wtorek, 18 czerwca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Rozmawiając z resztą Serafinów o naszych następnych krokach dalej uważałem, że najrozsądniejszym  byłoby, gdybym to wysłał dzieci i Mikleo do Azylu. Tam jest przecież najbezpieczniej. Jest bariera stworzona przez dziadka, jest przecież sam dziadek, który chyba jest najsilniejszym Serafinem tutaj na ziemi, i multum innych Serafinów, którzy mogliby pomóc. Jeżeli on jest tak silny, jak twierdzi Mikleo, i Lailah, sami nie damy mu rady. Może gdybyśmy mieli jakiegoś demona po swojej stronie, który wcześniej był aniołem, to jakieś szanse byśmy mieli, bo to jest ponoć najpotężniejszy podgatunek demona, znacznie potężniejszy niż anioł, czy Serafin, no ale tak się jakoś złożyło, że nikogo takiego nie mamy. Ale przyznać muszę, z chęcią to ja bym był tym, który by stanął przeciw niemu, za to, co zrobił Mikleo. Miałem ochotę zrobić mu to samo, tylko dwadzieścia razy mocniej. 
- Jeżeli dobrze rozumiem, to we czwórkę nie mamy z nim szans – odezwałem się, nerwowo stukając palcem o blat. 
- Bez pasterza faktycznie może być ciężko – przyznała dyplomatycznie Lailah. 
- Jesteśmy w czarnej d... – Zaveid nie dokończył, bo Edna nie pozwoliła mu na to, waląc go parasolką w głowie. – Miałem na myśli to, że nie mamy szans. 
- Nie w tak małej grupie. Ale w większej? Powinniśmy poprosić o pomoc innych. Być może dziadka – zaproponowałem, nie widząc sensu w tym, by ruszać na samobójczą walkę. To było przecież bez sensu. Czemu inni nie potrafią tego zrozumieć? Mikleo chce walczyć, podobnie jak Zaveid, bo przecież innych nie można narażać. Ale ci inni będą narażeni prędzej czy później, jeżeli tego anioła, czy tam demona nie powstrzymamy, a na pewno nie powstrzymamy, o czym świadomość miałem ja i Edna. Tak więc decydujący głos jest po stronie tej najmądrzejszej, czyli Lailah. 
- To nie jest takie proste... – westchnęła ciężko, patrząc na mnie zmartwiona. 
- Właśnie, że jest. Albo to, albo samobójstwo, co jest bez sensu – nie chciałem odpuszczać. Przecież tu chodziło o życie moich najbliższych, a będąc martwym, nie pomogę im. – Można w ogóle jakoś obronić się przed tym szaleństwem? 
- Aniołom to nie grozi – odparła Edna, patrząc na mnie jak na idiotę. 
- Misaki nie jest aniołem. Merlin także, o ich bliskich nie wspominając. Muszę ich obronić – wyjaśniłem, patrząc z nadzieją po kolei na każdego z nich. W końcu są starsi, mądrzejsi, muszą coś wiedzieć. 
- Istnieją specjalne runy ochronne. Sęk w tym, że trzeba je wyryć na szkielecie. Nie patrz tak na mnie, to nie jest takie złe. Specjalne zaklęcie, trochę bólu i będą bezpieczni. Mogę iść z tobą i ci pomóc w tym, wiem, jak to się robi – zaproponowała Lailah, na co trochę odetchnąłem z ulgą. Oby tylko nie było za późno. A może jeszcze w drodze przekonam ją do zmiany zdania. Potrzebujemy tej pomocy, i ona o tym wie, tylko trzeba jej to uświadomić.
- Pójdę zobaczyć, co z Mikim i możemy iść. A skoro wy zostajecie, będziecie musieli mieć na niego oko, bardzo lubi uciekać – poprosiłem Zaveida i Ednę, po czym udałem się na górę, do łazienki, by porozmawiać z Mikleo i powiedzieć mu, gdzie idę. Byle tylko nie wpadł na genialny pomysł, że uda się ze mną, bo i tak się nie zgodzę, a on nie ma na tyle siły, by się ze mną spierać. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz