piątek, 28 czerwca 2024

Od Mikleo CD Soreya

Byłem przerażony tym, jak wyglądał Sorey, bardzo chcąc ruszyć w jego stronę, podleczyć jego ciało, zadbać o jego bezpieczeństwo czego jeszcze zrobić nie mogłem, demon wciąż trzymał się na równych nogach mimo ślepoty i zadanych ran, musieliśmy go pokonać, aby już nikomu nie zagrażał.
Mimo że byłem rozkojarzony, potrafiłem pomóc reszcie unicestwić demona, który zagrażał życiu i zdrowiu ludzkości, a raczej całego świata.
- Sorey - Szybko ruszyłem w stronę męża, skupiając się tylko i wyłącznie na jego osobie. - Obudź się - Szturchnąłem go, starając się nie robić tego zbyt mocno, aby przypadkiem nie uszkodzić jego ciała, które już i tak było biedne.
- Mikleo - Usłyszałem swoje imię wypowiedziane przez Lailah, a brzmiała on tak, jakby chciała mnie skarcić, tylko za co? Nie robię niczego złego, chciałem tylko ratować tego, którego kocham nad życie.
Zerknąłem szybko na kobietę, wracając do Soreya którego musiałem zacząć leczyć, nie chcąc, aby umarł na moich rękach.
- Powinieneś go zostawić Mikleo - Jej kolejne zdanie jeszcze bardziej mnie zaskoczyło, dlaczego miałbym go zostawić? Czy ona oszalała? Nie zostawię go, nie porzucę, przecież nie mogę tego zrobić, to mój mąż nie ważne kim, a nawet czym jest ważne, że jest i tylko to się liczy.
- Nie zostawię go, ma mnóstwo ran, muszę go podleczyć - Odpowiedziałem, nie mając nawet czasu na nią zerkać, musząc zaopiekować się ukochanym, który cierpi, a ja na to patrzeć nie mogę
- Mikleo musimy go unicestwić, on jest zagrożeniem dla nas, dla twoich dzieci i dla ciebie - No i tu się myliła, Sorey nie zrobi nam krzywdy, ufam mu i wiem, że nigdy nic złego nam nie zrobi.
Od razu podniosłem się z ziemi, odwracając w jej stronę.
- Nie pozwolę go zabić, to mój Sorey - Postawiłem się kobiecie, dając jej do zrozumienia, że tak łatwo zbliżyć się do niego nie będzie mogła.
- Mikleo to już nie jest twój Sorey, to demon, który może każdego skrzywdzić, musimy go powstrzymać, aby do tego nie doszło - Oczywiście najlepiej stwierdzić, że będzie zły, zamiast pomóc mu zacząć nowe życie w tej trochę mrocznej postaci.
- Jeśli chcesz go zabić, najpierw musisz zabić mnie - Byłem zawzięty, nie chcąc odpuścić, nie tym razem, nie e tej chwili.
- Mikleo przestań, przecież... - Lailah chciała podejść do mnie z pobłażaniem, myśląc, że odpuszczę, ale nie, ja nie odpuszczę już nigdy więcej.
- Nie, Lailah, nie Mikleo, nie wiesz przecież, ja go nie zabije, kocham go i nie boje się tego, co może się stać, będzie przy mnie, a jeśli ty chcesz, aby odszedł to i mnie musisz zabić - Po moich słowach kobieta ruszyła na mnie. Wiedząc, że nie odpuszczę.
Kobieta, mimo że rozpoczęła ze mną walkę, nie chciała mnie skrzywdzić, ja natomiast byłem gotów zrobić wszystko, aby chronić ukochanego. To właśnie dlatego kobieta odpuściła.
- Obyś tylko tego nie żałował - Było widać, że nie była pewna, że najchętniej by go zabiła, gdyby tylko nie moja zawziętość, która ją powstrzymała.
- Zrobię wszystko, aby nikomu nie zagrażał - Obiecałem jej, chociaż to jedno. Kobieta kiwnęła głową, odpuszczając, dając mi zaopiekować się mężem.
- Poczekaj, zabiorę go do waszego domu, tam się nim zaopiekujesz - Zaveid poszedł do mnie, zabierając Soreya prosto do domu, gdzie mogłem się nim zająć, lecząc jego ciało na tyle dobrze, na ile tylko byłem w stanie to uczynić.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz