wtorek, 25 czerwca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Trochę obawiałem się, że nie znajdę demona. Że będę krążył po mieście godzinami, i go nie znajdę, za to mnie znajdą Serafiny i zmuszą do powrotu. One mnie nie zrozumieją. Nie chcą dopuścić do siebie myśli, że potrzebna jest taka ofiara, bo przecież lepiej udać się na walkę, którą się nie wygra. 
Na moje szczęście, albo nieszczęście, doskonale wyczuwałem źródło zła, które osiedliło się w mieście, dlatego więc od razu udałem się w jego kierunku. Ku mojemu zaskoczeniu, wszystko wskazywało na jakiś stary, opuszczony dom. Czy ktoś z takim ego chciałby mieszkać w czymś takim? To było aż dziwne. Niepewnie wszedłem do środka, czując się naprawdę okropnie. Zło, które wyczuwałem, było ciężkie, powodowały duszności i problem z poruszaniem się. Mimo tego zagryzłem zęby i po prostu wszedłem do środka. Dobro mojej rodziny było ważniejsze od tego, co ja w tej chwili czuję. 
Wpierw usłyszałem świst, ale nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, uderzyłem mocno o ścianę. Od razu poczułem promieniujący ból rozchodzący się po całym moim ciele, zabrakło mi tchu w piersiach. Drżącymi rękami starałem się podnieść z ziemi, cicho stękając z bólu, jednak zanim to uczyniłem, Abaddon zjawił się przy mnie, zaciskając palce na mojej szyi i podnosząc mnie tak, jakbym był niewiele ważącym śmieciem. Demon zmrużył swoje czerwone oczy, przyglądając mi się z... sam nie wiem, zaciekawieniem? Pewny mogłem być tylko jednego, mnie się tu nie spodziewał. 
– Pańskiego jagniątka się tu nie spodziewałem – odezwał się, przekrzywiając głowę. Kiedy Miki przekrzywiał głowę, wyglądał uroczo, jak zaciekawiony szczeniaczek. Albo kotek. A on? Przywodził mi na myśl wyjątkowo paskudnego psa. Takiego buldoga, albo rottweilera po przejściach. Twarz była nieprzyjemna dla oka, pełna blizn i szram po, jak się domyślam, wielu walkach, a na czole miał jakiś dziwny tatuaż oka ze strzałkami wyrastającymi z niego. Nawet bez tej całej aury zła gdybym zobaczył kogoś takiego, trzymałbym się od niego z daleka. – Co tutaj robisz? – zapytał, nie przestając świdrować mnie swoimi czerwonymi, małymi oczami, delikatnie luzując swój uścisk, bym mógł się odezwać. 
– Przyszedłem złożyć propozycję – wychrypiałem ledwo co, zaciskając kurczowo palce na jego dłoni. Był to odruch bezwarunkowy, potrzebowałem powietrza, do którego dostęp skutecznie mi ograniczał. 
– A co takiego małe jagnię mogłoby mi zaoferować? – dopytywał, a w jego niskim głosie dało się usłyszeć wyraźne zainteresowanie. 
– Siebie. 
Po tym słowie demon wypuścił mnie ze swoich szponów, przez co upadłem na podłogę, łapczywie nabierając powietrza. Od razu położyłem dłoń na gardle, biorąc głęboki wdech i wydech. Mam jego uwagę. To dobrze. Oby jego pycha, chęć władzy i posiadania pod sobą armii była na tyle silna, że przyćmi jego zdolność logicznego myślenia. No i też chce zrobić Bogu na złość, a zabranie mnie na swoją stronę to chyba jeden z lepszych sposobów. 
– I co bym miał z takiego układu? – spytał, a jego wargi uniosły się w paskudnym uśmiechu. 
– Nie mamy szans przeciwko tobie. Oni dalej mają nadzieję, że znajdą na ciebie jakiś sposób, ale ja wiem, że to na próżno. Podążę za tobą i zrobię to, co mi rozkażesz, bez wahania. Mam tylko jedno żądanie, chcę, aby mojej rodzinie nic się nie stało. 
– A co z innymi ludźmi? Ich los cię nie obchodzi? – dopytywał. 
– Nie. Jestem tu dla moich najbliższych. I dla ich bezpieczeństwa zrobię wszystko – wyjaśniłem. 
– Czy wszystko, to się jeszcze przekonamy. Nie będę bratał się z aniołem. Musisz stać się taki, jak ja – wyjaśnił, na co tylko kiwnąłem głową. – Dobrze więc. Poczekaj tu. Zobaczę, czy do czegoś nadawać się będziesz – odpowiedział, zostawiając mnie tu samego. A ja nie miałem innego wyjścia. Znaczy, mogłem się wycofywać, ale nie zamierzałem. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem, moi najbliżsi wkrótce będą bezpieczni. Obym tylko go pokonał. A jak nie, to chociaż go osłabił na tyle, by reszta dokończyła robotę. I w ten sposób spełnię swoją powinność jako mąż i rodzić. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz