piątek, 21 czerwca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 No i co ja teraz mam mu powiedzieć? To, co chcę zrobić, nie jest głupie. Znaczy, jest, ale to też jest jedyna nasza szansa na to, by przetrwać. Co innego nam pozostało? Zdaję sobie sprawę, że i dzieci, i on, będą mnie potrzebować. Ale jak będą martwi, no to do czego będę im potrzebny? To nie jest sytuacja idealna, ewidentnie nie ma z niej wygodnego dla wszystkich wyjścia, dlatego to ja chcę się poświęcić. Jestem najmniej potrzebny z nich wszystkich, najsłabszy i tak właściwie do niczego się nienadający. Więc skoro się do niczego nie nadaję, to pomogę im chociaż tak, stając się ich bronią. Gdybym jeszcze tylko wiedział, jak...
- Obiecuję, by zrobił wszystko, by wam pomóc – powiedziałem, tylko to mogąc mu obiecać. 
- Nie o to prosiłem – odpowiedział, przyglądając mi się ze zmartwieniem w swoich cudnych oczach, przez które musiałem spuścić wzrok. Czułem się paskudnie, kiedy tak na mnie patrzył. Jakbym go ranił. Znaczy, jeżeli zrobię to, co planuję, na pewno go zranię, ale w ogólnym rozrachunku, to ja się do tego najlepiej nadaję, bo najmniej tutaj wnoszę i do walki się nie nadaję. A nawet dzieci więcej skorzystają na tym, że będą się wychowywać z mamą. Miki ma więcej doświadczenia, i jest lepszym rodzicem, i on też musi żyć, dla dobra świata. 
- Ale to ci obiecuję. Jestem głupi, więc to jasne, że zrobię coś głupiego, prędzej czy później, i ty o tym wiesz, i ja o tym wiem... Może chcesz się położyć? Albo przygotuję ci kąpiel. Niestety, nie jestem w stanie nic zrobić z niewygodną balią – zacząłem, chcąc trochę zmienić temat. Ja go nie przekonam do moich racji, Miki nie chce po prostu uwierzyć w to, że jest to jedyny, sensowny pomysł, bo za bardzo mnie kocha. To miłe z jego strony, schlebia mi to, że tak cudowna istota darzy mnie takim niesamowitym uczuciem, i dlatego teraz przyszła kolej na mnie, by się za to wszystko odwdzięczyć. 
- Sorey... – zaczął ostrzegawczo, ale zaraz potem skrzywił się z bólu. 
- Zaniosę cię do łóżka, położysz się i odpoczniesz, na pewno wtedy będziesz się lepiej czuć – powiedziałem, nie mogąc patrzeć, jak go boli. 
- Nie chcę iść do łóżka – odparł, jak zwykle strasznie uparty. – Muszę być tu z wami i cię pilnować. 
- Dobrze, więc cię położymy na kanapie, i ja będę pilnował ciebie, ty będziesz pilnować mnie, i wszyscy będziemy szczęśliwi – odpowiedziałem, pomagając mu wstać i powoli wrócić do salonu. 
I tak na razie nie miałem pojęcia, co zrobić dalej z moim planem. Ja widzę w nim dużo sensu, tylko teraz muszę się jakoś tym demonem stać, a o tym nie mam najmniejszego pojęcia. Pewnie muszę zgrzeszyć, ale tak poważnie zgrzeszyć. Tak, by to nie mogło mi zostać wybaczone. Musiałbym kogoś skrzywdzić, jak nie zabić. Nie będę ukrywał, kilka razy miałem ochotę kogoś skrzywdzić, tylko tych, którzy krzywdzili moją rodzinę, ale teraz pod ręką nie mieliśmy nikogo takiego. A gdybym tak sobie zabił siebie? Złamię przykazanie boże, nie krzywdząc nikogo i uzyskam swój cel. W teorii. 
- Sorey, o czym mówiłeś? – spytała Lailah, kiedy przyprowadziłem Mikleo z powrotem. Powinienem jej powiedzieć? No się wcześniej poniekąd przyznałem do tego, co chcę zrobić. Co prawda, nie wprost, ale ktoś mądry zaraz by się domyślił, o czym mówię, a ona jest mądra. Może po prostu nie chce w to uwierzyć? 
- O... niczym takim. Chcę po prostu się do czegoś tu przydać – wyznałem, pomagając Mikleo położyć się na kanapie. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz