poniedziałek, 17 czerwca 2024

Od Mikleo CD Soreya

 Ocknąłem się cały obolały i strasznie słaby czułem, jak gdybym był o krok od śmierci, zapewne, gdybym nie uciekł, naprawdę bym już nie żył.
Na szczęście byłem w sypialni sam, dzięki czemu nikt nie zauważy mojego zniknięcia, a przynajmniej taki buł mój plan.
Ledwo będą w stanie chodzić, trochę tak zsunąłem się z łóżka, zmuszając moje ciało do podniesienia się, do ruchu mimo bólu obijając się o wszystko, co tylko znajdowało się obok mnie.
Najgorzej było mi zejść ze schodów z powodu odmawiających posłuszeństwa nóg, które w końcu ugięły się pode mną, co za skutkowało upadkiem ze schodów, bolesnym upadkiem ze schodów.
Czując okropny ból, zacząłem kaszleć krwią, musząc znów zmusić się do wstania z ziemi.
- Tato, mama spadła ze schodów - Usłyszałem głos Hany, gdy podniosłem się z ziemi, próbując dostać się do drzwi, wyjściowych musząc jak najszybciej dostać się do zamku i powiadomić Lailah o powrocie anioła zniszczenia, musimy jak najszybciej się tym zająć, on jest zagrożeniem dla całego miasta, a nawet świata, jeśli go nie pokonamy, ludzie się wybiją, a nasz pan nam tego nie wybaczy, nie chce go zawieść tak jak i ludzi, których jako serafin muszę mieć pod opieką.
- Miki co ty wyprawiasz? Na chwilę spuściłem cię z oczu, a ty już robisz sobie krzywdę, natychmiast wracaj do łóżka, twoje rany nie są do końca wyleczone i znów zaczynasz krwawić - Sorey podchodząc do mnie, zatrzymał mnie w pół kroku.
- Nie, nie ja muszę wyjść, on wrócił, zabije ich wszystkich, muszę.. - Znów zasłabłem i pewnie upadłbym na ziemię, gdyby nie mój mąż, który trzymał mnie w ramionach.
- Co? Nie rozumiem cię, kto wrócił? Kogo zabije? I gdzie ty chcesz wyjść? Nawet sobie nie żartuj, musisz odpocząć, byłeś bliski śmierci, musisz się położyć.
- Nie moge, on wrócił, muszę iść - Wciąż powtarzałem jak mantrę, czując się coraz gorzej, nie byłem w stanie już stać na własnych nogach, a i głowa stawała się coraz to cięższa. Sorey wziął mnie w ramiona, zanosząc mnie do sypialni. Wiedząc, że i tak nie będę w stanie mu się postawić.
Kładąc mnie na łóżku, zerknął na moje bandaże, westchnął cicho, zmartwiony tym co widzi.
- Twoje bandaże są już brudne z krwi, poczekaj na mnie, zaraz si je zmienię i umyje cię, sam sobie krzywdę robisz - Nie był zadowolony z mojego zachowania, ale nie był też zły, bardziej był przerażony tym, co zrobiłem i jakie mogły być tego skutki dla mojego życia i zdrowia. - Sorey nie spuszczając mnie z oka, zawołał naszego syna, który miał mnie pilnować, nim sam wróci z bandażami i wodą.
Haru patrzył na mnie przerażony, tym jak wyglądam i co robię, niczego nie rozumiejąc i niech tak zostanie.
Mój mąż wrócił po kilku minutach, zajmując się moimi bandażami i ciałem wywołując u mnie nieprzyjemny ból.
- Wybacz, ale to twoje zachowanie zmusiło mnie do ponownego poruszenia twoich ran - Przeprosił, starając się być bardzo delikatnym. - Dlaczego ty w ogóle wstałeś z łóżka?
- Muszę dostać się do Lailah, Abbadon wrócił, krzywdzi ludzi, zmuszając ich do krzywdzenia innych, doprowadzając do śmierci, dzieci nie mogą wyjść z domu - Wszystko mówiłem nie za bardzo ze składem i ładem, ciężko oddychając, niewiele zrobiłem, a już czuje się tak strasznie słaby, moje ciało płonęło żywym ogniem, a ja jedyne czego chciałem to spotkać się z panię jeziora.
- W takim razie ja po nią pójdę - Zaprponował, czym bardzo mnie przestraszył, on nie może, nie pozwolę mu na to.
- Nie Sorey nie, nie wiesz, jak on wygląda, nie wiesz, do czego jest zdolny, nie możesz tam pójść, zabije cię, proszę, nie zostawaj mnie - Wydusiłem, znów kaszląc krwią. Czując, że moje płuca naprawdę mocno oberwały, czego skutki właśnie odczuwałem..

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz