Zmrużyłem oczy, słysząc jego słowa, które nie do końca mi się podobały. Nie powinien tak na to patrzeć. Formalnie owszem, nie jest to jego rezydencja i aktualnie jest posiadaczem tego okropnego, malutkiego domku, no ale przecież już długo jesteśmy razem, i trochę ze mną mieszka, powinien się tam czuć, jak u siebie, i zachowywać się jak u siebie, ale też bez przesady, i na przykład od wynoszenia naczyń jest służba. Obawiałem się tego, że po ślubie też tego nie zaakceptuje.
- Czyli uważasz, że jesteśmy za krótko razem, by moje rzeczy należały do ciebie? – spytałem, przyglądając się mu z uwagą.
- Nie, to nie tak, po prostu z prawnego punktu widzenia nie mam jeszcze nic i jestem biedny jak mysz kościelna. A nawet jeszcze biedniejszy, bo w pracy byłem... nie mam pojęcia, kiedy, więc środków do życia to ja nie mam w ogóle – odpowiedział, na co westchnąłem ciężko, ale nie za głęboko, by mnie żebra nie zabolały.
- Mój biedny piesku, i jak ty żyjesz, nie mając środków do życia? – spytałem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Trochę smutno, że nie chce skorzystać z możliwości, jakie mogę mu dać, i jakie to chcę mu dać. Jestem w stanie dać mu wszystko, co tylko by chciał, i potrzebował, a on się tak strasznie wzbraniał. Czasem to tak trochę mnie bolało, kiedy tak marudził, i się wzbraniał. Co prawda, teraz trochę się mniej wzbrania, ale dalej nie daje mi się tak rozpieszczać, jakbym tego chciał.
- Mam bardzo łaskawego i dobrego pana – wyznał, uśmiechając się szeroko, a ja byłem bardziej niż pewien, że ogon by mu się chyba urwał, tak szybko by nim merdał.
- Owszem, ale nie zawsze tę dobroć przyjmujesz – odpowiedziałem, popijając herbatę która chyba była najlepszym z tego całego śniadania, a to wiele o tym śniadaniu mówiło, bo ja zdecydowanie bardziej wolę kawę. Oczywiście, jedyną osobą, do której mogłem mieć pretensję, to jego wuj, i ilość jedzenia, jaką posiada, i w jakim stanie... to już chyba lepiej by było, jakbym nic nie jadł na śniadanie. Muszę jakoś pozbyć się teraz tego smaku z języka, jakoś go zatuszować, a najlepiej jakimś konkretnym smakiem. Słodkim, na przykład. Słodkie śniadanie to jest coś, co bym teraz z chęcią zjadł...ale nie. Koniec ze słodkim aż do ślubu, bo jeszcze przytyję, a od takich słodkości na pewno szybko przytyję.
- Nie chcę jej po prostu nadużywać twojej dobroci – odpowiedział.
- Ależ możesz ją nadużywać. Ja się nie obrażę, wręcz przeciwnie, chcę cię rozpieszczać. Chcę dać ci wszystko, co tylko mogę w zamian za to, co ty mi dajesz – odparłem, mając nadzieję, że moje słowa go przekonają.
- A co ja ci takiego daję? – spytał, delikatnie marszcząc brwi.
- Swoje uczucia. Siebie. Miłość. To bardzo dużo. Nikt tak właściwie tego mi nigdy nie dał – odparłem, czując się trochę dziwnie, mówiąc coś takiego. To było takie trochę... za słodkie. Miałem i mam cały czas ochotę na słodkie, ale na jedzenie, nie na słodkie słówka. To Haru jest tu od takich rzeczy, nie ja. – Czujesz się na siłach, by udać się ze mną na miasto, na drobne zakupy? – zapytałem, chcąc trochę odwrócić uwagę od tego, co powiedziałem przed chwilą.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz