pozwolić mnie zabić - A on znów swoje, oszaleć z nim można, ja wiem, że się boi, ale nie musi, ja się nie boje i on też nie powinien.
- Nie Sorey nie pozwolę cię zabić, kocham cię i jeśli ty zginiesz i ja pozwolę im odebrać sobie życie, nie chcę bez ciebie żyć i proszę, nie każ mi, tego znów powtarza. Jeśli będzie trzeba, porzucimy ten dom, zabierzemy nasze zwierzaki, zabierzemy dzieci i znajdziemy nowe miejsce, w którym to nikt nie będzie cię znał - Wytłumaczyłem, odwracając głowę w jego stronę, mając nadzieję, że mnie w tym wesprze, nie powtarzając po raz kolejny tego, czego słyszeć już naprawdę nie chciałem.

<Pasterzyku? C:>

sobota, 29 czerwca 2024

Od Daisuke CD Haru

 Czy na pewno bawił się dobrze, to ja nie miałem pewności. Bo czy gdyby dobrze się bawił, nie powiedziałby mi więcej? A może się źle bawił? Albo robił coś, co kazałem mu nie robić? Nie śmierdziało od niego alkoholem, ani żadnymi perfumami, no ale się pewnie wykąpał. I nie uważam, by złamał jedną z moich próśb. Może więc chodzi o to, że się źle bawił? 
– A co takiego robiliście? – dopytałem, już lekko zaczynając się obawiać, że było źle, i ta myśl trochę mnie rozbudziła. 
– Nic wielkiego, poszliśmy do karczmy i sobie rozmawialiśmy, przy jedzeniu i napitku. Niby nic, ale świetnie się bawiłem, miło było pogadać ze wszystkimi. Dziękuję, że mi na to pozwoliłeś – odezwał się, całując mnie w policzek. 
– Tego nie mógłbym ci zabronić. Chociaż przez chwilę trochę chciałem – wyznałem, z chęcią wtulając się w jego ciało. Tęskniłem za nim, za jego obecnością, i zapachem, nawet jak go nie było przez chwilę. Odkąd moje żebra były w stanie wręcz idealnym, częściej szukałem kontaktu fizycznego. Nie mówiłem mu jeszcze, że moje żebra są w stanie idealnym, bo być może uprawiać seks, zwłaszcza, że nasz ostatni stosunek był... cóż, dosyć dawno temu. Z jednej strony rozumiałem to, i sam miałem ochotę na zbliżenie się, ale zdecydowałem się nas obu trochę przytrzymać do nocy poślubnej. Im dłużej przyjemność jest odwlekana, tym cudowniejszy jest finał, a przynajmniej tak słyszałem. – A ty? Jak spędziłeś wieczór? – dopytał, gładząc mnie po plecach, specjalnie to robiąc, by mnie uśpić. 
– Spokojnie. Dopilnowałem, by wszystko w ogrodzie było dokończone. Wypiłem wino. I wziąłem kąpiel, oczywiście – powiedziałem cichutko, na powrót się uspokajając. Może faktycznie było dobrze, a ja trochę dramatyzuję, bo chcę, by wszystko było idealne, nawet jego wieczór kawalerski, na który nie miałem absolutnie żadnego wpływu. 
– Czuję. Pachniesz obłędnie. Tak słodziutko – wymruczał zadowolony, wsuwając nos w moje włosy. Słodko? Nie planowałem tego, nie wybierałem za bardzo słodkich zapachów, ale ten jego wilczy węch się pewnie rządzi swoimi prawami. Poza tym, skoro mu się ten zapach podobał, to chyba nie mogę być na niego zły. Najważniejsze, by nie nazywał mnie słodkim, czy uroczym, chociaż według mnie ten zapach to już taka cienka granica jest, bo zapach mojego ciała raczej słodki nie jest. 
– Niech ci będzie, że pachnę słodko. Mam nadzieję, że to nie znaczy, że także takowy jestem – mruknąłem, przymykając oczy. 
– Ależ oczywiście, że nie, jesteś piękny. Dobranoc – dodał, i to było ostatnie, co usłyszałem. 
Rano oczywiście obudziłem się pierwszy. Nie chcąc budzić Haru, przebrałem się w luźne ubrania i zabrałem się za pracę. Do ślubu było jeszcze kilka godzin, ale teraz do upilnowania miałem mnóstwo rzeczy, dlatego nie mogłem się ubrać w ten cudowny strój, a już bardzo bym chciał, gdyż wyglądał obłędnie. Tak więc pozwoliłem się wyspać mojemu narzeczonemu, a już za kilka godzin mężowi, a ja zająłem się wszystkim, czym musiałem. Obudzę Haru trochę później, w końcu nie chciałbym, by pod jego oczami pojawiły się cienie, to nie byłoby atrakcyjne, i nie pasowałoby do jego stroju, który również prezentował się na nim cudownie. Szkoda, że już więcej, poza tym dniem, go nie założy...

<Piesku? c:>

Od Soreya CD Mikleo

 Będzie dobrze? Na jakiej postawie to twierdzi? Nawet pies wie, że nie jesr m bezpieczny. Nie winię jej. Jest bardzo mądrym psiakiem i czuje zło we mnie. Zło, które to należało unicestwić. Nawet psiak to wiedział, a przecież to tylko zwierzę, które nie ma tak rozwiniętych zmysłów jak istota rozumna, a jest mądrzejszy od Mikleo w tej kwestii. 
A skoro pies się mnie boi, i nie poznaje, to co to będzie z dziećmi? Nie wiem, ale bardzo boję się, jak zareagują. Na pewno będą przerażone. I nie będą chciały do mnie podejść, zupełnie jak Psotka. Będą mnie unikały, bały się mnie, i nie wiemy, czy nie lepiej by dla nich było, gdyby myślały, że umarłem w tej walce przeciwko Abaddonowi. Miałem taki piękny plan, poświęcę się, ochronię wszystkich, zabiję demona i umrę. I co? I Miki musiał za bardzo mnie kochać. To kochane z jego strony, ale w tym wypadku powinien odpuścić, i to dla mojego dobra, i jego, i naszych dzieci. 
– Dzieci też będą się mnie bać – odezwałem się zasmucony, kiedy w końcu się od siebie odsunęliśmy. Im dłużej byłem obudzony tym dłużej uważałem, że jest to zły pomysł, i bardziej obawiałem się tego wszystkiego. Mikleo chce przy sobie dawnego mnie, który nigdy nie powróci. A kiedy się zorientuje, że jestem zagrożeniem, będzie już za późno. 
– Nie będą. Zrobiłeś to, by nas uratować, zrozumieją to – starał się mnie uspokoić, ale to tak średnio mu szło. 
– Ty tego nie zrozumiałeś. One też tego nie zrozumieją, albo co gorsza, jeszcze pójdą w moje ślady, to byłoby okropne – powiedziałem, spuszczając wzrok. 
– Wszystko będzie dobrze. Dalej jesteś przecież dobry. Kochasz mnie, kochasz dzieci, a to dobra emocja. I jeszcze masz mnie, będę cię pilnował, pokazywał, co jest dobre, i pilnował, by to dobro kiełkowało w tobie. Jak dasz mi sobie pomóc, wszystko będzie dobrze – obiecał, uśmiechając się do mnie łagodnie. W jego ustach to wszystko brzmiało tak idyllicznie, i idealnie, że bardzo chciałbym w to uwierzyć. Ale Amon cicho podszeptywał, że wcale tak nie będzie. I to mnie martwiło bardzo. 
– Nie uważasz, że to jest zbyt ryzykowne? Dla ciebie i dla dzieci? – spytałem, patrząc się na jego dłoń, na której znajdowała się obrączka. Właśnie, obrączka, będę musiał znaleźć swoją. Abaddon chciał, bym ją zniszczył, co niby uczyniłem, ale w rzeczywistości oczywiście ją schowałem. Nie byłbym w stanie zniszczyć znaku naszej miłości. W końcu, robiłem to wszystko dla niego, i dla dzieci, które wyniknęły z naszej miłości. Jak mógłbym zrezygnować z czegoś takiego? I to zniszczyć? Jak tylko wydobrzeję, będę musiał po to wrócić. 
– Jesteśmy rodziną. Jeżeli tylko będziemy razem, damy sobie radę ze wszystkim – odpowiedział, całując mnie w nos.
– Tylko chyba nie jesteśmy razem. Nie widziałem nigdzie dzieci. Gdzie one są? – spytałem, trochę tym tematem zainteresowany. Interesowałem się także tym, co się stało się z naszymi starszymi dziećmi. Ostatni raz, kiedy je widziałem, było to w czasie, kiedy Abaddon napadł na miasto, i było to przez dosłownie kilka minut. Misaki może trochę dłużej, bo należało ją odprowadzić do zamku, ale to nie było wystarczające. Bardzo chciałbym się z nimi spotkać, ale to było niemożliwe. Dopiero by szok przeżyli. Nawet nie wiem, czy jest tu bezpiecznie. Jak ludzie się dowiedzą o mojej przemianie, mogliby nie do końca dobrze zareagować. Pięć minut jestem obudzony i nic nie wskazuje na to, że pozostawienie mnie przy życiu było dobrym pomysłem.

<Owieczko? c:> 

Od Haru CD Daisuke

Nie chciałem wychodzić z rezydencji, miałem tak dużo rzeczy do zrobienia i brak czasu do marnowania mój panicz doskonale to wiedział, a mimo tego zgodził się, abym opuścił rezydencję, dobrze bawiąc się z kolegami.
Mimo, że na początku obawiałem się tego całego kawalerskiego, to przyznać muszę, że bawiłem się całkiem dobrze przynajmniej do czasu, moi koledzy trochę przesadzili z alkoholem, wpadając na niezbyt odpowiednie pomysły, na które zgodzić się nie mogłem, coś obiecałem i nie złamie obietnicy..
- Będę się już zbierał - Po kilku godzinach podniosłem się z drewnianego krzesła.
- Co? A to niby czemu? Zabawa dopiero się zaczęła - Czy zabawa się zaczęła? Przecież już tu trochę siedzimy i to nawet trochę dłużej niż na początku sobie zaplanowałem, z resztą oni i tak nie byli już w stanie normalnie funkcjonować, jutro, a raczej nawet już dziś za kilka godzin będą uczestniczyć na moim ślubie, a w takim stanie zobaczyć ich nie chcę, muszą odpocząć, aby nie zrobić mi wstydu. Daisuke miał wszystko zaplanowane a ja nie pozwolę, aby coś zostało popsute tylko dlatego, że mam trochę szalonych kolegów, z którymi i ja czasem za bardzo szaleje i to nie w ten dobry sposób....
- Lepiej będzie już wrócić do swoich domów, niedługo czeka mnie ślub, a was zabawa na moim weselu dlatego nie możemy się za bardzo upić, a wy niestety z tego, co widzę już macie dość picia - Wytłumaczyłem, spokojnie zbierając swoje rzeczy.
Chłopaki nie byli zadowoleni nikt poza moim przyjacielem.
Lei zapewne już chciał wrócić do córeczki, za którą na pewno już bardzo tęsknił, chciałbym kiedyś też tak cieszyć się z dziecka, chętnie wracając do domu, jestem jednak świadom tego, że dzieci mieć nie będziemy, dlatego nawet nie rozmawiam z paniczem i staram się, nie myśleć o tym wiedząc, że i tak nic to nie da.
Moi koledzy stwierdzili, że zostaną tu jeszcze na chwilę, czego nie miałem zamiaru im zabraniać, mogli robić, co chcieli, ja wracam.
Pożegnałem się z kolegami, ruszając w drogę powrotną do domu, a w mojej podróży towarzyszył mi Lei, który również wracał do siebie, opowiadając mi o swojej małej księżniczce, która z jego opowieści była jego najlepszą przygodą życia.
Miło było mu się tak przysłuchiwać i cieszyć jego szczęściem, oby już zawsze był tak szczęśliwy.
Musząc skręcić już w inną stronę, pożegnałem się z przyjacielem, idąc swoją dobrze znaną mi ścieżką, wprost do rezydencji gdzie cicho dostałem się do środka, szybko zażywając letniej kąpieli, aby obmyć z siebie wszystkie zapachy dzisiejszej zabawy, mogąc opuścić ją czysty i pachnący.
Zadowolony położyłem się obok mojego pięknie pachnącego panicza, przytulając delikatnie do siebie.
- Haru już wróciłeś - Wyszeptał zaspanym cichym głosem, który był taki słodziutki.
- Tak, przepraszam, nie chciałem cię obudzić - Mówiłem równie cicho.
- Nic się nie stało, dobrze się bawiłeś? - Bardziej wtulił się w moje ciało bardzo zmęczony, a mimo to bardzo chętny do poznania tego jak się bawiłem, to bardzo miłe z jego strony.
- Bawiłem się bardzo dobrze, unikając kobiet i mężczyzn, których unikać powinienem - Zapewniłem, całując go w czoło. - Śpij mój panie, jeszcze będzie czas na rozmowy - Dodałem, głaszcząc go po plecach, widząc, że chce spać, a ja nie miałem zamiaru dłużej go męczyć.

<Paniczu? C:> 

Od Daisuke CD Haru

 Niemalże od razu zrozumiałem spojrzenie Haru, ale czy miałem zamiar reagować? Niekoniecznie. Ostatnio nie robił nic innego, jak tylko mi pomagał, i to ciężko pomagał, dlatego teraz najwyższa pora, by trochę odpoczął, spotkał się ze znajomymi, zrelaksował się... Tak, to dobry pomysł. Jedyne, co robił w ostatnich dniach, to działał w kuchni, albo na ogrodzie. No i też dobrze, by się już powoli przyzwyczajał do innych ludzi, bo jutro, pomimo tego, że przyjęcie będzie skromne, trochę ich będzie, a takie spotkanie ze znajomymi wydaje się być bezpiecznie. Zresztą, wiecznie go pod kloszem trzymać nie mogę. 
– Bawcie się dobrze. Proszę tylko, by nie wrócił za bardzo pijany, aby jutro się dobrze czuł. I oczywiście żadnych ładnych pań i panów – powiedziałem, nie zamierzając mu zabraniać iść na wieczór kawalerski. 
– A co z twoim wieczorem? Idąc tą logiką, też powinieneś iść na takowy wieczór – zapytał, bardzo będąc niezadowolony z faktu, że koledzy do niego przyszli. 
– O mój wieczór się nie masz. I tutaj też o nic się martwić nie musisz, moi ludzie są dobrze wyszkoleni, dokończą to, co zacząłeś, i ja też dopilnuję, by wszystko było idealnie – powiedziałem, nie widząc żadnego problemu. Znaczy, widziałem jeden, a mianowicie Hoshino. Nie podobało mi się to, że się znalazł w tej grupie, no ale co mam powiedzieć? Że ma nie iść? Jeszcze Haru by się wtedy nie zgodził, i już całkowicie nie chciałby pójść. 
– No ale... – zaczął Haru, ale nie było dane mi dokończyć, bo Kamei chwycił go pod ramię i zaczął prowadzić w stronę wyjścia. Oczywiście, gdyby mój narzeczony chciał, mógłby się łatwo wyrwać, gdyby bardzo chciał, ale taką nagłą siłą chyba wszystkich by tutaj zaskoczył, i może wzbudził podejrzenia. Ciekawe, jak tam dalej idzie sprawa z wilkołakiem, i też tym morderstwem Kaito. Przez te żebra nic, tylko siedzę w domu, więc nie za bardzo wiem, co się dzieje w okolicy. Czasem mi Suzue coś opowie, usłyszę coś od służby, od dostawców, no ale jednak kiedy pracowałem w straży, i wyjeżdżałem na różne bankiety, spotkania biznesowe, i wiele rzeczy słyszałem, albo byłem świadkiem też bardzo różnych rzeczy. Praca w straży była właśnie o tyle dobra, że zawsze się było na bieżąco. 
Tak więc Haru został zabrany, a ja zostałem sam ze resztą obowiązków. Na szczęście wiele ich nie było. Jak chodzi o jedzenie, całkowicie zdałem się na służbę kuchenną, nigdy mnie nie zawiodła i jak chodzi o smak, i wygląd, tak więc mogłem ich zostawić z czystym sumieniem. 
Musiałem tylko dopilnować, by ogród dobrze wyglądał i wszystkie meble, oraz dodatki, i dekoracje były na swoim miejscu, a potem mogłem sobie wrócić do sypialni i trochę się zrelaksować. Wszystko jest w końcu dobrze. Idealnie. Nie muszę się o nic martwić. Z tą myślą przygotowałem nasze stroje na jutro, mały prezent dla Haru, który założę w nocy, kiedy to będziemy mieć w końcu czas tylko dla siebie, i będzie tylko nasza dwójka. 
Kiedy wszystko na jutro było gotowe, zrobiłem kąpiel z aromatycznymi olejkami, nalałem wina do kieliszka i wszedłem do balii, starając się rozluźnić i zrelaksować, bym szybko poszedł spać i bym rano wyglądał wspaniale. Ciekawe, czy Haru też się tak dobrze bawi. I kiedy do mnie wróci. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Nie chcąc dopuścić do siebie takiej możliwości, wierzyłem w to, że da sobie radę kontrolować swoją demoniczną stronę, a jeśli nie, cóż będę tu przy nim i zrobię wszystko, aby nic złego się nie wydarzyło, najwyżej to ja będę tym który go powstrzyma przed krzywdzeniem niewinnych ludzi.
- Sorey ja wiem, że to dla ciebie ciężkie, dla mnie też, ale wierzę w twoje dobre i nie odpuszczę cię, nawet jeśli ty sam będziesz uważał, że tak będzie lepiej - Chwyciłem jego dłoń, uśmiechając się do niego łagodnie.
- Miki kochasz mnie i ja kocham cię, ale spójrz na to trzeźwym okiem, każdego dnia mogę być coraz to większych zagrożeniem dla ciebie i innych chcesz tego? - Sorey zbyt negatywnie podchodził do całej tej sprawy, przecież sobie z tym poradzimy, zawsze jakoś sobie radziliśmy, a więc i teraz sobie poradzimy, mamy siebie, a to pozwoli nam pokonać każde nawet najtrudniejsze przeciwieństwa losu.
- Sorey ja wiem, że jest ci ciężko i wiem, również jak ciężko będzie, ale damy radę, ja wierzę w ciebie i wiem, że razem damy sobie radę, nawet jeśli będzie ciężko - Nie miałem zamiaru się poddać, muszę mu pomóc w tym ciężkim dla niego czasu i zrobić wszystko, aby się nie poddał.
Mój mąż ciężko westchnął, na chwilę odwracając ode mnie swój wzrok, zerkając w stronę okna, najprawdopodobniej nad czymś się zastanawiając.
- Powinieneś był pozwolić Lailah mnie zabić - Na to zdanie nawet nie odpowiedziałem, nie mając już ochoty z nim na ten temat dyskutować, on i tak będzie uważał, że źle postąpiłem, a ja zdania nie zmienię, póki tylko będę mógł, zaopiekuję się nim, pomagając na nowo rozpocząć życie na ziemi w tej postaci.
Trwaliśmy w milczeniu, patrząc gdzieś przed siebie, nie myśląc nawet o jej przerwaniu. Ktoś jednak chciał ją przerwać, ktoś mały i słodki drapiący po naszych drzwiach.
Doskonale zdając sobie sprawę z tego, kim była ta mała istota, wstałem z łóżka, podchodząc do drzwi.
- Psotka chyba postanowiła się z tobą przywitać - Zwróciłem się do męża, który od razu spojrzała na pieska.
- Psotka - Witać było uśmiech na jego ustach, który tak szybko, jak się pojawił, tak też szybko zniknął a wszystko to z powodu Psotki, która zaczęła na niego szczekać.
- Hej a co ty robisz, dlaczego szczekasz na pana? - Od razu przykucnąłem przy piesku, zaczynając ją delikatnie głaskać.
Sunia od razu się uspokoiła, merdając ogonem, ponownie warczeć zaczynając, gdy tylko chciałem podejść do męża.
- Nie poznaje mnie - Zauważyłem smutek na jego twarzy który łamał mi serce, nie spodziewałem się takiego zachowania po naszej psinki.
- Nie przejmuj się, wiesz twój zapach i wygląd się zmienił, a ona po prostu cię nie poznaje, potrzebuje najwidoczniej więcej czasu, aby się znów do ciebie przyzwyczaić - Wypuściłem Psotkę z pokoju, zamykając za nią drzwi, podchodząc do męża, mając nadzieję, że ten jeden raz nie zniechęci go do zaprzyjaźnienia się na nowo z psiakiem.
Sorey nie wyglądał na zbytnio przekonanego, dlatego właśnie usiadłem okrakiem na jego nogach, uważając, aby nie zrobić mu krzywdy.
- Hej będzie dobrze skarbie, obiecuję ci to - Wyszeptałem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, tak bardzo chcąc poczuć ich smak, bliskość i ciepło które potrzebowałem.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

 Dni do nadejścia ślubu nadchodziły coraz to szybciej, wywołując radość z nadchodzącego święta i przerażenie tym jak może się ono potoczyć i czy aby na pewno wszystko będzie tak, jak zostało to zaplanowane w końcu plan to jedno, ale wykonanie nie zawsze musi być takie samo.
Na nasze szczęście wszystko pozostało zapięte na ostatni guzik. Daisuke wszystkiego dopilnował, dbając o najdrobniejsze szczegóły, wykorzystując mnie do robienia tych najcięższych rzeczy, przynajmniej do tego mogłem się przydać tak jak i dziś mogę przydać się do gotowania i pieczenia tortów.
A na tym właśnie najbardziej chciałem się skupić, każdy tort przygotowany przeze mnie musiał być pyszny, a przy pomocy kucharzy były jeszcze lepsze.
W końcu jutro nasz wielki dzień bardzo chciałem, aby wszystko, co wyjdzie spod mojej rąk i kucharzy było tak idealnie jakie chcieliby zobaczyć je mój panicz.
- Haru mam dla ciebie dobre wieści - Daisuke który właśnie zjawił się w kuchni, oderwał mnie na chwilę od gotowania, zabierając całą moją uwagę tylko dla siebie.
- Co takiego dobrego i zapewne nawet interesującego masz mi do przekazania? - Zapytałem, patrząc na niego z uwagą w swoich oczach, przez chwilę mogąc dać mu trochę tej lubianej przez niego atencji.
-Twoi koledzy po ciebie właśnie się zjawili - Wyjaśnił mi, czym trochę zaskoczył, bo niby po co moi koledzy mieliby po mnie lub do mnie przychodzić? Przecież wiedzą, że jestem zajęty.
- Koledzy? Po co? Przecież mówiłem im, że nie mam czasu na piwo, muszę zajść się jeszcze innymi sprawami, kilka dań i pomysłów na weselę, muszę mówić z kucharzami - Wyjaśniłem, zerkając co chwilę na przygotowywane posiłki, aby nic nie zostało pominięte lub źle przygotowane, ja wiem, że oni są najlepsi w tym, co robią, ale kontrolowanie lub zerkanie nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie może jeszcze dodatkowo pomóc, a o to właśnie mi chodzi.
- Powinieneś iść, wieczór kawalerski ma się tylko raz wy żuciu - Stwierdził, myśląc, chyba że ja wiem, w ogóle, o co w tym chodzi
- Wieczór kawalerski? A to co?
- Nie wiesz? - Dostrzegając moje przeczące kiwnięcie głową kontynuował - To czas, w którym mężczyzna może ostatni raz bawić się jako kawaler z kolegami, bo już dnia następnego będzie mężem, a czasu kawalerskie odejdą w niepamięć.
- Czyli to takie pożegnanie wolności? - Mój panicz kiwnął pozytywnie, potwierdzając moje pytanie. - W takim razie nie jest mi to potrzebne - Dodałem, gotów do ponownego zajęcia się posiłkami.
- Haru idź, nie ma sensu marnować takiej okazji, więcej się już nie powtórzy - Mimo, że to mógłby być dobry pomysł, tak nie za bardzo chciałem gdzieś wychodzić, już mu obiecałem, że się wszystkimi zajmę, nie złamie złożonej mu obietnicy.
- Może i masz rację, ale.. - Nawet nie miałem okazji dokończyć zdania z powodu chłopaków, którzy zjawili się w kuchni.
- Haru, ileż można na ciebie czekać, chodź, idziemy się zabawić - Shinnosuke jak zawsze najbardziej niecierpliwy z całej reszty chciał już od razu iść się bawić, nie tracąc czasu na czekanie.
No i co ja mam z nimi zrobić? Skoro i tak już tu są, to chyba nie mogę już powiedzieć im nie, chociaż mogę, to znaczy mój panicz może jeśli on powie nie, to dadzą mi spokój prawda?
Mając nadzieję, że jednak mi pomoże, spojrzałem na ukochanego z nadzieją w moich oczach.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Kiedy otworzyłem oczy, coś mi się nie zgadzało. Ciało dalej mnie niewyobrażalnie bolało, czego się spodziewałem, ale nie spodziewałem się... sufitu. I to dobrze znanego mi sufitu. Aż za dobrze. Nie wiem, czego się w piekle spodziewałem, ale nie czegoś takiego. O ile bym trafił do piekła, bo w ogóle nie wiem, co miało się stać ze mną po śmierci. Założyłem, że trafię do piekła, skoro stałem się demonem. Albo nie będę istniał. To też nie była na tamtą chwilę taka zła myśl. A teraz widzę sufit mojej sypialni i nie wiem, co to jest. Jakaś dziwna interpretacja piekła? Czyśćca? Czy dalej jestem na ziemi? Nie powinienem być na ziemi. Lailah miała mnie zabić. Tak się umówiliśmy. Mieliśmy się pozbyć zagrożenia dla świata pod postacią Abaddona. A potem mnie, bo i ja mogę się takowym zagrożeniem stać. Nie chcę, owszem, ale nie mogę być pewien, że faktycznie się taki nie stanę. Dla dobra Mikleo i dzieci lepiej by było, gdybym dostał unicestwiony. Lailah to wiedziała, ja to wiedziałem, a Miki jest za kochany, by dopuścić do siebie tę myśl. Jednak to Lailah poprosiłem, by mnie zabiła, nie mojego męża. I Lailah powinien mnie zabić. 
Czemu więc jeszcze żyję? 
Podniosłem się do siadu czując, jak moje żebra promieniują bólem. To uderzenie było naprawdę bolesne. Czułem, jak chyba wszystkie żebra zostają złamane w tym samym czasie, i jeszcze w kilku miejscach. Powinienem kaszleć krwią, nie być w stanie się ruszać, nie mieć siły na nic... owszem, gdybym odpoczywał odpowiednio dużo czasu, i nie naruszał bardzo moich ran, w końcu bym się uleczył, ale zanim doprowadziłbym się do takiego stanu, minęłoby wiele dni. Więc albo minęło wiele dni, albo Mikleo maczał w tym swoje palce. Oj, Miki, coś ty uczynił?
– Sorey, już się obudziłeś – usłyszałem wkrótce głos mojego męża i nim sięgają zorientowałem, ten już się pojawił przy mnie. – Jak się czujesz? Dalej wyglądasz blado, mocno się pokiereszował – wyznał zmartwiony, kładąc dłoń na moim policzku. 
– Powinien wam być martwy. Czemu Lailah mnie nie zabiła? – spytałem, patrząc na jego nieco poharataną twarz. To ten demon go załatwił? Bardzo się starałem trzymać go z dala od Abaddona, ale najwidoczniej musiał go jakoś dosięgnąć. Gdybym tylko mógł, zabiłbym go raz jeszcze. Ale nie mogę. Chyba. 
– Przekonałem ją. Obiecałem jej, że będę cię pilnował, i że nie staniesz się zagrożeniem dla nas – wyznał, nie przestając gładzić mojej skóry. 
– Ale ja mogę się nim stać, czemu jej to obiecałeś? – spytałem, nie rozumiejąc, skąd ten pomysł. 
– A co twoim zdaniem miałem zrobić? Pozwolić ci umrzeć? – spytał spanikowany i przerażony na samą tę myśl. 
– Tak. Nie wiesz, do czego jestem zdolny. Ja też tego nie wiem. Bardzo chciałbym wierzyć w to, że mogę być tym samym Soreyem, którego znasz i którego kochasz, ale... nie wiem, czy kiedykolwiek stanę się nim na powrót. Mam wrażenie, że z każdym dniem jestem nim coraz mniej – wyznałem, patrząc gdzieś w bok. Powinienem być martwy. Tak byłoby bezpieczniej dla niego, i dla dzieci, które... właśnie, gdzie są dzieci? Nie widziałem ich, odkąd wróciłem. I nie wiem, czy chcę, by mnie widziały w takim stanie. Nie wyglądałem najpiękniej i lepiej, aby dzieci mniej takim nie pamiętały. Już i tak źle, że Mikleo mnie musiał zobaczyć takiego, ale i niego wyjścia nie było. Może gdyby mnie nie zobaczył, tylko gdybym się jakoś skontaktował tylko z Lailah... to moja wina. Tak więc teraz muszę przekonać Miki'ego do tego, by się na moją śmierć zgodził. 

<Owieczko? c:>

piątek, 28 czerwca 2024

Od Daisuke CD Haru

 Jeżeli miałbym traktować jego słowa poważnie, wychodziłoby na to, że muszę się uśmiechać, bo bez tego nie jestem tak piękny, jak z uśmiechem. Zawsze uważałem, że uśmiech mi nie pasuje za bardzo. Sprawia, że wygląda mniej poważnie, bardziej chłopięco, dlatego pomimo wszystko zawsze starałem się zachować poważną minę. Akurat z tym problemu nie miałem, przy nikim nie uśmiechałem się tak często i tak szczerze, jak przy nim. A teraz to się nawet za bardzo kontrolować nie umiem. Nim się orientuję, uśmiech sam pojawia się na moich ustach, a nawet pomimo tego, że taki uśmiech to nic złego, to irytujące jest to, że nie panuję nad swoim ciałem. 
– Nie uważasz, że wyglądam za mało poważnie, kiedy się uśmiecham? - spytałem całkowicie poważnie, trochę się o to martwiąc. Skoro zaraz ślub, to powinienem wyglądać raczej poważnie, w końcu ślub to coś bardzo ważnego, poważnego, niesamowitego, nie mogę wyglądać dziecinnie. Muszę wyglądać idealnie i dostojnie, no i sam ślub też oczywiście musi być perfekcyjnie. A jeżeli ja nie będę perfekcyjny, to i ślub będzie raczej nie do końca perfekcyjny, bo ja będę defektem, który to zniszczy. 
– Wyglądasz przepięknie. I na szczęśliwego. A to chyba najważniejsze – wyznał, uśmiechając się do mnie łagodnie i gładząc delikatnie kciukiem moją dolną wargę. 
– Tak, ale muszę też wyglądać dobrze, by nasz ślub był idealny – wyznałem, trochę się tym martwiąc. Nie wybaczę sobie, jeżeli przeze mnie coś się popsuje i ślub nie będzie idealny. Musi być. Inaczej nie będzie on udany. 
– Aby ślub był idealny wystarczy, że będziesz tak tylko ty i ja – wyznał, próbując mnie uspokoić i zapewnić w swoich przekonaniach. 
– I kapłan. Jeżeli nie będzie kapłana, to nie będzie ślubu i nie będziemy razem – poprawiłem go, zwracając mu uwagę na tę jedną drobną rzecz. W końcu, bez kapłana nie zawrzemy sakramentu małżeństwa, a bez tego nie będę mógł nas zarejestrować w ratuszu jako małżeństwa. Normalnie, takim parom jak nasze kapłan ślubu by nie udzielił, ale niesamowite, ile potrafi zdziałać pełen mieszek monet, bo wtedy już Bóg tego nie potępia. 
– No tak, kapłan też jest ważny, ale przez chwilę. A my będziemy najważniejsi cały czas – wyznał, patrząc na mnie z uśmiechem. – Idziemy? 
– Idziemy, idziemy. Muszę odnieść obrączki i stroje. I sprawdzić, czy już wszystkie części do namiotu przyszły. Dobrze byłoby go w końcu rozstawić, i zabierać się powoli do przygotowywania miejsca na ślub, wesele i te inne sprawy – stwierdziłem, chcąc zabrać pakunki, ale Haru nie pozwolił mi na to, od razu mi to zabierając. To nie było takie ciężkie, mogłem to zanieść do sypialni, wczorajsze zakupy były znacznie gorsze, ale i tak je zaniosłem. 
– O, to ja pomogę – zaoferował, oczywiście już chętny do pomocy. 
– Oczywiście, że pomożesz. Będziesz pomagał stawiać ten wielki namiot. Do tego trzeba siły. Dużo siły, którą ty na szczęście masz. Nie może się tak po prostu zmarnować – odpowiedziałem, nie zamierzając dać mu odpocząć. Haru zajmie się takimi bardziej fizycznymi pracami, a ja całą resztą. I na pewno, nim się zorientujemy, nadejdzie dzień naszego ślubu. Oby tylko był idealny. 

<Piesku? c;>

Od Mikleo CD Soreya

Byłem przerażony tym, jak wyglądał Sorey, bardzo chcąc ruszyć w jego stronę, podleczyć jego ciało, zadbać o jego bezpieczeństwo czego jeszcze zrobić nie mogłem, demon wciąż trzymał się na równych nogach mimo ślepoty i zadanych ran, musieliśmy go pokonać, aby już nikomu nie zagrażał.
Mimo że byłem rozkojarzony, potrafiłem pomóc reszcie unicestwić demona, który zagrażał życiu i zdrowiu ludzkości, a raczej całego świata.
- Sorey - Szybko ruszyłem w stronę męża, skupiając się tylko i wyłącznie na jego osobie. - Obudź się - Szturchnąłem go, starając się nie robić tego zbyt mocno, aby przypadkiem nie uszkodzić jego ciała, które już i tak było biedne.
- Mikleo - Usłyszałem swoje imię wypowiedziane przez Lailah, a brzmiała on tak, jakby chciała mnie skarcić, tylko za co? Nie robię niczego złego, chciałem tylko ratować tego, którego kocham nad życie.
Zerknąłem szybko na kobietę, wracając do Soreya którego musiałem zacząć leczyć, nie chcąc, aby umarł na moich rękach.
- Powinieneś go zostawić Mikleo - Jej kolejne zdanie jeszcze bardziej mnie zaskoczyło, dlaczego miałbym go zostawić? Czy ona oszalała? Nie zostawię go, nie porzucę, przecież nie mogę tego zrobić, to mój mąż nie ważne kim, a nawet czym jest ważne, że jest i tylko to się liczy.
- Nie zostawię go, ma mnóstwo ran, muszę go podleczyć - Odpowiedziałem, nie mając nawet czasu na nią zerkać, musząc zaopiekować się ukochanym, który cierpi, a ja na to patrzeć nie mogę
- Mikleo musimy go unicestwić, on jest zagrożeniem dla nas, dla twoich dzieci i dla ciebie - No i tu się myliła, Sorey nie zrobi nam krzywdy, ufam mu i wiem, że nigdy nic złego nam nie zrobi.
Od razu podniosłem się z ziemi, odwracając w jej stronę.
- Nie pozwolę go zabić, to mój Sorey - Postawiłem się kobiecie, dając jej do zrozumienia, że tak łatwo zbliżyć się do niego nie będzie mogła.
- Mikleo to już nie jest twój Sorey, to demon, który może każdego skrzywdzić, musimy go powstrzymać, aby do tego nie doszło - Oczywiście najlepiej stwierdzić, że będzie zły, zamiast pomóc mu zacząć nowe życie w tej trochę mrocznej postaci.
- Jeśli chcesz go zabić, najpierw musisz zabić mnie - Byłem zawzięty, nie chcąc odpuścić, nie tym razem, nie e tej chwili.
- Mikleo przestań, przecież... - Lailah chciała podejść do mnie z pobłażaniem, myśląc, że odpuszczę, ale nie, ja nie odpuszczę już nigdy więcej.
- Nie, Lailah, nie Mikleo, nie wiesz przecież, ja go nie zabije, kocham go i nie boje się tego, co może się stać, będzie przy mnie, a jeśli ty chcesz, aby odszedł to i mnie musisz zabić - Po moich słowach kobieta ruszyła na mnie. Wiedząc, że nie odpuszczę.
Kobieta, mimo że rozpoczęła ze mną walkę, nie chciała mnie skrzywdzić, ja natomiast byłem gotów zrobić wszystko, aby chronić ukochanego. To właśnie dlatego kobieta odpuściła.
- Obyś tylko tego nie żałował - Było widać, że nie była pewna, że najchętniej by go zabiła, gdyby tylko nie moja zawziętość, która ją powstrzymała.
- Zrobię wszystko, aby nikomu nie zagrażał - Obiecałem jej, chociaż to jedno. Kobieta kiwnęła głową, odpuszczając, dając mi zaopiekować się mężem.
- Poczekaj, zabiorę go do waszego domu, tam się nim zaopiekujesz - Zaveid poszedł do mnie, zabierając Soreya prosto do domu, gdzie mogłem się nim zająć, lecząc jego ciało na tyle dobrze, na ile tylko byłem w stanie to uczynić.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

Starałem się robić wszystko dość szybko, aby opuścić już to miejsce, wraz z moim narzeczonym tak strasznie ciesząc się na myśl o obrączkach i spędzeniu wspólnie czasu tylko we dwoje, miło jest być przy jego boku, nawet jeśli nie możemy zrobić nic poza rozmowę i ewentualnym przytulaniem się do siebie, lepsze to niż brak kontaktu przez cały tydzień, a nawet i dłużej, trzeba docenić to, co się ma, aby później niczego nie żałować.
Upewniając się, że mam już wszystko spakowane a kuchnia lśni czystością, już nic nie powstrzymało nas przed powrotem.
Wuj oczywiście nawet nie zwrócił na nas uwagi, idąc w zupełnie innym kierunku, a to może akurat i dobrze, nie chciałbym kolejnych konfliktów spowodowanych jego głupim zachowaniem.
Jak na dorosłego faceta, który mógłby być naszym ojcem, zachowuje się jak palant, z którym nie ma sensu nawet dyskutować.
Tyle dobrze, że chociaż nauczycielem był całkiem dobrym, gdyby nie to już dawno bym stąd odszedł, a mój panicz wyrzucił go i tego jestem pewien.
Wraz z moim pięknym paniczem przygotowaliśmy konie do podróży, musząc upewnić się, że wszystko mamy a konie są na pewno dobrze przygotowane..
Podczas drogi sporo rozmawialiśmy ze sobą, o ślubie, o tym, co i jak zostało przygotowane, o obrączkach, ubraniach, a nawet wystrojeniu ogrodu na naszą uroczystość. Jak wcześniej trochę nie za bardzo rozumiałem, dlaczego tak bardzo mu na tym zależy, tak teraz sam nie mogę się tego doczekać. Wiem, że to piękny czas, który będziemy mogli świętować we dwoje.
Przed powrotem do domu, tak jak mój panicz obiecał, dotarliśmy do miasta, odbierając nasze piękne obrączki i stroje, które idealnie pasowały, jak miło mieć na sobie coś, tak eleganckiego, a jednocześnie, tak przyjemnego, stroje były po prostu idealnie.
- I jak się w nim czujesz? - Daisuke przyglądając mi się uważnie, czekał na moją opinię, podziwiając to, co miał przed oczami.
- Bardzo dobrze, materiał jest przyjemny w dotyku, leży doskonale ukazując wszystko to, co ukazać ma i ten kolor, nie powinno być mi w tym stroju gorąco - Stwierdziłem, uśmiechając się do niego szeroko, naprawdę zachwycony tym strojem, co prawda biel pasuje bardziej do panny młodej, ale czy w tej sytuacji ktoś by mnie do niej porównał? Raczej nie, tym bardziej że to ślub dwóch mężczyzn, a nie kobiety i mężczyzny.
- Znakomicie - Mój panicz zamienił jeszcze kilka zdań z mężczyzną, opłacając gotowe już stroje, które mogliśmy zabrać do rezydencji, kończąc te przygody.
- Jak dobrze tu wrócić - Zadowolony oporządziłem klacz, zamykając w boksie.
Mój panicz spojrzał na mnie, uśmiechając się łagodnie, pozwalając mi podziwiać swoją piękną uśmiechniętą buzię.
- Wyglądasz pięknie, gdy się uśmiechasz - Stwierdziłem, podchodząc do mojego panicza, kładąc dłonie na jego biodrach.
Daisuke cicho się zaśmiał, kręcąc głową.
- A gdy się nie uśmiecham to już nie? -
- Oczywiście wiedziałem, że się ze mną drażni i to mi się bardzo podobało, szkoda tylko, że nic z tego przyjemnego nie wyniknie.
- A gdy się nie uśmiechasz, wyglądasz równie pięknie, ale z uśmiechem, oj z uśmiechem to dopiero ci do twarzy - Stwierdziłem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.

<Paniczu? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 W pierwszym odruchu odsunąłem Lailah, przyjmując na siebie pierwszy, najgorszy cios pełen wściekłości. Nie mogłem także pozwolić, by coś się stało serafinom, które miały na moją prośbę mnie zabić. Mikleo nie da rady, wiedziałem o tym, podobnie jak inni. A na Lailah zawsze mogłem polegać, nawet w najcięższych chwilach, i doskonale wiedziała, że to jest jedyny dobry pomysł. Może i kocham Mikleo, teraz im pomagam, ale były dni, w których traciłem sam siebie i bardziej niż Soreyem byłem Amonem, zwłaszcza, kiedy byłem na wykończeniu, a Abaddon podjudzał mnie, bym go dalej atakował. Boję się, że w końcu całkowicie się zatracę, dlatego lepiej, aby mnie zneutralizowali, zanim zacznę robić innym krzywdę, zwłaszcza Mikleo. Nie chcę, by moja ukochana Owieczka zobaczyła we mnie potwora. 
Przez cały ten czas starałem się przyjmować na siebie wszystkie ciosy, doskonale wiedząc, jak atakuje, i czego się spodziewać. Byłem tak obiecujący na szkoleniu, że chciał ze mnie zrobić jego prawą rękę, dlatego wyciągnął we mnie wszystko, co najlepsze, pokazując przy tym swoje sztuczki. Tylko, że wtedy używał zwykłej broni. Zwykła broń demona zabić nie może. Rana zadana taką bronią nie jest śmiertelna, a teraz oczywiście Abaddon używał swojej broni, wielkiego młota bojowego, nasyconego wściekłością i mocą, każde uderzenie mogło skończyć się nie tyle co bardzo poważnymi obrażeniami, a nawet i śmiercią, jeżeli dobrze trafi. Zresztą, nie tylko młot mógł być dla nas zgubny, ale trzeba bo uważać na jego umiejętności magiczne. 
Postawiłem na męczenie go, korzystając z tego, że wymachiwanie tymże młotem było dosyć męczące, nawet dla demona, tnąc go przy każdej możliwej okazji. Starałem się go także zmusić do odsłonięcia najsłabszych punktów, w której mogły uderzyć anioły. Byłem w ciągłym ruchu, najbliżej Abaddona i narażony na podpalenia z jego strony, i ja w końcu stawałem się coraz bardziej zmęczony. A jak oczywiście byłem zmęczony, byłem mniej czujny, łatwiej było o mój błąd, a Abaddon to oczywiście zauważył i w pewnym udało mu się mnie trafić młotem wprost w klatkę piersiową. Pomijając strzaskane żebra, uderzenie to było na tyle silne, że przebiłem kilka ścian, nim w końcu się zatrzymałem. Ból był niewyobrażalny, nie tylko klatka piersiowa mnie bolała, ale i całe ciało. Oraz głowa. Miałem wrażenie, że na chwilę straciłem przytomność. Odzyskałem ją dopiero, kiedy poczułem palce zaciskające się na mojej szyi, Abaddon uniósł mnie na wysokość swojej twarzy. Widziałem, że i on był na wykończeniu. Jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę, gdyby uderzyli w niego wszyscy razem... 
Ostatkiem sił wyciągnąłem ręce w stronę jego twarzy, do oczu, by móc w końcu wsadzić w nie kciuki i uwolnić moc ognia, która jeszcze we mnie została. Abaddon, krzycząc z bólu, wypuścił mnie, a do nozdrzy nas wszystkich dotarł swąd spalonego ciała. Został oślepiony, oby to wykorzystali, bo ja już się do niczego nie nadaję. Splunąłem krwią czując powoli, jak siły mnie wszelkie opuszczają. Lailah nie będzie miała wielu problemów, kiedy będzie mnie dobijała, bo aktualnie tylko do tego się nadawałem. To nawet lepiej, bo może moja bardziej demoniczna strona mogłaby się zacząć bronić... szkoda tylko, że nie zdążę się pożegnać z Mikleo. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

 To było naprawdę bardzo miłe ze strony Haru, że będzie się starał. Może i mu ufam, ale jednak człowiek je oczami, i jak widzę coś ładnego, to jakoś tak chętniej je. Oczywiście, teraz znających jego umiejętności, to nie miałem się o co obawiać, ale i tak kiedy mi takie piękne śniadanie przygotował... no nie powiem, miło mi się zrobiło, kiedy to ujrzałem. W końcu, ja zawsze staram się dla niego robić wszystko, co najlepsze, i miło by było, gdyby i on robił to samo. Nie mówię, że się nie stara, przygotowując dla mnie posiłki, ale mógłby starać się bardziej właśnie takim układaniem różnych części posiłku. Na szczęście od teraz i o to będzie się starać. 
– Niezmiernie mi z tego powodu miło – powiedziałem, popijając kawę, w którą również go regularnie zaopatrywałem, dzięki czemu miałem teraz możliwość. Picia tego cudownego napoju bogów, a nie jakiejś herbaty, chociaż ta herbata ostatnia nie była najgorsza. Była najlepsza spośród najgorszych. – Odbierzemy dziś nasze obrączki, oraz stroje. Powinny być już gotowe. 
– Zobaczymy nasze obrączki? – odezwał się podekscytowany, a oczami wyobraźni już widziałem, jak jego ogon nerda wesoło. 
– No, tak. Ale zmartwić cię muszę, są to takie zwyczajne obrączki z białego złota. Nic niezwykłego – wyznałem, wzruszając ramionami. Gładka, piękna, klasyczna obrączka. Kiedyś nawet zastanawiałem się przez chwilę, czy nie dać się tam jakiegoś grawera, ale po dłuższym zastanowieniu stwierdziłem, że lepiej to odpuścić. Nie za bardzo miałem pojęcia, co takiego tam umieścić, by nie brzmiało za bardzo trywialnie i żenująco. 
– Nieważne, że są zwykłe, ważne, że nasze. I się doczekać nie mogę, aż je zobaczę – wyznał, uśmiechając się jeszcze szerzej. 
– A więc nie interesuje cię, jak wyszedł strój? – spytałem, delikatnie marszcząc brwi. Jak na mój gust nie był on zły. Bez tych wszystkich bufiastych rękawów i fałd, czego przecież nie znosi, tak więc strój mojego narzeczonego był całkiem prosty, biały, ze złotym haftem. Do tego dodałbym mu może trochę biżuterii, czy jakieś łańcuszki, czy może broszkę, i będzie pan młody, jak się patrzy. 
– No cóż, interesuje, owszem, no ale i tak najbardziej nie mogę doczekać obrazek – wyznał, dalej szczerząc się szeroko. 
– No dobrze, zobaczysz dzisiaj. Ale wpierw musisz pozbierać swoje rzeczy ze sznurka – poprosiłem, nie mogąc pozwolić na to, by pozostawił tu swoje rzeczy. 
– Oczywiście, zrobię to, i pozmywam, i możemy iść – obiecał, po czym ucałował mnie w czoło i zabrał naczynia. 
Cóż, on ogarniał rzeczy, a ja mogłem ogarnąć resztę swojego ciała i się ubrać. Wychodziłem w końcu do ludzi, a więc musiałem wyglądać bardzo dobrze, co ciężko uczynić, jeżeli zakłada się tylko i wyłącznie ubrania luźne. Zdecydowanie bardziej przepadałem za ubraniami idealnie pasują do ciała, albo gorsetami. Oj, gorsety uwielbiałem, były przecudowne, idealnie podkreślały wszystko to, co najlepsze w mojej sylwetce, i jeszcze wyszczuplały, no i cudownie wyglądały. Czułem jednak, że z takimi wynalazkami muszę poczekać, dopóki moje żebra się nie zrosną. Zresztą, czarny gorset będę zakładał na ślubie. Haru na pewno będzie zachwycony, kiedy będzie dochodziło do ściągania stroju. A do tej pory muszę jakoś tworzyć stylizacje z luźnych, nie do końca ładnych koszul. 

<Piesku? c:>

czwartek, 27 czerwca 2024

Od Mikleo CD Soreya

To mi nie pomagało, wręcz przeciwnie czułem się jeszcze gorzej, nie chciałem, aby mnie opuszczał, nie chciałem znów zostać sam, jeśli to zrobi, odbiorę sobie życie, może to podłe, ale nie jestem w stanie już bez niego żyć, czy członek, anioł lub demon nie ma to dla mnie znaczenia, zakochałem się w nim i już nigdy nie pokocham nikogo, anioły zakochują się tylko raz w życiu, a gdy ich połówka odchodzi z tego świata, pozostają już na zawsze same, pogrążone w żałobie w ostateczności odbierając sobie życie. I mnie będzie to czekało, jeśli znów mnie opuści, jeśli znów zobaczę, że umiera na moich oczach, nigdy się z tym nie pogodzę.
- Sorey nie patrzę na ciebie z obrzydzeniem, patrzę z przerażeniem. Wiedząc, co zrobiłeś, nie przeszkadza mi twój wygląd, nigdy nie miał dla mnie znaczenia, to twoja dobroć, radość i szlachetne serce mnie do ciebie przyciągało, teraz jest tak samo. Mimo że jesteś demonem, wciąż jesteś moim kiedyś przyjacielem a teraz mężem, w ciąży masz w sercu dobro, chcesz dla nas jak najlepiej, a to oznaka dobra i miłości, masz piękne serce, mimo że już tego nie widzisz, z wyglądu może i stałeś się demonem, ale tam w środku dalej jesteś tym samym głupiutkim mężczyzną, którego kocham, nie chcę zostać sam, już za długo kazano mi być samotnym, za dużo tu wycierpiałem, bez ciebie to miejsce nie będzie miało już sensu, nie chcę tu żyć sam - Wytłumaczyłem, mając nadzieję, że i on mnie zrozumie, potrzebuje go, niech to w końcu zrozumie.
Sorey westchnął cicho, głaszcząc mnie po głowie.
- Już nie płacz owieczko, nie mamy na to czasu, Abbadon chce, abym przyprowadził mu Lailah, muszę z nią porozmawiać - Ucałował mnie w czoło, odsuwając delikatnie od siebie, ruszając w stronę pani jeziora, z którą chciał porozmawiać.
Nie uczestniczyłem, w tej rozmowie czekając na rozwój sytuacji, nie miałem pojęcia jak mam z nim rozmawiać, jak przekonać do swoich słów, wiedziałem tylko jedno, ja go nie zabije i reszta też tego nie zrobi..
Lailah z resztą opuściła dom z poważną miną.
- Ruszamy do opuszczonego domu, będę przynętą, wy trzymajcie się z daleka, w odpowiednim momencie pojawicie się, aby pomóc nam pokonać Abbadona - Objaśniła, nie czekając na żadne odpowiedzi, ruszając w drogę, tuż za moim mężem każąc nam poczekać, nim ruszymy za nimi.
Bez słowa ruszyłem w drogę, wciąż nie dopuszczając do siebie myśli zabicia Soreya, on jest szalony, jeśli myśli, że tak szybko pozwolę mu odejść.
Podczas podróży nikt nie przetrwał, chociaż na chwilę ciszy stresując się nadchodzącym spotkaniem z demonem.
Nie wiele byliśmy w stanie usłyszeć ani wywnioskować z tego, co działa się w tym okropnym opuszczonym domku aż do chwili wezwania nas przez Lailah i spotkania z demonem.
- Mogłem się tego spodziewać - Syknął zły Abbadon, gdy tylko nas dostrzegł. - Zdradziłeś mnie i tego pożałujesz - Mężczyzna rzucił się na Soreya, a my nie mogąc na to patrzeć, dołączyliśmy do walki, która była długa i męcząca. Abbadon to silny przeciwnik i nie łatwo było go pokonać zapewne, gdybym nie przemiana Soreya naprawdę byśmy sobie nie poradzili jak dobrze, że tu był nawet w tak innej dla mnie postaci.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

 Z powodu wczesnych treningów nauczyłem się wczesnego wstawania, które nawet przestało mi już przeszkadzać, a że mój narzeczony jeszcze spał postanowiłem dać mu spokój, zajmując się sobą, na początku zajęcie się swoją higieną a później ubraniem dopiero wtedy mogąc opuścić sypialnię, aby zrobić coś pożytecznego jak na przykład śniadanie dla naszej dwójki i kawa, ona była podstawą rozpoczęcia każdego nowego dnia.
Na śniadanie miałem jeden pomysł, za który mogłem podziękować wujkowi, przynajmniej coś mi podrzucił poza bólem, zmęczeniem i siniakami.
Szakszuka to będzie idealne śniadanie dla mojego panicza, od zwykły posiłek z jajek, papryki, cebuli i chili plus dodatki dla aromatu smakowego. Podejrzewam, że tego raczej nie jadł, a jeśli jadł, to spróbuję jeszcze mojego wykonania.
Sam posiłek w przygotowaniu ani nie był ciężko, ani nie zabierał zbyt wiele czasu, maksymalnie dwadzieścia pięć minut, chociaż mi zajęło trochę więcej, a to dlatego, że bardzo chciałem, aby wyglądało to ładnie, bo skoro mój panicz już zwrócił mi wczoraj uwagę na wygląd potrawy, to tym razem zrobię wszystko, aby wyglądało naprawdę ładnie. Oczywiście na tyle ładnie na ile tylko mnie było stać.
Ładnie przygotowane posiłki postawiłem na tacy wraz z pyszną kawą, ruszając z moim małym arcydziełem do sypialni.
- Dzień dobry - Przywitałem się z moim paniczem, który oczywiście już nie spał, ja to nawet bym się zdziwił, gdyby właśnie jeszcze spać, to poranny ptaszek a tacy jak on zbyt długo nie śpią, nawet jak mają taką ochotę lub możliwość. - Jak się spało? - Dopytałem, podchodząc do niego z tacą pełną pyszności.
- Dzień dobry, całkiem dobrze. Ależ ładnie pachnie co to takiego? - Od razu zerknął do miseczek, biorąc w swoje drobniutkie dłonie gorącą kawę.
- Szakszuka - Odpowiedziałem, od razu dostrzegając jego zaskoczenie, które mnie zaciekawiło, jest zaskoczony, bo tego nie jadł czy raczej jest zaskoczony, bo nie spodziewał się po mnie czegoś takiego? Zapewne zaraz się dowiem.
- Co? A co to takiego jest? Wygląda bardzo ładnie, postarałeś się - A więc jednak nie jadł, to nawet lepiej zaskoczę go i kto wie, może zasmakuje mu na tyle a żeby jeść to częściej, no i pochwalił wygląd, ja to jednak potrafię zaskoczyć i o dziwo to nawet pozytywnie, bardzo mi z tego powodu jest miło.
- Wiesz, jak spróbujesz, to się zapewne dowiesz co, to takiego, mogę ci tylko zdradzić, że jest odrobinkę pikantne, spokojnie tylko dla dodatnia aromatu smakowego - Wytłumaczyłem, musząc go trochę uspokoić. - I tak jak zauważyłeś, bardzo się starałem, aby posiłek nie tylko smakował fantastycznie, ale aby wyglądał ładnie, może dzięki temu będzie ci smakowało jeszcze lepiej, o ile wygląd potrawy ma jakieś znaczenie - Wytłumaczyłem, nie do końca rozumiejąc czemu ma dla niego takiego znaczenie.
- To zależy od okazji, czasem ma jak na przykład na ślubie, aby zachęcić gości do jedzenia, a czasem nie ma, gdy na przykład gotujesz dla mnie, w końcu ja wiem, że twoje potrawy są zawsze bardzo dobre - Jak ja lubiłem, gdy mnie chwalił, mógł tak robić cały czas no i trochę już zrozumiałem, o co mu chodzi, wygląd zachęca do jedzenia< a więc będę się starał, aby nawet wyglądem zachęcić go do moich posiłków.
- Rozumiem, od dziś będę dokładał wszelkich starań, aby moje posiłki nie były tylko dobre, ale i ładnie wyglądały - Obiecałem, podając mu miseczkę z oby pysznym dla niego jedzeniem.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Słysząc jego słowa, uśmiechnąłem się delikatnie. To było urocze, ale doskonale wiedziałem, że nie da sobie ze mną rady. Że mój widok będzie go bolał. Już boli. A ja się już z tą myślą pogodziłem. Nie to, że chcę umierać, bo wcale nie chcę, ale to jest najrozsądniejszy wybór. Za cenę mojego wiecznego potępienia, i życie jednej kobiety, uratowaliśmy dziesiątki, jak nie serki innych dlatego, że musiał zmarnować rok swojego życia na szkolenie mnie. Jak za to, że i ludzie w większości żyją, i moja rodzina będzie bezpieczna, uważam to za całkiem dobry układ. Widzę, że oni dalej tego nie rozumieją, ale nie muszą. Teraz najważniejsze jest to, by go pokonać. Ze mną, upadłym aniołem, powinni sobie dać radę. 
– Dasz sobie beze mnie radę, Miki. Jesteś silny. Silniejszy, niż uważasz. W ogólnie mnie do niczego nie potrzebujesz, a ja cieszę się, że mogłem się do czegoś dobrego przysłużyć – wyznałem, nie przestając się w niego wpatrywać. Oby ten, kto będzie się nim opiekował po mnie, również robił dla niego wszystko, tak samo, jak ja, ponieważ taki cudowny anioł zasługuje na wszystko, co najlepsze. 
– Czegoś dobrego? Sorey, zabiłeś niewinnego człowieka, jak to może być dobre? – spytał, chyba przerażony moim rozumowaniem. 
– Gdybym jej nie zabił, i tak by zginęła. I ty także. I mnóstwo innych osób. Potrzebowaliście broni, i to ja tą bronią jestem. Rok temu byśmy go nie powstrzymali, i dobrze o tym wiesz. Dzieci straciłyby wtedy oboje rodziców, a być może nawet życie, jeżeli dotarłby do azylu. A w końcu by dotarł. To, co uczyniłem, jest moralnie złe, ale przysłuży się to większemu dobru, i temu żadne z nas nie może zaprzeczyć – powiedziałem trochę bardziej stanowczo, mając już odrobinkę dosyć powtarzania w kółko tego samego. 
Mikleo patrzył na mnie przez chwilę, w jego oczach pojawiły się łzy, i nim się zorientowałem, mocno się do mnie przytulił, cicho szlochając. Informacja na temat mojej śmierci na pewno go mocno zszokowała, ale przetrwa to. Jest silny. Chyba jest najsilniejszym aniołem, jakiego kiedykolwiek poznałem. Nie miałem dużo czasu na to, by poznawać inne anioły, ale jestem pewien swoich przekonań. Odwzajemniłem ten uścisk ostrożnie, uważając na swoją siłę, ukryłem go pod skrzydłami, o zacząłem delikatnie gładzić go po plecach bardzo chcąc, by już przestał płakać. To strasznie przygnębiający dźwięk dla moich uszu. 
– Obiecałem, że uratuję ciebie oraz dzieci, i to zrobię. I pomimo tego, kim się stałem, dalej was kocham – powiedziałem cicho, nie przestając gładzić jego pleców z nadzieją, że mimo wszystko mój dotyk nie sprawia mu żadnego bólu, nie wywołuje obrzydzenia, bo jego wcześniejsze spojrzenie mówiło mi naprawdę wiele, i to nie do końca przyjemne rzeczy. 
– Dlatego musisz ze mną zostać. Potrzebuję cię – wychlipiał, nie potrafiąc się uspokoić. 
– Nie potrzebujesz mnie. Jesteś silny, Miki. I bardzo proszę, uwierz w to. Poza tym, nie byłbyś w stanie ze mną żyć. Nie możesz na mnie patrzeć bez obrzydzenia, i nie winię cię za to. Naprawdę paskudny jestem. Chociaż, to ma jakieś plusy, bo przy mnie wyglądasz jeszcze piękniej – odpowiedziałem, mając nadzieję, że go to choć odrobinę na duchu podniesie. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

 Uśmiechnąłem się delikatnie na słowa mojego narzeczonego. Lubiłem to słyszeć. I to bardzo lubiłem to słyszeć. Nie słyszałem tego przez całe swoje życie, najwyższa pora więc nadrobić zaległości. Cóż, pewnie gdyby nie Haru, to w ogóle nie miałbym jak tego nadrobić. I pomyśleć, że to zaczęło się od tego, że po prostu zachciało mi się z nim drażnić. Ale też przyznać muszę, że gdyby tak się zabawnie nie denerwował, no to nie miałbym powodu, by go drażnić. 
– I ja ciebie także – powiedziałem, po czym nachyliłem się, by go pocałować w czubek głowy. 
– Twoje serce bardzo przyjemnie bije – wymamrotał, jakby tak trochę przez sen. Naprawdę był padnięty. Mój biedny piesek, chociaż też przyznać muszę, nawet mu zazdrościłem. Też chciałbym już zacząć trenować. Trenować bardzo lubię, jest to oczyszczające i przyjemne, to po pierwsze, a po drugie, pozwala posiadać wspaniałą sylwetkę. A moja sylwetka wspaniała nie jest. Może i dalej moje ciało było smukłe, ale te wszystkie zarysy mięśni już nie były tak dobrze widoczne. Dobrze, że chociaż tę smukłość zachowałem i za bardzo nie przytyłem, nie będę czuł się aż tak źle, kiedy już dojdzie do nocy poślubnej i będę musiał zdjąć z siebie ubrania, ukazując przed nim swoje ciało. 
– Bije jak każde zdrowe serce – stwierdziłem, nie widząc w tym niczego niezwykłego. Ot, serce jak serce. Nie wiem, czy w pokoju pełnym ludzi posługując się jedynie słuchem byłby w stanie stwierdzić, który z nich to ja. 
– Twoje bije niezwykle – stwierdził, na co westchnąłem cicho. 
– Jeśli tylko tak twierdzisz – przyznałem, nie chcąc się z nim kłócić. I tak nie miałoby to sensu, bo już tak właściwie spał. Jak będziemy w rezydencji też raczej za bardzo sobie nie wypocznie, bo ja już dopilnuję, by mi pomagał. Jest silny i sprawny fizycznie, a dla takiego zawsze się znajdzie prace. 
Nie byłem za bardzo śpiący, wcześniej trochę się zdrzemnąłem, dlatego zdecydowałem się dokończyć rozdział książki, bawiąc się jednocześnie kosmykami Haru, który wydawał się tym zupełnie nie przejmować. Dobrze, że sobie wcześniej podłożyłem pod plecy i kark poduszki, bo inaczej ta noc na siedząco mogłaby być dla mnie ciężka. A tak, nawet powinno być dobrze. Jeżeli nie, to narzekać nie będę, by w Haru nie wywołać żadnych wyrzutów sumienia. O to akurat gniewać się nie będę. 
Rano, wbrew pozorom, wstałem drugi, i Haru nigdzie nie było, nawet w łazience. Możliwe, że już przygotowywał śniadanie, a to nawet dobrze, bo z chęcią bym coś zjadł. Decydując się jeszcze zostać w piżamie, która z jakiegoś powodu podobała się Haru, umyłem tylko twarz i wróciłem do pokoju. Niech sobie jeszcze popatrzy, skoro czerpie z tego taką przyjemność, chociaż trochę tego nie rozumiałem. Ot, zwyczajna piżama, w jakiej zwykłem spać, kiedy jest lato i nie miałem faceta, któremu to regularnie pozbierałem koszule do spania. Ładny strój to ja mu dopiero mogę ubrać, jeśli będzie miał taką ochotę. Ale na to jeszcze sobie będzie musiał poczekać, czasem moje żebra narzekają od zwykłych skłonów, więc co to by było podczas seksu? A gdyby te wszystkie tygodnie się teraz zaprzepaściły, to bym się tak trochę zdenerwował. 

<Piesku? c:>

środa, 26 czerwca 2024

Od Mikleo CD Soreya

W tej chwili naprawdę nie miałem pojęcia co mam myśleć i jak go traktować, czy to w ogóle był jeszcze mój mąż? Osoba, którą kochałem? Nie wyglądał już jak on, ale ja wciąż miałem nadzieję, że w środku jest tym samym głupkowatym mężczyzną.
- Sorey popełniłeś błąd, oddaliłeś się od Boga, stając się jednym z potworów, które chcą krzywdzić ludzi i istoty takie jak my. Jak chcesz nam pomóc? - Lailah mimo szoku zwróciła się do Soreya..
- Będę tym który go osłabi ale to wy będziecie musieli mi pomóc, aby go zabić, nie będę w stanie uczynić tego sam. Mimo, że bardzo bym chciał - Wyjaśnił, zaskakując każdego tu obecnego.
- Chwileczkę czy ty chcesz mi powiedzieć, że stałeś się demonem tylko po to, aby po roku nieobecności zabić tego dupka z naszą pomocą, to był twój plan? - Gdy tak wszystko złożyłem sobie do jednej kupy, poczułem złość jeszcze większą niż poprzednio. Ten pomysł był beznadziejny, zabił kobietę, niewinną kobietę tylko dlatego, że wpadł na tak debilny plan? Co za kretyn.
- Tak, potrzebuję waszej pomocy, a potem.. - Tu przerwał, patrząc prosto w moje oczy.
- A co potem? - Lailah po raz kolejny przejęła pałeczkę, podchodząc do niego bardzo ale to bardzo ostrożnie.
- Potem, jeśli wszystko się uda, będziecie musieli mnie zabić, abym nie był zagrożeniem dla was i dla ludzkości - Wyjaśnił, kolejny raz wprawiając mnie w osłupienie, co on w ogóle opowiada? A co z naszymi dziećmi? Co ze mną? Jak mamy bez niego żyć? Jak mam wytłumaczyć dzieciom, że ich tata nie żyje? Dlaczego on mówi takie rzeczy?
Lailah od razu spojrzała na mnie, kiwając łagodnie głową, wysyłając sygnał dwóm pozostałym serafinom, pozwalając nam zostać na chwilę tylko we dwoje.
Sorey ponownie spojrzał na mnie tymi swoimi przerażającymi oczami, w których nie widziałem już miłości, tak naprawdę nie wiedząc, czy on jeszcze mnie kocha. Czy demony potrafią kochać? Czy potrafią czuć coś więcej niż tylko chęć niesienia śmierci? Nie mam pojęcia, co w tej chwili powinienem zrobić i co powinienem myśleć.
- Miki ja wiem, że to wszystko jest dla ciebie bardzo trudne, dla mnie ta decyzja też nie była prosta ale zrobiłem to wszystko dla ciebie bo cię kocham i chcę, abyś był bezpieczny za wszelką cenę - W milczeniu obserwowałem go, analizując w głowie jego wygląd i jego słowa wypowiedziane chwilę wcześniej.
- Ty naprawdę myślisz, że ja będę w stanie cię zabić? - Zapytałem, mimo że nie wyglądał już tak mój mąż i nie zachowywał się jak on, chciałem, aby wrócił do mnie, do dzieci i do domu, nie będę w stanie, a nawet nie chcę go krzywdzić. Jestem na niego zły i to bardzo ale to nie oznacza, że mu nie wybacza i że nie będę potrafił żyć z nim w szczęściu, nawet mimo jego demonicznych cech.
- Będziesz musiał - Gdy to mówił, uśmiechał się, trochę tak jakby ta cała sytuacja wcale go nie dotyczyła.
- Nie Sorey, nie mogę, nie chcę i tego nie zrobię. Chcę, abyś był ze mną, nawet taki, nieważne jest dla mnie jak wyglądasz i jakiej rasy jesteś, najważniejszy jest to, abyś przy mnie był i nie zostawił już nigdy więcej, nie chcę bez ciebie żyć, a jeśli odejdziesz z tego świata, już nic nie będzie mnie tu trzymało - Mówiłem szczerze, nie dam rady, kolejny raz patrzeć na to, jak umiera. Wiedząc, że już nigdy do mnie nie wróci, dzieci sobie poradzą bez nas ale ja nie dam już rady bez niego, jeśli znów mnie opuści, zniknę z ziemi i już nigdy nie wrócę.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

 Czy mi się to podobało? Oj podobało się i to bardzo, takiego go jeszcze nie widziałem, aż miałbym ochotę go skosztować, poczuć jego bliskość i zobaczyć bez tego cudownego stroju.
Gdyby tylko nie jego żebra moglibyśmy inaczej wykorzystać ten cudowny czas sam na sam.
- Oj podoba mi się i to bardzo - Przyznałem, przyglądając mu się z uwagą, co widocznie spodobało się mojemu narzeczonemu.
- Bardzo mnie to cieszy, o to mi chodziło - Zadowolony chwycił moją koszulkę, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, co chętnie odwzajemniłem, kładąc dłonie na jego biodrach, ciesząc się tą chwilą.
- No już, pora zabrać się do sprzątania - Popędził mnie, szybko dając mi do zrozumienia co w tej chwili mam uczynić.
Posłusznie zabrałem się do pracy, musząc wyprać wszystkie spocone ubrania, które zawiesiłem ładnie na sznurach, mogąc wrócić do narzeczonego, który leżał w łóżku, czekając na mój powrót.
- Gotowe - Zadowolony mogłem teraz skupić się tylko na jednym, a tym kimś był mój ukochany panicz, z którym chce spędzić resztę swoich dni.
- Od razu lepiej - Stwierdził, mogąc zrelaksować się w czystym pokoju, na co i ja miałem bardzo ochotę, mając nadzieję, że dziś to już koniec sprzątania i co najważniejsze treningów. Oj jak piękne byłoby życie, gdyby tak się stało.
Marząc tylko o czasie spędzonym z ukochanym, ruszyłem w jego stronę i jak na zawołanie słysząc pukanie do drzwi.
Od razu skrzywiłem się, ruszając w ich stronę, otwierając je z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy.
- Cieszę się, że jesteś gotowy i zadowolony, za dziesięć minut widzę cię w sali treningowej - Nim zdążyłem coś powiedzieć, mężczyzna odszedł, irytując mnie jeszcze bardziej.
- Dupek - Burknąłem, zamykając za sobą drzwi. - Przepraszam, muszę iść jeszcze dziś potrenować, postaram się wrócić, najszybciej jak się tylko da - Obiecałem, podchodząc do ukochanego, całując jego usta, nim opuściłem sypialnie, ruszając do sali gdzie czekała mnie praca i rozmowa z moim wujem.

Trening tak zwykle miał na celu mnie wykończyć, bo jakby też inaczej, lubi patrzeć na mnie takiego słabszego po treningu i ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.
Zmęczony wróciłem do sypialni, naprawdę nie mając już na nic sił.
- Mam dobrą wiadomość, mogę wrócić jutro do domu - Bez entuzjazmu zamknąłem za sobą drzwi.
- I mówisz to bezchociaż odrobiny entuzjazmu - Zauważył, podnosząc się do siadu, wyglądając na troszeczkę tym obrażonego.
- Przepraszam, jestem trochę zmęczony, mimo to bardzo się cieszę - Przyznałem, biorąc głęboki wdech, znów szeroko uśmiechając się do ukochanego.
- Widzę, idź się umyj, a później do mnie wróć - Na jego prośbę kiwnąłem posłusznie głową, robiąc to, o co mnie poprosił, wracając do niego czysty i pachnący mogąc się do niego przytulić, mrucząc pod nosem.
- Lepiej po kąpieli? - Od razu zaczął mnie delikatnie głaskać po głowie, ależ to było przyjemne.
- Zdecydowanie, a to dlatego, że mogę się do ciebie przytulić - Przyznałem, delikatnie kładąc dłoń na jego biodrach. - Kocham cię - Wypaliłem, oczywiście bardzo chcąc, aby to usłyszał, bo właśnie to było dla mnie najważniejsze.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Nie rozumiałem, dlaczego Mikleo gniewa się na mnie dlatego, że go opuściłem. Przecież mu mówiłem, że muszę odejść. I mówiłem mu, że ma przekazać moje słowa innym. A sądząc po ich minach, byli tacy trochę przerażeni. Nieufni. W sumie, nawet ich rozumiałem, z Soreya nie zostało już chyba nic. Może trochę twarz. Nawet moje imię, prawdziwe imię, brzmi inaczej, ale pozwolę mu nazywać mnie Soreyem. Moje istnienie to kwestia kilku następnych godzin, dlatego chcę, by zapamiętał mnie jako Soreya, a nie Amona, demona zemsty. Ja dalej nie lubię tak o sobie myśleć, pomimo tego, że Abaddon zwracał się do mnie nowym imieniem, uparcie trzymałem się Soreya. A to tylko dlatego, że myślałem o Mikleo. 
– Mówiłem ci, że muszę odejść. I też mówiłem ci, że wrócę – dalej mówiłem łagodnie, bardzo chcąc go przytulić. Nie widziałem go przez tyle dni, tygodni, miesięcy... ale dalej wygląda cudownie. Przepięknie. A ja, jaki paskudny, bluźnierczy, cały w bliznach... ależ ja dla niego muszę być obrzydliwy. Może dlatego jego cudne tęczówki były pełne nie do końca pozytywnych emocji? Cóż, długo nie będzie się musiał na mnie patrzeć. Jeszcze tylko kilka godzin, i nie będzie musiał tak na mnie patrzeć – Pięknie wyglądasz. Wyzdrowiałeś już? Kiedy ostatnim razem cię widziałem, wyglądałeś strasznie. Przepraszam, że cię wtedy zostawiłem, ale musiałem. Inaczej by cię zabił – dodałem, uśmiechając się jeszcze szerzej, gdyż bardzo podobał mi się widok, jaki miałem przed oczami. Wyglądał pięknie, ale wyglądał też na zmęczonego. Wyprutego z nadziei. I może nawet trochę... wściekłego? Ale za co był wściekły? Przecież tu jestem. Wróciłem. Dokładnie tak, jak obiecałem. 
Mikleo podszedł bliżej mnie. I już myślałem, że się do mnie przytuli, a ja przytulę się do niego, i w końcu poczuję jego cudowną, mięciutką i chłodną skórę pod opuszkami palców, ale taki przyjemny scenariusz się nie wydarzył. Mikleo uderzył mnie otwartą dłonią w policzek. Chyba mocno, bo po wszystkim zaczął ją rozmasowywać, no ale ja tam żadnego bólu nie poczułem. Przez ostatni rok Abaddon mnie na niego uodpornił. Ten trening wzmocnił mnie na tyle, że w ogóle nie czuję bólu. Moja skóra była cięta i przypalana, części ciała miażdżone i przebijane, a kości nie raz łamane. Takie uderzenie to dla mnie nic. Gdybym nie widział, co robi Mikleo, nie powiedziałbym, że mnie uderzył. A jednak to zrobił. Czyli dalej nie rozumie mojego poświęcenia... ale zrozumie, kiedy już wykonam swoje zadanie. Wtedy będzie za późno na nadrabianie tego całego roku, ale może mi wybaczy. Tak jak ja teraz wybaczę jemu w tym momencie. 
– Domyślam się, że teraz uważasz, że cię zdradziłem. I może mnie nawet nienawidzisz. Ale rozumiem to. Nie mam co tego za złe. Kocham cię – powiedziałem, łagodnie się do niego uśmiechając. – Obiecałem wam, że będę narzędziem, które wam się przyda do pokonania go. I oto jestem – tym razem zwróciłem się do reszty, patrząc na nich z nadzieją. Może i nie przypominam dawnego siebie, ale to dalej ja. Pamiętam, kim jestem, pamiętam, po co żyję, i jaki jest mój cel, czyli zemsta na Abaddonie za to, że skrzywdził mojego męża. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

 Oczywiście, że było miło zjeść znów razem obiad. Ogólnie miło było znów być razem, nawet w tej nie do końca uporządkowanej sypialni. Taki bałagan naprawdę kłuł mnie w oczy. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem znajdowałem się w takim nie do końca uporządkowanym miejscu. Brudno tu raczej nie było, gdyż kiedy tu ostatnim razem byłem, Haru nieco tu posprzątał, ale te porozrzucane ubrania, które ewidentnie się nadawały do prania, i nieład trochę mnie irytowały. Rozumiem chwilowy nieporządek, porozrzucane ubrania na chwilę przed seksem, ale to? To jednak trochę taka przesada była. 
– Byłoby jeszcze milej, gdyby było tu posprzątane – powiedziałem trochę uszczypliwie, nie mogąc tego znieść. 
– Zaraz zjemy, to wszystko to posprzątam – obiecał, uśmiechając się przepraszająco. – Naprawdę nie miałem czasu. I siły. 
– A na przygotowywanie posiłków i ich spożywanie miałeś czas? – spytałem, zerkając na niego, ale nie na długo. Już i tak wiele wyczytał z mojej twarzy, i to jeszcze coś, czego nie chciałem, by dojrzał. Ślub jest czymś, za co w większej mierze odpowiadam ja, i na moich barkach spoczywa to, by był on idealny. A Haru mi pomoże w dekoracjach i przygotowywaniu menu. Gdybym miał to wszystko sam na głowie, nie wiem, jakbym sobie z tym wszystkim poradził. 
– Na szczęście tak, i to był jedyny czas, kiedy miałem wolne. Ledwo zjadłem, a już się wuj pojawiał i wyciągał mnie na trening – wyjaśnił. 
– Chwilę mnie nie ma i ty już zaczynasz żyć w brudzie i dawać sobie wejść na głowę – mruknąłem, kręcąc z niedowierzaniem głową. 
– Co ja ci poradzę, bez ciebie nie potrafię żyć – wyznał, szczerząc się głupkowato. – Smakowało? – dopytał, zabierając ode mnie pusty już talerz. 
– Tak. Ale skoro chcesz pomóc w przygotowywaniu dań, musisz popracować nad wyglądem. Na weselu wszystko musi ładnie wyglądać – odpowiedziałem, dopijając wino. Ja już się nauczyłem, że jego dnia wyglądają trochę tak nie do końca smakowicie, ale za to wiem, że smakują. No ale co sobie pomyślą goście, którzy takową papkę zobaczą? Co prawda, Haru nie będzie pomagał we wszystkim kucharzom, bo najwięcej będzie się gotować w dniu wesela, no ale myślę że i tak będzie im pomagać ten dzień, dwa przed. Co prawda, będą tam kucharze, i będą go pilnować, ale jak się Haru nauczy ładnie dania podawać, to później mi będzie takie serwował. A jak coś dobrze smakuje, i ładnie wygląda, to wtedy jest najlepiej. 
– Będę się starał najlepiej, jak potrafię. Zaraz wrócę do ciebie i tu posprzątam – obiecał, znikając z naszymi talerzami. 
No i cóż ja miałem zrobić? Wypiłem resztę wina, wstałem z łóżka, założyłem na swoje ciało cieniutki szlafrok, dolałem wina i wyszedłem na balkon, by nie musieć siedzieć w tym... cóż, może nie syfie, ale w nieporządku. Poza tym, muszę pomyśleć nad dniem jutrzejszym, by jak najefektywniej go wykorzystać. 
– Takiego stroju jeszcze na tobie nie widziałem – usłyszałem w pewnym momencie za sobą głos Haru. 
– Może dlatego, że zawsze zakładałem twoje koszule do łóżka. Dzisiaj też bym założył jedną z nich, ale chyba żadna nie była świeża. Podoba ci się to, co widzisz? – spytałem, odwracając się przodem w jego stronę. 

<Piesku? c:>