Chowając się w sypialni schowałem prezent do szafy obrożę i smycze, aby wszystko znajdowało się w jednym miejscu Na jutrzejszy dzień, to znaczy nie byłem pewien, czy to wydarzy się jutro, ale gdybym, jednak poczuł, że jestem już gotowy to chętnie, to dla niego założę.
Po schowaniu wszystkiego mogłem wrócić do mojego męża, który pakował nasze zakupy w towarzystwie zwierzaków, które przez cały czas przy, nim były, miło było zobaczyć Psotkę, która nie szczerzy kłów na swojego pana, bo w końcu to dzięki niemu w ogóle tu jest, ja bardzo nie chciałem mieć w domu psa, a teraz są, aż dwa…
Oparłem się o framugę drzwi, obserwując Soreya, który szybko zorientował się co robię, zwracając na mnie uwagę.
– Już jesteś, chcesz może czegoś się napić? Coś zjeść? Coś ci może przygotować? – Od razu obrzucił mnie pytaniami, chcąc w każdym możliwy sposób mnie uszczęśliwić.
– Dziękuję niczego nie potrzebuję – Zapewniłem, podchodząc bliżej mojego męża, który chwycił mnie swoimi dłońmi przytulają co do siebie. – I tak mogę spędzić resztę swojego życia – Dodałem, wtulając się w niego jak w misia, tak po prostu, ciesząc się jego bliskością, niczego więcej od świata nie oczekując.
Sorey ucałował mnie w czoło głaszcząc po ramieniu.
– Stojąc w moich ramionach? – Zapytał, śmiejąc się zadając to pytanie.
– Jeśli taka byłaby potrzeba bez możliwości leżenia mógłbym wstać, byleby z tobą – Przyznałem, czym jeszcze bardziej rozbawiłem mojego męża, no cóż, może zabrzmiało to bardzo dziecinnie i zapewne takie jest, natomiast jestem jak dziecko zakochany w tym facecie i nic tego nie zmieni.
– Muszę pójść z Banshee na spacer zapewne jest głodna, a ja muszę ją nakarmić – No musiał i w czym cały problem? Przecież jest tu karma wystarczy jej ją tylko dać.
– W domu przecież jest karma – Powiedziałem na głos, to co pomyślałem, podejrzewając, że już zdążył usłyszeć moją myśl.
– Skarbie ona nie może jeść takiej karmy jak Psotka – Wytłumaczył, a ja chociaż podejrzewałem co ma na myśli chciałem to usłyszeć od niego.
– A więc czym chcesz ją nakarmić? – Zapytałem, marszcząc swoje brwi.
– No wiesz Banshee je mięso zwierzęce, ale najlepiej, gdyby było ono ludzkie… – Ludzie? O czym w ogóle do mnie mówi? Czy on chce skrzywdzić ludzi?
– Czekaj, chcesz ją zabrać na polowanie? – Musiałem to zrozumieć, już, bojąc się konsekwencji rozpoczęcia z, nim tego tematu.
– Tak właśnie powinienem zrobić, ale nie martw się, jeśli już nakarmię ją jakimś człowiekiem to będzie, to człowiek, który jest zły i zasługuje tylko na śmierć – I tego właśnie się najbardziej obawiałem, dla niego ludzie są albo źli, albo bardzo źli nic pomiędzy, a ja nie zgadzałem się z tym, uważając, że każdy człowiek zasługuje na drugą szansę.
– Sorey nikt nie zasługuje na śmierć, nie jesteśmy alfą ani omegą nie my decydujemy o życiu i śmierci – Wytłumaczyłem, mając nadzieję, że coś do niego dotrze.
– Miko patrzysz na to oczami Boga ja jestem demonem nie zgadzam się z wolą Boga – Wytłumaczył swój punkt widzenia.
– Nie krzywdź ludzi, jeśli to zrobisz bardzo mnie zawiedziesz, a wtedy nie będę szczęśliwy u twego boku – Poprosiłem, nie chcąc krzywdy ludzkiej, nawet jeśli niektórzy z nich bardzo sobie na to zasługują.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz