Dni mijały, a ja musiałem w końcu pogodzić się z odejściem męża, w tej chwil musiałem pozbierać się i wrócić do reszty Serafinów, którzy przez cały czas zastanawiali się nad ochroną miasta przed demonem, który w końcu to wróci i na to wygląda, że nie sam.
Po zejściu na dół nie dostrzegłem nikogo, najprawdopodobniej gdzieś tu są w pobliżu tylko aktualnie nie w salonie.
Rozglądając się za nimi, dostrzegłem ich na ogrodzie, gdzie sam ruszyłem, siadając na tarasie, mogąc ich obserwować, jednocześnie trzymając się na uboczu, jak zwykłem czynić.
- Trzymasz się jakoś? - Edna dostrzegając moje przybycie, usiadła obok, bawiąc się parasolką, którą stukała o posadzkę.
- Tak, z każdym dniem jest trochę lepiej - Przyznałem, łagodnie się przy tym uśmiechając, oczywiście wciąż czułem się źle, wciąż cierpiałem po tym, co zrobił Sorey, ale to minie, w końcu przecież musi.
Edna nie musiała już nic więcej mówić, oboje lubiliśmy milczeć, to nam pomagało myśleć, tacy po prostu już jesteśmy.
Trwając w ciszy, patrzyliśmy przed siebie i to wystarczyło, abym poczuł się lepiej, powinienem od razu przy nich być, nie zamykając się w czterech ścianach.
- On wraca - Lailah przerwała ciszę, patrząc w głąb lasu co i nas zachęciło do spojrzenia w jego głąb.
- I co tam widzisz? I kto wraca? - Zaveid jak zawsze był niecierpliwy, chcąc od razu wiedzieć co, gdzie i jak, niecierpliwy jak wiatr podążający przed siebie.
- Na razie nie widzę nic, czuje nadchodzące zło wydobywające się z demona śmierci - Wytłumaczyła spokojnie, jako jedyna z naszej czwórki już wiedząc, co nadchodzi.
Najstarsza i najmądrzejsza z nas wszystkich, dzięki czemu wiemy znacznie więcej i szybciej niż coś złego zdąży się wydarzyć.
Zaveid naturalnie coś tam sobie musiał ponarzekać, aby było mu lepiej, jak to w jego wypadku bywało.
Lailah zdawała się coraz bardziej zaniepokojona, tak jakby czuła coś jeszcze, jakby już wiedziała, coś, o czym my jeszcze nie wiedzieliśmy.
Każde skupiło się na kobiecie, która zrobiła kilka kroków w przód, odwracając nagle głowę w moją stronę, przyglądając mi się z przerażeniem w ciemnych tęczówkach.
- Coś się stało? - Zapytałem, nie rozumiejąc jej spojrzenia, coś było nie tak, tylko jeszcze nie wiem co.
- Sorey, on wraca - Na jej słowa od razu podniosłem się na równe nogi, patrząc w głąb ciemnego lasu, z którego wyłonił się mój mąż.
Zaskoczony patrzyłem na niego, nie widząc już w nim mojego męża, to demon, który splugawił swoje ciało i umysł, a mimo to tak bardzo go kocham, a jeszcze bardziej tęskniłem za nim, bojąc się, że opuścił mnie już na zawsze.
Zaciskając dłonie w pięść, przyglądałem mu się uważnie tak jak i reszta naszych przyjaciół, każdy był nieufny w stosunku do niego.
Sorey podszedł do furtki, powoli ją otwierając, patrząc mi prosto w oczy, powoli ruszając w moją stronę.
- Miki.. - Zaczął, uśmiechając się do mnie delikatnie, co nie wiem, jak miało na mnie zadziałać.
- Miki? Zostawiłeś mnie bez słowa, a teraz mówisz Miki? Nie było cię tyle czasu, jak mogłeś mnie zostawić, nie wiesz, co ja tu przeżyłem! - Krzyknąłem na niego, mając ochotę dać mu w twarz za to, co zrobił, za to, że mnie zostawił.. Jak on mógł mi to zrobić?
<Pasterzyku ? C;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz