czwartek, 27 czerwca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Słysząc jego słowa, uśmiechnąłem się delikatnie. To było urocze, ale doskonale wiedziałem, że nie da sobie ze mną rady. Że mój widok będzie go bolał. Już boli. A ja się już z tą myślą pogodziłem. Nie to, że chcę umierać, bo wcale nie chcę, ale to jest najrozsądniejszy wybór. Za cenę mojego wiecznego potępienia, i życie jednej kobiety, uratowaliśmy dziesiątki, jak nie serki innych dlatego, że musiał zmarnować rok swojego życia na szkolenie mnie. Jak za to, że i ludzie w większości żyją, i moja rodzina będzie bezpieczna, uważam to za całkiem dobry układ. Widzę, że oni dalej tego nie rozumieją, ale nie muszą. Teraz najważniejsze jest to, by go pokonać. Ze mną, upadłym aniołem, powinni sobie dać radę. 
– Dasz sobie beze mnie radę, Miki. Jesteś silny. Silniejszy, niż uważasz. W ogólnie mnie do niczego nie potrzebujesz, a ja cieszę się, że mogłem się do czegoś dobrego przysłużyć – wyznałem, nie przestając się w niego wpatrywać. Oby ten, kto będzie się nim opiekował po mnie, również robił dla niego wszystko, tak samo, jak ja, ponieważ taki cudowny anioł zasługuje na wszystko, co najlepsze. 
– Czegoś dobrego? Sorey, zabiłeś niewinnego człowieka, jak to może być dobre? – spytał, chyba przerażony moim rozumowaniem. 
– Gdybym jej nie zabił, i tak by zginęła. I ty także. I mnóstwo innych osób. Potrzebowaliście broni, i to ja tą bronią jestem. Rok temu byśmy go nie powstrzymali, i dobrze o tym wiesz. Dzieci straciłyby wtedy oboje rodziców, a być może nawet życie, jeżeli dotarłby do azylu. A w końcu by dotarł. To, co uczyniłem, jest moralnie złe, ale przysłuży się to większemu dobru, i temu żadne z nas nie może zaprzeczyć – powiedziałem trochę bardziej stanowczo, mając już odrobinkę dosyć powtarzania w kółko tego samego. 
Mikleo patrzył na mnie przez chwilę, w jego oczach pojawiły się łzy, i nim się zorientowałem, mocno się do mnie przytulił, cicho szlochając. Informacja na temat mojej śmierci na pewno go mocno zszokowała, ale przetrwa to. Jest silny. Chyba jest najsilniejszym aniołem, jakiego kiedykolwiek poznałem. Nie miałem dużo czasu na to, by poznawać inne anioły, ale jestem pewien swoich przekonań. Odwzajemniłem ten uścisk ostrożnie, uważając na swoją siłę, ukryłem go pod skrzydłami, o zacząłem delikatnie gładzić go po plecach bardzo chcąc, by już przestał płakać. To strasznie przygnębiający dźwięk dla moich uszu. 
– Obiecałem, że uratuję ciebie oraz dzieci, i to zrobię. I pomimo tego, kim się stałem, dalej was kocham – powiedziałem cicho, nie przestając gładzić jego pleców z nadzieją, że mimo wszystko mój dotyk nie sprawia mu żadnego bólu, nie wywołuje obrzydzenia, bo jego wcześniejsze spojrzenie mówiło mi naprawdę wiele, i to nie do końca przyjemne rzeczy. 
– Dlatego musisz ze mną zostać. Potrzebuję cię – wychlipiał, nie potrafiąc się uspokoić. 
– Nie potrzebujesz mnie. Jesteś silny, Miki. I bardzo proszę, uwierz w to. Poza tym, nie byłbyś w stanie ze mną żyć. Nie możesz na mnie patrzeć bez obrzydzenia, i nie winię cię za to. Naprawdę paskudny jestem. Chociaż, to ma jakieś plusy, bo przy mnie wyglądasz jeszcze piękniej – odpowiedziałem, mając nadzieję, że go to choć odrobinę na duchu podniesie. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz