Byłem przerażony tym, co zrobił mój mąż, zgrzeszył i to podle tylko dlatego, że chce chronić rodzinę? Tak nie można, przecież wie, że zabijanie ludzi jest zabronione, dlaczego mi to robi?
- Sorey źle postąpiłeś - Mówiłem do niego przez łzy, czując tracącą się we mnie nadzieję na ocalenie go przed złem.
- Jeszcze tego nie rozumiesz, ale daj sobie czas. Obiecuję, że będzie dobrze - Obiecał, pomagając mi wstać z ziemi, patrząc na mnie tymi przerażającymi oczami, jego anielski urok odszedł, a w jego miejscu pojawił się mrok, którego nie chciałem widzieć. - Muszę już iść, uważaj na siebie - Dotknął mojego policzka, głaszcząc go delikatnie, nim odszedł, pozostawiając mnie samego, ruszając w drogę.
- Sorey nie! - Krzyknąłem, upadając na kolana, nie potrafiąc już go dosięgnąć, dogonić po prostu powstrzymać.
Krzycząc, zakryłem twarz, nie mogąc opanować smutku, żalu i cierpienia to wszystko mnie przytłoczyło, nie potrafiłem się ruszyć, nie potrafiłem przestać płakać, stałem się bezsilny, tak jakby życie straciło sens.
Położyłem się na tej obrzydliwej ziemi, nie mogąc pozbierać się z powodu tego wydarzenia.
Trwałem tak przez sekundy, minuty, a nawet godziny, nie mając już siły wstać i się ruszyć, chciałem odejść z tego świata, nie widząc sensu w życiu bez ukochanej osoby.
Czując się podle podniosłem w końcu z ziemi, musząc go szukać, gdziekolwiek by nie podążył.
Ruszyłem w drogę, mając nadzieję, że będę w stanie go jeszcze odnaleźć, mimo że już byli daleko, zapewne opuszczając to miasto.
- Mikleo - Usłyszałem głos Lailah, która znalazła mnie ledwo idącego przed siebie a mimo to wciąż się niepoddającego.
- Lailah nie, ja muszę iść - Próbowałem podążać dalej, nie chcąc zatrzymywać się, mimo dłoni kobiety, która starała się mnie zatrzymać.
- Gdzie? Mikleo nie jesteś w stanie nigdzie iść, twoje rany się otworzyły, musisz wracać, tak będzie najbezpieczniej - Zatrzymała mnie, a ja znów się rozkleiłem, nie mając siły tego powstrzymać. - Co się stało?
- Sorey stał się demonem - Wydusiłem, kładąc dłonie na swojej twarzy.
- Nie martw się, coś wymyślimy, jeszcze będzie dobrze, wracajmy - Zgodziłem się, mając nadzieje, że coś wymyślimy, że będzie dobrze, tak jak obiecała mi Lailah.
Lepiej nie było, straciłem chęci do życia, nie umiałem spać, nie umiałem myśleć, potrafiąc jedynie wpatrywać się w okno sypialni, z której nie chciałem wychodzić, tylko tu czując jeszcze jego zapach, który powoli stawał się coraz słabszy, opuścił mnie i to na dobre, on już nie wróci i złudnym marzeniem byłoby wierzyć w coś innego.
Każdego dnia podnosiłem się z łóżka tylko po to, by zobaczyć czy nie wraca, czy nie był to tylko okropny sen, z którego chciałem się już wybudzić, marząc o jego powrocie do domu.
Moje ciało zdążyło już dojść do siebie, a mimo to nie miałem siły na walkę, na czekanie, poddałem się i nawet inne Serafiny nie były w stanie mi pomóc wyjść z żalu, który czułem do Soreya za to, co zrobił, zabił kobietę, zmienił się w demona i jeszcze mnie zostawił, a to całkowicie mnie dobiło, odbierając mi wszystko, co miałem i tak bardzo kochałem.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz