piątek, 6 września 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Przyglądałem się mu z uwagą, szukając jakiegoś znaku, być może tiku, niepewności w oczach, drżącego ciała, które dałoby mi do zrozumienia, że to jeszcze nie pora na takie rzeczy. Owszem, od dłuższego czasu mnie nosi i nie marzę o niczym innym, jak tylko wzięcia go na tyle sposobów, na ile ja chcę, traktować go, jak tylko chcę, ale czy Mikleo to zniesie? Nie powinniśmy zacząć od czegoś łagodniejszego? Chociaż, w moim przypadku nie miałoby to za wiele sensu, jakbym go poczuł, pewnie nie potrafiłbym się powstrzymać i tak skończyłoby się to ostrzej, niż byśmy początkowo planowali. 
– Jesteś pewien? Nie zamierzam się powstrzymywać, a nie będę ukrywał, mam na ciebie wielką ochotę – odpowiedziałem, unosząc jego podbródek i gładząc kciukiem jego cudowną dolną wargę, która kusząco błyszczała od śliny, zachęcając do wbicia się w nią zębami. 
– Więc wykorzystuj mnie, jak tylko chcesz. Tylko tego w tej chwili pragnę – wyznał, patrząc na mnie z uległością w oczach. Idealny w każdym calu...
– Odwrotu nie będzie – ostrzegałem go po raz ostatni czując, że tak wymagały maniery. 
– Na to liczę – przyznał, na co powoli pokiwałem głową, zerkając na zabawki, które kupił. I to wszystko wziął wczoraj... Co za mały, brudny aniołek. 
– Szkoda, że nie wziąłeś pejcza. Byłoby więcej zabawy – skwitowałem, zabierając kajdanki. Skoro tyle rzeczy zakupił, trzeba będzie je wykorzystać. Ten knebel mnie interesował... ale na razie było trochę za wcześnie na niego. 
– Nie rzucił mi się w oczy. Jak tylko gdzieś go zobaczę, natychmiast go wezmę – poinformował mnie, przyglądając mi się z uwagą w oczach, ale poza tym, było w nich coś jeszcze. Ekscytacja. Podniecenie. Obym go nie skrzywdził, po tak długim czasie mogę stać się bardziej brutalny wobec niego, a to tylko dlatego, że będę taki niecierpliwy. 
– Trzymam cię za słowo. Ręce do przodu – rozkazałem, bawiąc się kajdankami. Mikleo, jak to posłuszna Owieczka, oczywiście to uczynił, pozwalając mi skuć te śliczne nadgarstki. – Nie są zabezpieczone od wewnątrz. Pokaleczysz sobie skórę, jeżeli będziesz się bardzo szarpał – mruknąłem, trochę z tego faktu niezadowolony. Lubiłem ślady na jego ciele, owszem, ale tylko wtedy, kiedy były one stworzone przeze mnie. Ugryzienia, pazury, oparzenia, owszem, to mogłem zaakceptować. A to... będę musiał później jakoś zabezpieczyć te kajdanki, jakąś skórą czy innym, miękkim materiałem. Jedyne ślady mogę pozostawiać mu ja. 
– Dla mnie to nie problem – powiedział wesoło, grzecznie dając się zapiąć. 
– Dla mnie tak – burknąłem, ciągnąc go w swoją stronę, a kiedy znalazł się blisko mnie, chwyciłem jego podbródek, obracając jego głowę w jedną i drugą stronę. Czegoś mi tu brakowało... Knebel nie, chciałbym jeszcze wykorzystać jego słodziutkie usta. A może oczy? Tak, oczy, powinno coś na nich być, by skupił się jedynie na dotyku, zarówno swoim, jak i moim. Podszedłem do komody, oczywiście ciągnąc Mikleo za sobą, a następnie wyciągnąłem z szuflady jakąś chustę, którą zaraz zawiązałem na oczach mego męża. – Na kolana. I doprowadź mnie do przyjemności – rozkazałem, kiedy zająłem miejsce na fotelu. Trochę będzie miał problem, bo i ręce ma związane, i oczy zakryte, ale niech bada swoje otoczenie ustami. I jakby co, ja nakieruję jego głowę, i dłonie na odpowiednie tory. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz