Przyglądałem się im przez chwilę, zastanawiając się, czy mogę im w czymś pomóc, czy raczej powinienem zostawić ich samym.
- Tato tak się zastanawiam czy mogłabym na chwilę wyjść na dwór po zrobieniu obiadu? - Hana nagle odezwała się, skupiając na sobie nawet moją uwagę.
- A gdzie chcesz iść? - Sorey od razu zmarszczył brwi, patrząc uważnie na córkę.
- Do przyjaciółki, chciałbym z nią porozmawiać - Wytłumaczyła, co dało do mielenia, naszą córką potrzebuję wsparcia kobiety, lub osoby, która przeżyła to samo co ona.
- Jeśli mama nie ma nic przeciwko, to możesz iść - Sorey trochę zrzucił całą odpowiedzialność na mnie, ale tak już jest, jak nie jest pewien czy powinien być tym surowym rodzicem, czy tym razem odpuścić.
- Nie mam nic przeciwko, idź, to na pewno dobrze ci zrobić - Widząc uśmiech na twarzy córki, miałem nadzieję, że dobrze robimy, aby znów czoła się dobrze, a przynajmniej trochę lepiej.
Widząc Soreya, który tłumaczył córce co i jak ma robić, postanowiłem dać im spokojnie pracować, opuszczając kuchnie, chcąc pójść na ogród, musząc najpierw rozejrzeć się za sąsiadem, którego nigdzie nie było, a to akurat bardzo dobrze, bo jeśli by na nim był, miałbym pozostać w domu, aby nie denerwować mojego męża, który podejrzewam, że nie miałby się zachować przy Hanie, chociaż może by umiał zajść mi w kość, gdy pozostalibyśmy razem, w za co? Za to, że mój sąsiad ma do mnie słabość, czy to moja wina? No nie, a mimo to ja obrywam za niewinność i gdzie tu sprawiedliwość?
Spacerując sobie po ogrodzie z Psotką, spoglądałem na kwiatki, krzewy i drzewa sprawdzając ich stan, nawilżenie podłoża i ewentualne sprawdzenie liści, na których zawsze mogą pojawić się różne małe zwierzątka, których nikt kto zajmuje się ogrodem, zobaczyć by nie chciał.
Widząc, że wszystko jest tak, jak być powinno, a moje piękne roślinki zdrowo rosną. A to jest dla mnie najważniejsze.
Po sprawdzeniu już wszystkiego i podlaniu moich ślicznych roślin skierowałem się w stronę domu i właśnie wtedy usłyszałem tak dobrze znany mi głos świadczący o moich kłopotach i złości męża, a może i nie będzie zły, jest zajęty, a więc pewnie nawet nie zwróci na mnie uwagi.
- Cześć Mikleo co tam słychać? - Usłyszałem Rena podchodzącego do naszego płota, będąc dla mnie jak zawsze bardzo miłym, ja chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego Sorey aż tak go nie lubił. Przecież ja kocham tylko jego i nie zdradziłbym go z nikim, a to oznacza, że nie powinien być aż tak o mnie zazdrosny.
- Witam, dobrze po staremu, przepraszam, ale jestem trochę zajęty i nie mogę rozmawiać - Trochę skłamałem, idąc do domu, zabierając ze sobą pieska, biorąc głęboki wdech i wydech, nim pojawiłem się w kuchni.
- I jak idzie wam obiad? - Pojawiłem się z uśmiechem na ustach, od razu dostrzegając minę mojego męża, którą prawie by mnie zabiła, gdyby tylko mogła.
- Prawie kończymy, za kilka minut będzie obiad - Odpowiedziała mi Hana, nie zwracając uwagi na Soreya który wyglądał, jakby ktoś krzywdę mu zrobił.
- Cudownie, w takim razie rozłożę talerze i sztućce - Jak powiedziałem, tak też zrobiłem. Chcą, chociaż troszeczkę pomóc im w przygotowaniu do obiadu.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz