Nie chciałem zostawiać Mikleo samego w takim momencie. Jego krzyki sprawiały mi ból, ale nie mogłem dłużej z nim być. Abaddon wiele ode mnie wymagał, i mi nie ufał. Ja, dodatkowo, nie miałem pojęcia, jak działają moje moce. Czułem potęgę w moich żyłach, miałem wrażenie, że cały świat może paść u moich stóp. Tylko, że ja nie chciałem całego świata. Chciałem tylko moją rodzinę. By była bezpieczna. By mój Miki był szczęśliwy. A zostawiając go w takim stanie, na pewno nie będzie szczęśliwy. Ale będzie bezpieczny. Sprawię, że będzie bezpieczny.
Treningi z Abaddonem były niesamowicie bolesne, wycieńczające i destrukcyjne dla wszystkiego wokół, dlatego musieliśmy opuścić miasto. Według jego słów, chciał ze mnie wyciągnąć wszystko to, co najlepsze, by nie musieć pracować ze śmieciem pańskim. Nie oszczędzał mnie. Za każdy błąd płaciłem raną, raz mniej bolesną, raz bardziej, czasem nawet blizną, i to nie jedną. Odpoczynku nie było, tylko chwilowy, bym miał czas na szybkie obandażowanie ran, i już kolejny trening nas czekał. Tylko raz miałem jednodniową przerwę, bo jednak moje rany były zbyt głębokie.
Pomimo nienawiści, jaką darzyłem mojego przełożonego, także go podziwiałem. Był niesamowitym wojownikiem, sumiennym, upartym, no i może takim trochę brutalny, ale nie kłamał. Zrobił ze mnie wspaniałego wojownika. Raz, w sparingu, udało mi się go nawet trafić, co dało mi nadzieję, że kiedy stanę przeciwko niemu, pokonam go. A jeszcze z pomocą Serafinów, to już w ogóle będzie bardzo łatwe. O ile Miki przekazał im wiadomość. Dotarło to do niego? Wydawał się być bardzo zszokowany moją przemianą i tym, co się wokół niego działo. Oby jednak to zapamiętał, i powtórzył to aniołom. A jak nie, to oby dołączyli do walki.
– Jutro wyruszamy do miasta. Najwyższa pora zająć się Panią Jeziora – poinformował mnie pewnego dnia, siadając na ziemi. Przez chwilę wrażenie miałem, że przez jego paskudną twarz przebiegł cień zmęczenia, który bardzo szybko znikł.
Kiwnąłem głową, nie chcąc z nim rozmawiać. Niewiele z nim rozmawiałem, bo i czemu bym miał? Przez niego, musiałem się stać tym, kim się stałem. Musiałem zmienić się w demona, by ich obronić. I straciłem tym samym w oczach Mikleo. Może mi tego nigdy nie wybaczyć, ale ja tej decyzji nigdy nie będę żałować. Jeżeli to ma uratować jego, i dzieci, to była najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć.
– Wiesz, gdzie może się znajdować? – zapytał, a teraz już nie mogłem się wykręcić krótką odpowiedzią.
– Prawdopodobnie u mnie w domu. Albo w świątyni. Może też być na zamku – odparłem krótko, poprawiając bandaże. To, że ja się nie wykrwawiłem, to jakiś cud był. Może tak mnie nie można zabić? Jeszcze niewiele wiem. I nie wiem, czy się dowiem, bo kiedy to już go pokonam, poproszę resztę, by mnie, jak to się łagodnie mówi, zneutralizowała. Tak będzie najbezpieczniej.
– Znajdziesz ją i wywabisz. Jeżeli spróbujesz sztuczek, nasza umowa przestaje obowiązywać – rozkazał, na co tylko znów kiwnąłem głową. Będę miał chwilę, by z nią porozmawiać, z nimi, tak właściwie, i ustalić jakiś plan działania, o ile wcześniej nie zostanę pokonany. I znów zobaczę Mikleo. Może zrozumiał. Jakiś mały procent szans na to jest, i tego się trzymać będę, nawet jeżeli logika podpowiada mi inaczej.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz