piątek, 28 czerwca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 W pierwszym odruchu odsunąłem Lailah, przyjmując na siebie pierwszy, najgorszy cios pełen wściekłości. Nie mogłem także pozwolić, by coś się stało serafinom, które miały na moją prośbę mnie zabić. Mikleo nie da rady, wiedziałem o tym, podobnie jak inni. A na Lailah zawsze mogłem polegać, nawet w najcięższych chwilach, i doskonale wiedziała, że to jest jedyny dobry pomysł. Może i kocham Mikleo, teraz im pomagam, ale były dni, w których traciłem sam siebie i bardziej niż Soreyem byłem Amonem, zwłaszcza, kiedy byłem na wykończeniu, a Abaddon podjudzał mnie, bym go dalej atakował. Boję się, że w końcu całkowicie się zatracę, dlatego lepiej, aby mnie zneutralizowali, zanim zacznę robić innym krzywdę, zwłaszcza Mikleo. Nie chcę, by moja ukochana Owieczka zobaczyła we mnie potwora. 
Przez cały ten czas starałem się przyjmować na siebie wszystkie ciosy, doskonale wiedząc, jak atakuje, i czego się spodziewać. Byłem tak obiecujący na szkoleniu, że chciał ze mnie zrobić jego prawą rękę, dlatego wyciągnął we mnie wszystko, co najlepsze, pokazując przy tym swoje sztuczki. Tylko, że wtedy używał zwykłej broni. Zwykła broń demona zabić nie może. Rana zadana taką bronią nie jest śmiertelna, a teraz oczywiście Abaddon używał swojej broni, wielkiego młota bojowego, nasyconego wściekłością i mocą, każde uderzenie mogło skończyć się nie tyle co bardzo poważnymi obrażeniami, a nawet i śmiercią, jeżeli dobrze trafi. Zresztą, nie tylko młot mógł być dla nas zgubny, ale trzeba bo uważać na jego umiejętności magiczne. 
Postawiłem na męczenie go, korzystając z tego, że wymachiwanie tymże młotem było dosyć męczące, nawet dla demona, tnąc go przy każdej możliwej okazji. Starałem się go także zmusić do odsłonięcia najsłabszych punktów, w której mogły uderzyć anioły. Byłem w ciągłym ruchu, najbliżej Abaddona i narażony na podpalenia z jego strony, i ja w końcu stawałem się coraz bardziej zmęczony. A jak oczywiście byłem zmęczony, byłem mniej czujny, łatwiej było o mój błąd, a Abaddon to oczywiście zauważył i w pewnym udało mu się mnie trafić młotem wprost w klatkę piersiową. Pomijając strzaskane żebra, uderzenie to było na tyle silne, że przebiłem kilka ścian, nim w końcu się zatrzymałem. Ból był niewyobrażalny, nie tylko klatka piersiowa mnie bolała, ale i całe ciało. Oraz głowa. Miałem wrażenie, że na chwilę straciłem przytomność. Odzyskałem ją dopiero, kiedy poczułem palce zaciskające się na mojej szyi, Abaddon uniósł mnie na wysokość swojej twarzy. Widziałem, że i on był na wykończeniu. Jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę, gdyby uderzyli w niego wszyscy razem... 
Ostatkiem sił wyciągnąłem ręce w stronę jego twarzy, do oczu, by móc w końcu wsadzić w nie kciuki i uwolnić moc ognia, która jeszcze we mnie została. Abaddon, krzycząc z bólu, wypuścił mnie, a do nozdrzy nas wszystkich dotarł swąd spalonego ciała. Został oślepiony, oby to wykorzystali, bo ja już się do niczego nie nadaję. Splunąłem krwią czując powoli, jak siły mnie wszelkie opuszczają. Lailah nie będzie miała wielu problemów, kiedy będzie mnie dobijała, bo aktualnie tylko do tego się nadawałem. To nawet lepiej, bo może moja bardziej demoniczna strona mogłaby się zacząć bronić... szkoda tylko, że nie zdążę się pożegnać z Mikleo. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz