Gładziłem jego udo, zastanawiając się nad jego słowami. Powinienem mu na to pozwolić, czy nie? Na bardzo dużo mu dzisiaj pozwoliłem, zaprowadziłem go nad jezioro, pozwoliłem mu spędzić w nim kilka długich godzin, i jeszcze teraz chce kolejne godziny tu spędzać? Wiem, że dzieciaki powinny ogarnąć dom i zwierzaki, ale tak jakoś wolałem się upewnić, że wszystko jest pod kontrolą. Wiele dobrego można było powiedzieć o naszych dzieciach, ale odpowiedzialności to one się jeszcze muszą nauczyć.
- W domu też możemy spędzić razem czas, wiesz? – odezwałem się, nie przestając gładzić jego uda. Trochę nad tym nie panowałem, po prostu musiałem jakoś zająć ręce. Jedną dłonią obejmowałem go w pasie, przytulając do siebie, no to drugą musiałem gładzić jego udo, bo ta część jego ciała była pod ręką akurat.
- Ale tam będą dzieci, i nie będziemy już sami – odpowiedział, nie odsuwając się ode mnie nawet na milimetr. I co ja z nim miałem... naprawdę za dobry byłem dla niego. Ale cóż mogę poradzić, miałem do niego słabość, jest moim mężem i najważniejszą istotą w moim życiu, to oczywiste, że jak mnie odpowiednio ładnie poprosi, to przecież się zgodzę na wszystko. Do czasu oczywiście. Też mam przecież swoją cierpliwość, która się w końcu wyczerpuje.
- Dzieci w niczym nam nie będą przeszkadzać, bo nic nie będziemy robić. Jeszcze chcę poczekać, aż twoje ciało na pewno będzie zdrowe, i w niczym nie będziemy musieli się ograniczać – powiedziałem spokojnie, po czym ucałowałem go w kark.
- Ale moje ciało już jest całe i zdrowe, i gotowe na wszystko – wyznał, trochę mnie zaskakując. Nie do końca wiem, co przeżył, ale jego ciało nosiło ślady zębów i znęcania się. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że był torturowany, a coś takiego przecież skazę na duszy powoduje. Nie chciałbym, by podczas naszego seksu, jak zwykle ostrego, przypomną mu się te nieprzyjemne przeżycia. Czułem jego strach i ból z tamtego dnia, i jak sobie pomyślę, że może to czuć przy mnie... nie chcę, by się przy mnie bał, i by mnie w jakikolwiek sposób łączył z tamtym obrzydliwcem, dlatego zdecydowanie wolę poczekać, aż także jego umysł będzie spokojniejszy.
- Cieszy mnie twoja gotowość, ale jednak wolę poczekać, aż wszystkie twoje rany się zagoją. Te na psychice także – wyjaśniłem, podnosząc się wraz z nim na równe nogi. – Wracajmy do domu, chcę się upewnić, że on dalej stoi, a zwierzaki są nakarmiane – dodałem, stawiając go na ziemi i zaraz po tym chwyciłem jego dłoń.
- Właśnie, moje kwiaty... – zaczął zmartwiony, na co zaśmiałem się cicho. Oczywiście, że tak, kwiaty są najważniejsze, nie to co jego zdrowie psychiczne i fizyczne. Głupotka, ale taka urocza głupotka.
- Kiedy byłeś nieprzytomny, codziennie je podlewałem, więc chyba nie powinno być tak źle – odparłem, kierując się powoli w stronę domu. Mnie tam te kwiatki w żadnym stopniu nie obchodziły, prędzej czy później ta na razie piękna zieleń zmieni się w zgniliznę za sprawą człowieka, ale minimalnie dbałem o nie dla Mikleo. Lepiej już się trochę nimi zaopiekować niż później kupować znów owe i patrzeć na smutek malujący się na twarzy mojej Owieczki.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz