Zupełnie nie rozumiałem zachowania Soreya, niby to mówi mi, że nie jest chłopcem, ale tak się właśnie zachowuje, jak chłopiec który obraża się bez najmniejszego powodu. Przed jego dojrzewaniem potrafił, się ze mną droczy, nawet gdy mówiłem, że jest chłopcem, no cóż, jeśli chce się obrażać, niech się obraża, ja to wytrzymam, zobaczymy, kto pierwszy przerwie tę ciszę.
Zmęczony przez nieprzespaną noc wstałem z łóżka, gdy tylko Sorey opuścił sypialnie, podchodząc do okna, pogoda wciąż była idealna dla mnie.
Wpatrując się tępo w okno, myśląc o tym, co mogę dziś zrobić, coś wymyślę.
Rozciągając leniwie swoje mięśnie, ruszyłem w stronę łazienki, gdzie umyłem całe swoje ciało, ułożyłem włosy, które jak zawsze ładnie układały się pod wpływem grzebienia lub samych dłoni.
Wyglądając bardzo dobrze, opuściłem łazienkę, ruszając do kuchni, gdzie mogłem sprawdzić, co znajduje się w szafkach i oczywiście jak na złość mi nie było nic, dosłownie nic w to oznaczało, że trzeba było iść na zakupy, w których mógłby mi pomóc Sorey i zapewne by pomógł, gdyby nie był obrażony, no nic sam sobie też jestem w stanie poradzić, nie będę się prosić, tym bardziej że nie ma ochoty ze mną rozmawiać.
Mój mąż wrócił do domu, wchodząc do kuchni, bez słowa robiąc sobie kawę, z którą zniknął w salonie, no tak, chyba sobie trochę policzymy, prawdopodobne przez kilka dni.
Widząc, że wciąż jest obrażony, zasiadłem przy stole, gdzie spokojnie mogłem się skupić na liście zakupów, trochę rzeczy do kupienia było, a więc lepiej będzie wcześniej wyjść, aby wrócić z tym w miarę szybko i przygotować obiad naszym dzieciakom.
Po zrobieniu listy zabrałem wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, ze sobą opuszczając dom, nawet nie mówiąc mężowi, gdzie idę i kiedy wrócę i tak wiem, że go to nie obchodzi, a ja nie będę prosił się o uwagę.
Spokojnie podążając do miasta, czułem jakąś dziwną energii wręcz przytłaczającą, coś było nie tak, nie czułem takiego bólu od lat, ta energia nie należała do człowieka ani nawet do Heliona, było tu coś znacznie silniejszego, coś, czego, a raczej kogo być tu nie powinno.
Wchodząc do miasta, od razu zauważyłem ludzi, którzy kłócili się ze sobą, niektórzy nawet bili się do krwi, zachowując się jak zwierzęta, coś było zdecydowanie nie tak.
Podchodząc do ludzi, chciałem ich uspokoić, zrozumieć co się z nimi dzieje i dlaczego tak się dzieje.
- Nie jesteś w stanie im pomóc - Usłyszałem za sobą znany mi głos, doprowadzając moje ciało do przerażenia, każdy tylko nie on.
- Abbadon - Odwróciłem się w stronę anioła zniszczenia, śmierci i destrukcji, który teraz już był raczej demonem, chcącym krwi niewinnych ludzi, a nawet aniołów.
- Dawno się nie widzieliśmy, twój pan wciąż każe ci być na tej śmierdzącej ziemi? A ponoć jest dla was taki dobry - Drwił sobie ze stwórcy, nienawidząc go za to, co się z nim stało.
Nie odpowiadałem mu, nie mając ochoty na konflikt, nie mam z nim szans sam na sam, o czym oboje dobrze wiedzieliśmy.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie szeroko, ukazując swoje ostre zęby.
- Nie martw się, postaram się, żeby bolało jak najdłużej, aż nie będziesz błagał o śmierć - Nie miałem nawet czasu zareagować, a już mi się oberwało, nie miałem z nim szans to prawda, ale bronić się musiałem nim będę w stanie mu uciec, zostałem dość szybko dociśnięty do ziemi, cały po obijany, a nawet zakrwawiony broniąc się lodem, dzięki któremu zamroziłem jego dłonie, mogąc uciec, przynajmniej na jakiś czas nim sam mnie odnajdzie.
Wracając do domu, najszybciej jak tylko mogłem, przewróciłem się na ziemię, gdy tylko znalazłem się w przedpokoju, czując ból całego ciała, kaszląc krwią, która płynęła z każdej częściej mojego ciała.
Zaciskając zęby, musiałem podnieść się z ziemi, wchodząc dalej do domu, pozostawiając za sobą krew, której teraz nie byłem w stanie wytrzeć. Wyczułem, że Soreya ani Psotki nie ma w domu, powoli ruszyłem na schody, przewracając się na nich kilka razy, z powodu czego pozostawiłem na nich sporo krwi, trafiając do łazienki, gdzie próbowałem odkręcić wodę i wejść do balii, nie miałem jednak na to siły, dlatego siedziałem przy niej, musząc odpocząć, nim będę miał siłę uleczyć moje głęboki rany, z których wypływało naprawdę dużo krwi, osłaniając mnie jeszcze bardziej.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz