środa, 19 czerwca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Martwiłem się o Mikleo bardzo. Co prawda, woda trochę zaleczyła jego rany, ale dalej był bardzo słaby. Za słaby, by lecieć. Jego rany były naprawdę głębokie, nie wiem, jakim cudem, ale przeżył, i tylko to mnie interesuje. Teraz muszę zadbać o to, by on, jak i dzieci były bezpiecznie. Jak będzie trzeba, to i Mikleo wezmę na ręce i przelecę wraz z nim wiele kilometrów, by tylko był bezpieczny. 
– Haru i Hana polecą do Azylu. I mam nadzieję, że uda mi się przekonać resztę, by zrobić to samo – odparłem, gładząc go po policzku. 
– Nie możemy, mówiłem ci... – zaczął, ale mu przerwałem, bo wiem, do chce powiedzieć. 
– Tak, że podąży za zapachem twojej krwi. Ale bez pasterza sami nie mamy z nim szans. Musimy poprosić o pomoc innych. To chyba lepsze rozwiązanie niż samobójstwo – dodałem, wyglądając przez okno. – Muszę iść, wrócę najszybciej, jak tylko się da – dodałem, po czym ucałowałem go w policzek. 
Nim cokolwiek mi odpowiedział, wyszedłem z sypialni wiedząc, że i tak wiele czasu nie miałem, dużo tego czasu straciliśmy na naradzie, podczas której do niczego nie doszliśmy, a w tym momencie potrzebujemy każdej minuty. Gdybym tylko mógł, już teraz wysłałbym Mikleo do bezpiecznego miejsca i sam zajął się tym demonem, ale Miki by mi nie wybaczył takiego poświęcenia, ani też nie wiem, czy by się po nim podniósł, a dzieci go potrzebują. No i świat też go potrzebuje, zwłaszcza jego dobroci. 
– Gotowe? – odezwałem się do dzieciaków, które siedziały wspólnie w pokoju Hany. Dzieci pokiwały głową, mocno zaciskając dłonie na swoich plecakach. – Weźmiecie Psotkę i Kluchę i polecicie do Azylu. Starajcie zrobić się tylko minimalną ilość przerw, by jak najszybciej tam dolecieć, a kiedy tylko tam traficie przekażcie dziadkowi, że Abbadon pojawił się w mieście – poleciłem wiedząc, że muszą stąd znikać jak najszybciej, i to najlepiej bez mamy, by demon ich nie zaatakował. Uznałem też że lepiej, jak będą mieć te spokojniejsze podczas lotu zwierzaki. Kluchę to pewnie wsadzą do plecaka, o ile się zmieści, i da się powoli ją przetransportować.
– A co z mamą? – spytał Haru, ewidentnie zmartwiony jej stanem. I ja się mu nie dziwiłem, też byłem zmartwiony, jak nie przerażony i stanem Miki'ego i całą tą sytuacją, która nas czeka. Nie mogłem jednak dawać tego po sobie poznać. Ktoś musi i jakoś się tak okazało, że padło na mnie. 
– Później dotrzemy tam z mamą i resztą. Na razie wy musicie znikać – poleciłem, martwiąc się o nie, i starając się sobie wmówić, że dadzą radę. Muszą. Jak same trafiły stamtąd do domu, to z domu do azylu też dadzą radę. I nic ani nikt ich nie zaatakuje. Tak, tak być musi.
Dzieciaki, nim wyleciały, pożegnały się z mamą, a także z ciociami i wujkiem. Jeżeli dobrze pójdzie, jeszcze się wszyscy razem spotkamy, ale jeżeli Lailah zdecyduje, że tutaj zostajemy... cóż, najważniejsze, że dzieci są bezpieczne. Albo przynajmniej będą. Może jeszcze uda mi się chociaż Miki'ego przekonać do opuszczenia domu beze mnie, w co trochę wątpiłem, ale warto będzie spróbować. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz