poniedziałek, 17 czerwca 2024

Od Mikleo CD Soreya

 Szczerze miałem gdzieś to, co się ze mną stanie nie miałem zamiaru uciekać, nie chce zachowywać się jak tchórz, muszę chronić moją rodzinę, ale nie ucieczką a walką, walką o rodzinę, która będzie zagrożona z mojego powodu, to ja go tu doprowadzę, to moja krew, która mi zasmakowała i za którą pójdzie, nieważne gdzie będę.
Nie miałem siły mówić, byłem zmęczony, chociaż wciąż gotowy do walki.
Uchwyciłem jego dłoń, patrząc mu prosto w oczy, zdejmując dłoń z mojej klatki piersiowej, biorąc głębszy wdech, który bolał pod każdym wdechu.
- Sorey nie mogę uciekać - Zacząłem spokojnie i bardzo powoli, aby nie męczyć płuc, bardziej niż jest to konieczne, chcąc już po chwili dodać.
- Miki nie bądź uparty jak osioł, samemu robiąc sobie krzywdę, dlatego możesz uciec i to zrobisz, nie pozwolę ci tu zostać - Nie da mi dokończyć, z powodu czego nie ma pojęcia, co chciałem mu dalej mówić, dlaczego, ale on nie słucha.
- Posłuchaj mnie i nie przerywaj - Trochę się uniosłem, znów zaczynając kaszleć tym razem bez krwi, a to spora poprawa i mniej straconej krwi z ciała.
- Słucham - Oburzył się troszeczkę, pusząc swoje policzki, przypominając dziecko, którym w sumie był tak jak i zresztą ja w latach anielskich.
- Nie słucham, ja nie mogę uciec, bo on i tak mnie znajdzie, spróbował już mojej krwi, nie odpuści, nawet jeśli będę uciekał ruszy do Azylu, a ta jest więcej takich jak ja - Wytłumaczyłem, mając nadzieję, że dotrze to do niego i zrozumie słowa, które do niego kieruje.
- To, co mamy robić? Przecież nie pozwolę ci umrzeć i co z dziećmi przecież one też są narażone - Miał racje były tak samo, jak każdy z nas, a ja nie miałem pojęcia jak ich uchronić przed zagładą, którą niesie ten potwór.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem - Przyznałem, słysząc pukanie do drzwi łazienki. Sorey od razu podszedł do nich, otwierając je przed naszą córką.
- Tato, ciocia Lailah przyszła z ciocią Edną i wujkiem Zaveidem - Na to zdanie chciałem wstać i wyjść z bali nie mając jednak na to w ogóle sił.
- Dziękuję Hana, zaraz do nich zejdę- Zamknął drzwi, wracając do mnie, kładąc mi dłoń na czole.
- Odpoczywaj, ja z nimi porozmawiam - Cmoknął moje czoło, opuszczając łazienkę, w której zostałem sam.
Nie chciałem być sam, chciałem wiedzieć, o czym rozmawiając i co ustalili, zrobiłbym to, gdyby potrafił opuścić bali. Nie mam siły nawet się podnieść a co dopiero opuścić bali, musiałem więc leżeć, leżeć i czekać na męża, który w końcu mnie wyciągnie z wody, która mimo wszystko pomagała mi powoli dochodzić do siebie.
Zamknąłem oczy, czując wodę, która łaskotała moje ciało, śpiewając swoją własny pieśń, mimo wszystko dobrze, że tu jestem, dzięki temu chociaż trochę będę w stanie dojść do siebie, a gdy tak się stanie, wyjdę z tej bali, pokazując mężowi, że mam siłę, aby stać na własnych nogach i walczyć z demonem, który pragnie zniszczyć wszystko, co znajduje się wokół niego.
Zmęczony samym leżenie w zimnej wodzie zamknąłem oczy, czując nadchodzący sen, który prowadził mnie w swoje objęcia. Pozwalając, chociaż na chwile odpocząć od wszystkich zmartwień i okropnego dokuczającego mi bólu.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz