niedziela, 1 września 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Gładziłem jego udo, zastanawiając się nad jego słowami. Powinienem mu na to pozwolić, czy nie? Na bardzo dużo mu dzisiaj pozwoliłem, zaprowadziłem go nad jezioro, pozwoliłem mu spędzić w nim kilka długich godzin, i jeszcze teraz chce kolejne godziny tu spędzać? Wiem, że dzieciaki powinny ogarnąć dom i zwierzaki, ale tak jakoś wolałem się upewnić, że wszystko jest pod kontrolą. Wiele dobrego można było powiedzieć o naszych dzieciach, ale odpowiedzialności to one się jeszcze muszą nauczyć. 
- W domu też możemy spędzić razem czas, wiesz? – odezwałem się, nie przestając gładzić jego uda. Trochę nad tym nie panowałem, po prostu musiałem jakoś zająć ręce. Jedną dłonią obejmowałem go w pasie, przytulając do siebie, no to drugą musiałem gładzić jego udo, bo ta część jego ciała była pod ręką akurat. 
- Ale tam będą dzieci, i nie będziemy już sami – odpowiedział, nie odsuwając się ode mnie nawet na milimetr. I co ja z nim miałem... naprawdę za dobry byłem dla niego. Ale cóż mogę poradzić, miałem do niego słabość, jest moim mężem i najważniejszą istotą w moim życiu, to oczywiste, że jak mnie odpowiednio ładnie poprosi, to przecież się zgodzę na wszystko. Do czasu oczywiście. Też mam przecież swoją cierpliwość, która się w końcu wyczerpuje. 
- Dzieci w niczym nam nie będą przeszkadzać, bo nic nie będziemy robić. Jeszcze chcę poczekać, aż twoje ciało na pewno będzie zdrowe, i w niczym nie będziemy musieli się ograniczać – powiedziałem spokojnie, po czym ucałowałem go w kark. 
- Ale moje ciało już jest całe i zdrowe, i gotowe na wszystko – wyznał, trochę mnie zaskakując. Nie do końca wiem, co przeżył, ale jego ciało nosiło ślady zębów i znęcania się. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że był torturowany, a coś takiego przecież skazę na duszy powoduje. Nie chciałbym, by podczas naszego seksu, jak zwykle ostrego, przypomną mu się te nieprzyjemne przeżycia. Czułem jego strach i ból z tamtego dnia, i jak sobie pomyślę, że może to czuć przy mnie... nie chcę, by się przy mnie bał, i by mnie w jakikolwiek sposób łączył z tamtym obrzydliwcem, dlatego zdecydowanie wolę poczekać, aż także jego umysł będzie spokojniejszy. 
- Cieszy mnie twoja gotowość, ale jednak wolę poczekać, aż wszystkie twoje rany się zagoją. Te na psychice także – wyjaśniłem, podnosząc się wraz z nim na równe nogi. – Wracajmy do domu, chcę się upewnić, że on dalej stoi, a zwierzaki są nakarmiane – dodałem, stawiając go na ziemi i zaraz po tym chwyciłem jego dłoń. 
- Właśnie, moje kwiaty... – zaczął zmartwiony, na co zaśmiałem się cicho. Oczywiście, że tak, kwiaty są najważniejsze, nie to co jego zdrowie psychiczne i fizyczne. Głupotka, ale taka urocza głupotka. 
- Kiedy byłeś nieprzytomny, codziennie je podlewałem, więc chyba nie powinno być tak źle – odparłem, kierując się powoli w stronę domu. Mnie tam te kwiatki w żadnym stopniu nie obchodziły, prędzej czy później ta na razie piękna zieleń zmieni się w zgniliznę za sprawą człowieka, ale minimalnie dbałem o nie dla Mikleo. Lepiej już się trochę nimi zaopiekować niż później kupować znów owe i patrzeć na smutek malujący się na twarzy mojej Owieczki. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz